wtorek, 27 grudnia 2011

H. Hesse

Cholera, znowu uprzedził mnie, ujmując w swojej wszystkie wnioski, do jakich prowadzić mogło moje dotychczasowe poszukiwanie mądrości poparte autopsją osiemnastolatka. Mądry człowiek, warto czytać. Jeżeli hipisi skumali 'wilka stepowego', tak jak mi się wydaje, że skumali to faktycznie są głupi. Zaraz będę fabrykował polemikę z tą książką i czuję duży dysonans. Ot, taki teatrzyk powstanie na mojej maturce ustnej z niemieckiego. "Życie bogate, pełne sekretów". Nie umiem racjonalnie wytłumaczyć, czemu ten cytat pasuje, ale mam nadzieję, że ktoś z lubością na niego spojrzy, skinie głową i pomyśli "pasuje".

Chciałbym pomyśleć o tej książce, w ten sposób, w jaki już mi się zdarzyło po skończeniu kilku innych pozycji, ale są 2 problemy. Pierwszy ma chyba całkiem religijne źródła. Nie czuję się dostatecznie czysty, aby legnąć w bezczynności nie zaprzątając sobie głowy wyrzutami sumienia. Drugi problem, będący poniekąd związany z pierwszym uwzględnia ilość książek, których przeczytania się ode mnie oczekuje, co grozi wytworzeniu się jakiegoś wszechpotężnego natłoku dziedzictwa kultury w mojej głowie. Jeśli umrzeć to całkiem od tego, ale książek szkoda!


piątek, 23 grudnia 2011

ciąg dalszy

Skoro święta nadeszły podejmę próbę quasi-teologiczną. Równowaga ducha powinna być stanem wyjściowym, a jednak traktuję ją jak święto. Całkiem imają się mnie wątpliwości. A jednak wierzę, że pod tym wszystkim jesteśmy dobrzy. Serio ciężko wyjaśnić mi to inaczej niż istnieniem Boga. Mimo, że różnie się z nim dogaduję, lubię myśleć, że trochę jesteśmy skazani na ten duchowy chaos. Trzeba działać, żeby o nim zapomnieć. A chciałoby się kontemplować. Zdaję sobie sprawę z trywialnego charakteru tych myśli, ale dzielę się nimi nieporadnie, bo jednak dojście do nich zajęło mi trochę. A tak w ogóle to nie jestem sam w moich rozważaniach, bowiem dziesięć pięter niżej, pomimo 3:48, jakaś pani z naręczem siatek z lidla stoi w jednakowej pozycji od dobrych dwudziestu minut.

wigilia

To już jutro. Się zrelaksowałem przez dzień cały robiąc dokładne nic. A teraz mnie Weltschmerz złapał. I naprawdę nie wiem czy to wina prologu do Ewangelii św. Jana, mojego lenistwa czy zaginionego ducha świąt. Zacząłem pakować prezenty, problemy egzystencjalne mi pomogły, ale wydały się śmieszne. Jak pakować skończyłem, znowu przyjęły patetyczne oblicza. Się z nimi mam:S

Świąt blisko drugiego człowieka życzę!


piątek, 16 grudnia 2011

Manifest miłości do świata (ludzi)

Coś mi się dzisiaj wszystko układało. Do tego stopnia, że aż niezbyt mogłem w to uwierzyć. Potem zaczęły mną targać żądze, ale ulokowały się gdzieś na marginesie mojej osoby. Jeszcze dadzą o sobie znać.

Pierwszy raz od dawna się modliłem. Tak całkiem porządnie, z klęknięciem. Potrzebowałem tego i strasznie się cieszę. Jednak nie uspokoiło to mojej duszy w żadnym wypadku. Spojrzałem w okno i dostrzegłem ten sam absolut, który regularnie widuję od dobrych kilku lat mieszkania w tym samym mieście. Tą moją Warszawę, nie mogącą się do końca zdecydować na ile jest smutna. Dzisiaj wybitnie. Pokazały mi to jej betonowe wierzchołki okryte chmurą dymu z jakiegoś olbrzymiego komina, który zawsze BYŁ, ale nigdy nie mogłem go namierzyć. No i pomyślałem, że zaraz umrę, że życie jest płynne, że wybieram życie no i nie jest tragicznie.

Może podróż otworzy mi umysł? Nie wiem, ale w końcu dopuściłem myśl o emigracji w pogoni za nauką. Jednak boli mnie, że porzucę tyle ludzkich potencjałów. Współtowarzyszy niekoniecznie cierpienia, ale BYCIA  na pewno. 

Chcę mówić do ludzi o tym, jak jesteśmy na siebie skazani. Obcować z nimi, bo nicość nas łączy. Ale w żadnym wypadku popadać w nihilistyczny płacz. Raczej rzucić wyzwanie światu i naszym ograniczeniom. Uśmiechnąć się pod nosem z tragedii naszego losu i mieć kogoś, kto ten uśmiech nie tylko zrozumie, ale i odwzajemni. A może nawet wyśmieje. Potrzebuję kontestacji.

Chcę też słuchać. Dużo. Ale nie do końca wiem czego. Za to chyba w duchu wiem, kogo.


Powinienem się dokształcić w znajomości historii sztuki bądź sam zacząć tworzyć, bo 5 minutowe zastanowienie nie zaowocowało żadną grafiką, która oddawałaby choć częściowo mój nastrój. A odnoszę wrażenie, że ma on silnie estetyczne podstawy.

poniedziałek, 12 grudnia 2011

ciężko

W przeciwieństwie do tego, co mówi zegar na stronie, oscyluję w godzinach porannych.

Nie znalazłem dzisiaj ani jednego dobrego powodu, żeby wstawać. Jakoś tak paskudnie zatarły się w mojej duszy wszelkie granice między jednostkowym smutkiem związanym z byciem rzuconym, a bólem świata. Ten pierwszy szczegół wydawał się jakby być źródłem wszelkich niepowodzeń, tłumacząc chujowy ogół. Później zrozumiałem czym się różnią łzy od wieprzy. Znienawidzona metafora znalazła realny odpowiednik przy porannej toalecie. Na mojej twarzy pojawiły się, niby że ze smutku małe perełki. Z braku tostów, popłakałem się nad mlekiem.

Ale jestem. Chyba wygrał we mnie zniesławiony pęd życiowy. Już całkiem chciałbym się uśmiechnąć, ale wiem, że na horyzoncie nie bardzo jest do czego.


Zanim zaczniecie się ze mną zadawać

Lubię uprzedzać fakty. Niekoniecznie umiem. Ale przy odpowiedniej dozie autosugestii wszystko jest możliwe. Stwarzanie pozorów, że robię to efektywnie jest ostatnią ostoją stałości, dlatego tak panicznie się tego trzymam.

Niektóre rzeczy muszą się powtórzyć, by móc je zrozumieć ich naturę. Niektóre ciągle to robią. I dopiero wtedy dopuszczam do siebie świadomość ich istnienia. A może to świat udziela im istnienia dopiero wtedy właśnie. Einmal ist keinmal.

Dzisiaj jak zwykle. O mnie w społeczeństwie. O zbędnych ludziach czytałem, ale pisać nie zdążyłem. Problem w tym, że do tej pory ego częściej skłaniało mnie do buty niż przeświadczenia o własnej niepotrzebności. Teraz chyba nie jest inaczej, ale wyklarował mi się całkiem spójny obraz mojej osoby. Bo znowu się zdarzyło.

Jestem spoiwem. Istotą niepotrzebną. Choć czasem wydaje mi się, że bywam dla ludzi ważny przejściowo. Ale prędzej czy później każdy przechodzi bunt względem mojej osoby. A ja się z ludźmi kłócić nie umiem. A może oni ze mną. Za bardzo ich lubię. A to prowadzić może do rozbicia. Ale do kłótni wracając. Jej nie ma. Ale jest cisza. Niebyt. Wzajemna niechęć i jakaśtam blizna. Część wraca, część nie. Lubię marzyć, że każdy wróci. Bo po takim konflikcie na dłuższą metę nie wiem czy szacunek do siebie tracić powinienem czy do tej osoby.

A tak na wydarzenia lubię patrzeć:
Czasami ktoś się mną zainteresuję. Bardzo mi to schlebia. Lubię obcować z ludźmi. Czasami nawet staję się w jakiś sposób istotny. Ta osoba przy mnie dojrzewa, ja przy niej też, ale mniej i w inny sposób. Każda z takich osób trochę reprezentuje mnie. A czasami się takie odnogi mojej osobowości spotkają. Zachęcam je do tego. Tak powstaje mój świat. Wiecznie niespełniony i utopijny. Jedyny absolutny na horyzoncie. I w pewnym momencie poszczególne części tego świata ogłaszają autonomię. Zazwyczaj uświadamiają sobie, że zwątpienie, które ich ze mną złączyło było stanem tymczasowym, wyjątkowym dla ich życia. Dociera to do nich w parze z większym lub mniejszym przerażeniem. Zanurzają się więc głęboko w słodkim życiu, jakie znamy, co równoznaczne jest z zerwaniem nici porozumienia ze mną. Bywają też tacy, którzy refleksję mylą z depresją. Każde z nich jest smutne, ale tylko jedno ma w moich oczach wartość i pozwala wykroczyć poza ramy swojej osoby. I tamci odpływają w swoją stronę, tak jakby zawieszony w próżni. Nikt nie lubi takiej niepewności. Ale między atomami jest próżnia, jak nauczali starożytni. I ja taką trochę funkcję pełnię. Niby nieodłączny, ale swoją absolutną nijakością odrzucający.

Trochę jak taki animator na wyjazdach szkolnych, który miewa romanse z uczestniczkami poszczególnych turnusów i cierpi świadomość, że stałość nie ma racji bytu.


wtorek, 6 grudnia 2011

Szumią knieje

Leżę na łóżku od 6 godzin od 17 dni. Niemoc we mnie wzrasta niesamowita. Właśnie zrobiło mi się strasznie przykro, że w zasięgu moich ramion nie ma ołówka. Od tych 6 godzin nie znalazłem w sobie wystarczająco dużo siły, by to zmienić. Nie mogę pójść spać, bo muszę działać, choć działać muszę również i jutro. Za dużo. Świat szaleje, ja pierdolę. Co się dzieje?


Wszędzie Ci awanturnicy
Nie ma komu mnie wysłuchać
Choć sam siebie też bym nie chciał

Nikt nie kocha się po nocy
Ani w nocy - to rzecz gorsza

LUŹNE SŁOWA LUŹNE FAKTY

NUDZĘ SIĘ PIERWSZY RAZ W ŻYCIU. podła sprawa.


poniedziałek, 5 grudnia 2011

Drogi pamiętniczku

Całkiem nie czuję się zobowiązany, żeby spać. Jutrzejsze 3 lekcje niezbyt tego ode mnie wymagają. Z drugiej strony, ja też nie mogę się zebrać na wymaganie od siebie czegokolwiek.

Nie wiem, jak o niej mówić, bo brak nam żywego kontaktu, ale to właśnie niezobowiązujący charakter naszej znajomości jest mi całkiem miły. Ma ładne imię, ale takie niepraktyczne w użyciu. Wiesz, przeszłość, te sprawy. Cieszę, się że poznałem Zuzę. Miło mi się z nią rozmawia. Jest starsza i taka mądra życiowo. Nie boi się ostrych sądów, ale też nie brakuje jej wyczucia. I jakoś te dni płyną.

niedziela, 4 grudnia 2011

legia pany

Ostatnio rzuciła mnie dziewczyna. Całkiem to eksploruję. Bo tak serio, to było smutne. Bardzo smutne. Kurcze, nawet teraz takie jest. Ostatnie 2 tygodnie stanowiły jakąś taką przerażającą całość, bo żyłem w zasadzie tylko jedną myślą.

Ale wczoraj było łubudu. I całkiem przestałem się czuć gówniarsko.

Czyżby moje postrzeganie czasu wróciło do standardowego podziału na dni czy po prostu czeka mnie kolejny nader intensywny okres? Intuicyjnie mam nadzieję na pierwsze, bowiem jestem zmęczony. Zobaczymy. Życie nabiera ciężaru. Ale nie moje, tylko takie globalne. Kurcze, ale cieszę się, bo poczułem jego namiastkę.


niedziela, 27 listopada 2011

Jest ładnie

Dostałem ostatnio sygnały, że coś zbyt smutne jest życie tutaj przedstawione. I chyba faktycznie nieźle demonizuję. Obecnie jestem tak przyjemnie zmęczony, że z chęcią oddam zasłużony czas odpoczynkowi. Bardzo fajnie wiało za oknem przez ostatnie dwie godziny, może nawet i dłużej. Nie wiem, bo spałem z głową w kleszczach mojego komputera. Jak jeszcze skończę pracę na Olimpiadę to będzie zupełnie dobrze. Świat może być niemiły, ale na dłuższą metę, ciężko go nie lubić. Może trochę nijako, ale zazwyczaj jest trochę nijako. Szczęście w ogóle chyba takie jest. Nawet to absolutne. Szczególnie w mojej wierze. Dlatego lubię być zmęczonym, bo potrzeba mniej bodźców, aby odczuć stan pozytywny.


środa, 23 listopada 2011

"Rozdział się, odział, znowu rozdział"

Zrealizowałem dzisiaj ideał literacki. Spałem w ciągu dnia na moim podłym legowisku. Byłem na tyle zmęczony, że położyłem się w ubraniu, jednak potem zaczęło mnie to rewidować. Po jakimś czasie miałem nadzieję, że już nie będę spał, więc się ubrałem, ale zmęczenie mnie przezwyciężyło.

Niby czego chcieć więcej, ale prawda jest taka, że dużo więcej można chcieć. Życie pełne niezrealizowanych potencjałów.


piątek, 18 listopada 2011

Inny świat

To jest zdecydowanie nie na tę chwilę informacja. 

Większość ludzi z którymi obcuje wytwarza swój własny świat,aurę, nastrój specyficzną dla tej osoby. Nakreśla w ten sam sposób swoją osobę, jednak tym samym wyznacza też jej granice. Ciągnie to ze sobą ograniczenia, bowiem z ograniczeń jesteśmy uplecieni, jednak przede wszystkim odgradza drogę innym w dostępie do siebie. Coraz bardziej przytłacza mnie wizja, że nie jestem w stanie sforsować tych granic. Obcowanie z innymi jest możliwe, jednak czy, jak sama nazwa wskazuje, doświadczając tego typu barier, nie pogłębiamy się w świadomości naszej obcości w stosunku do drugiego człowieka?

Prawdziwe współżycie dwóch dusz to cel. I ja naprawdę nie wiem, czy to moje granice tak bardzo nie dają mi poczuć jedności z drugą osobą, czy personalne mury innych są dla mnie po prostu za wysokie. A jednak wiem, kto ich nie tworzy. Zdejmuję czapkę i chylę czoła. Ale dalej.

Wpadło mi do głowy rozwiązanie rozterki. Uspokoiłem się. Prawdziwe relacje, cokolwiek miałyby one znaczyć, są dziełem przypadku.

Nie pociągnę tego dalej, bowiem każde kolejne słowo, jeszcze bardziej niż niedopowiedzenie rozmydla tę, koniec końców, optymistyczną wizję. I opieprzcie mnie, jakbym nazbyt przykładał się do wytyczania moich własnych granic.

Samotny wśród ludzi

To chyba jedyna akceptowalna przeze mnie forma samotności. Już niejednokrotnie uświadamiałem sobie, jak dużą rolę pełnią dla mnie ludzie. Chyba słychać to w moich wypowiedziach. A przynajmniej chciałbym. Okropnie mnie boli, że nie sposób zwięźle przekazać, co fascynuje mnie w jednostkach. 

Niektórzy wiedzą nawet, że lubi mi odwalać i wtedy uciekam w dziwne aspołeczne zachowania, jednak to właśnie gwarancja opoki w postaci towarzyszy egzystencji pozwala mi na takie fanaberie. Kiedy nawet ten grunt zaczyna robić się grząski, robi się naprawdę źle. I, oczywiście, jest coś niesamowitego w tym stanie zagubienia, gdy trzeba wybierać pomiędzy różnymi formami autodestrukcji, ale nie zmienia to faktu męki, jakiej dostarcza każda kolejna chwila. Boję się, że nie zaznam stałości. Choć to od niej tak usilnie uciekam. Sprzeczność na sprzeczności, równowaga nie istnieje.

W ogóle to wracam do melancholijnych stanów. Jak na ironię, właśnie blog pomaga stwierdzić, że w zasadzie przypada to na ten sam okres co rok temu. Ostatni wielki mit, który zaciekle zwalczałem zdaje się szykować do ostatecznego uderzenia. Czyżby aura rzeczywiście mogła mnie pokonać? A może pokonuje wszystkich poza mną. Ale skoro wszyscy pokonują mnie, to nie pozostaje mi nic innego niż pochylić pokornie głowę przed matką naturą. Walczyć z nią bowiem nawet próbować nie będę. Z przeznaczeniem się nie walczy. Dopowiadanie sobie zależności, jako roszczenie do prawdy, jest jedyną pociechą w takiej sytuacji. A prawda ma przyszłość.

A na mojej torbie Brzozowski: "Męczeństwo nie zastąpi pracy". Oj.




wtorek, 15 listopada 2011

Bawię się życiem, że HOHO

W sumie to całkiem ekstatyczny stan, w którym się znajduję. Niektórzy nazwali by to wyjebaniem, jednak mi ten wyraz był obcy w momencie kształtowania się mojego języka potocznego, więc traktuję go trochę, jako intruza w mojej mowie. Zresztą nie do końca o to chodzi. Nie jest to jeszcze latanie w kosmos, ale zwyczajnie słucham sobie Pavement i nic szczególnie mnie nie przejmuje.

Piszę częściowo, żeby wypełnić niepisane zobowiązanie, choć ze względu na jego naturę, nie mogę być specjalnie ostentacyjny. Ten kto ma zrozumieć zrozumie, reszta JAK ZWYKLE MNIE NIE ZROZUMIE.

Skoro już się zrobiło śmiesznie, to nakreślę, co dzisiaj. Tak sobie istniałem, w sumie za dużo ponad spanie i kupowanie wody nie robiłem. Powinno być depresyjnie, ale wyszło jakoś tak na opak. Chyba po prostu ludzie są super, a w najgorszym wypadku Ci dookoła mnie. Serio. Ale wracając do dnia dzisiejszego, powinienem był się uczyć, ale myśli całkiem lgnęły do mojej głowy, co skutecznie uniemożliwiło mi przyswajanie czerwonego terroru.

Po pierwsze - W swoim czasie dawałem nieprecyzyjne sygnały o czymś większym. Pisanym. Myślałem o fascynacji innymi ludźmi. Dzisiaj nawet przeszła mi przez myśl podła forma dziennika, jednak nie trzeba się długo przyglądać mojemu życiu, by nazwać je obiektywnie komercyjnie nieatrakcyjnym. Ale wiązało się to z rozterką: na ile mogę sobie pozwalać na opisywanie tu osób z mojego otoczenia. Zdarzyło mi się to kilka razy, jednak zawsze bez imion. Co po niektórym wytłumaczyłem o co chodzi, jednak myślę, że intensywność wspomnień, mogłaby być dla większości przytłaczająca. Bo ja takich lubię obarczać misją. Pytanie, czy są tego świadomi. Nieważne. Impuls przyszedł z najmniej spodziewanej strony. I nie wyszedł ani od pewnego popularnego w stolicy homoseksualisty, hejtowanego lewicowego grafomana, ani dziewczyny o najlepszym poczuciu humoru ever (którzy okupowali moje myśli ostatnimi czasy). Od kogo wyszedł, od tego wyszedł, w każdym razie całkiem onieśmieliła mnie ta osoba. Na razie jestem na etapie perwersyjnego śmiechu z mojej beznadziei, ale przytłacza mnie to, jak fajnie można żyć nie będąc mną. I to w absolutnie wszystkich aspektach. Nie jesteś jedyna, ale jesteś symbolem pewnej grupy. Choć na chwilę obecną, całkiem dobrze mi z moją bezużytecznością względem społeczeństwa.

Drugi wniosek kwitł we mnie już od pewnego czasu i chyba całkiem dojrzał. To taka obserwacja, o której myślałem, że przypiszę ją mojemu bohaterowi-kreacji, ale doszedłem do wniosku, że jeśli przypiszę ją teraz sobie, to sam zostanę bohaterem. Rozchodzi się o pomieszanie ról płci i te sprawy. Bowiem uderzyło mnie, jak bardzo cenię u kobiet bardzo mgliste pojęcie zdrowego rozsądku. Nie ma nic gorszego niż taka właśnie zdroworozsądkowość u mężczyzn. Wiąże się ona z potrzebą władzy, imponowania, a przede wszystkim z przeświadczeniem o własnej wyższości. Choć ważniejsze od tego jest, z czym się nie wiąże, a mianowicie - z chęcią pomocy innym. Albo inaczej. Chęć pomocy innym jest niebywale interesowna, ponieważ pomagać komuś znaczy dla takich ludzi czuć się od tego kogoś lepszym. Na ile taka pomoc bywa efektywna - nieistotne. Nie ma co ukrywać, lubię jak mężczyźni mają w sobie coś z cioty bądź też pizdy. Natomiast tak pojmowany zdrowy rozsądek, gdy występuje u kobiet, jest dla mnie jak doświadczenie absolutu. I wcale nie mam intencji być w tym miejscu szowinistą. Jednak, gdy jest - jest przeszywająco prawdziwy i szczery, niezależnie od tego czy krytyczny. Trochę z głębi duszy świata.



piątek, 11 listopada 2011

chłodno

Dzisiaj całkiem prozaiczne przemyślenia. Ale muszę przyznać, że swoją wątpliwą logiką sprawiły mi radość.

Dotyczą one temperatury na zewnątrz. Lubię jak jest zimno. Ma to w sobie coś z wolności. Bowiem nawet fizyka wskazuje, że aby otrzymać ciepło, potrzebna jest praca. Dlatego chłód traktować można trochę, jak stan wyjściowy, coś co jest nam dane za darmo. I oczywiście, jak jest zimno, nie jest lekko. Bo się marznie! Co więcej, zazwyczaj jest też ciemno. Taki pakiet minimum, można powiedzieć. Ale za darmo!

Ale z drugiej strony, ciepło, jako reprezentant pracy jest bardziej wiążące. Nie da się z nim tak szybko poradzić, i do tego, kiedy zaczniemy już je miłować, nie będzie nam tak łatwo przyzwyczaić się do sytuacji odwrotnej. Natomiast marznąc na dworze nieustannie marzę o ciepłym kącie. Kurcze, to ważne w moim życiu, aby zachowywać rozdarcie między tymi dwoma stanami. A jak już wykazałem - esencją tego jest jakieś takie podświadome umiłowanie fizycznego dyskomfortu wiążącego się z chłodem.

Argument ostatni nawet nie ma pretensji do logicznej spójności. Jednak jest w tych chłodnych dniach coś metafizycznego. Nie wiem na czym to polega, jednak w niskich temperaturach z aurą dzieją się rzeczy niezwykłe. Z doświadczeń dzisiejszych: słońce przebijające się przez mglisty chłód, aby oświetlić oszronione tory tramwajowe, które na swój sposób aspirowały do nieskończoności. Doświadczenie dalsze: zielone niebo. To mówi samo przez się, jednak najfajniejsze jest nie to, że niebo było zielone, a to że moja świadomość była wtedy na tyle zaburzona wczesną porą, że nie jestem w stanie stwierdzić czy rzeczywiście doświadczyłem tego ewenementu czy padłem ofiarą autosugestii. Bowiem, gdy obudziłem się 2 godziny później, nie było już śladu po tym efemerycznym wspomnieniu. To ładne, ale nieważne, bo trudno przyjąć pozę odbiorcy, jeśli rozchodzi się o opisy przyrody. A przynajmniej mi ciężko, mimo że natura potrafi dostarczyć mi bardzo intensywnych wrażeń. To chyba kwestia mocno indywidualnego charakteru doznań estetycznych i niemożności ich transferu na płaszczyznę myślową drugiego człowieka.

I to właśnie, w te dni przełomu jesieni i zimy, dzieją się rzeczy zupełnie niecodzienne, a chłód powietrza męczy umysł dostatecznie, by ten otworzył się na nowe perspektywy. W cieple też jest miło, ale jak jest miło, to łatwo to stracić:S


czwartek, 10 listopada 2011

Wesele pt II

HEH, tym razem, dla odmiany, ja nawaliłem. Tak jak pisać można tylko intymnie, podobnie bytowanie ma sens również przez drugą osobę. Nie jest to moja myśl, ale też humanizm nie powinien się poczuć urażony, bowiem w dosyć ubogi sposób zapożyczyłem tu ich pomysł. A rozchodzi się o to, że jeśli jestem uzależniony od czegoś, to tak naprawdę nie od czegoś, tylko od kogoś. A ów ktoś, paradoksalnie, nie jest kim, bowiem jest każdym. Chodzi o ludzi. Przytłacza mnie ilość roszczeń i oczekiwań, jakie między nami powstają. Presja wydaje się być nieustanna i wybitnie silna. Ale sęk w tym, że nie do końca wiem, czy tylko wydaje się, czy faktycznie jest.

A po bełkocie niech nastąpi streszczenie: kto jeszcze tego nie wie, niech słucha. Oczywiście, jeśli ktokolwiek, poza mną nie jest tego świadomy - zbiorowe relacje międzyludzkie nie istnieją. Możemy mówić o wspomnieniach czy o kręgach zainteresowań, jednak w naszych czasach, a może po prostu - naszym wieku, jedyne co ma wartość to relacje indywidualne. Tożsamość grupowa przyjdzie sama z siebie. A przynajmniej taka myśl jest moim obecnym źródłem nadziei.

A obrazek sugeruje trochę cykliczność czasu. Stare tendencje wizualne powracają, w przeciwieństwie do tych myślowych. Za to i moja wola porusza się po okręgu. Praca i autokreacja, szeroko pojęte carpe diem, piękne użalanie się nad sobą.


czwartek, 20 października 2011

terry riley

Moja dusza krzyczy. A kucharze w Holandii nie mają lekkiego losu. Krzyczy nie dlatego, że pragnie rozwiązania, a dlatego, że wszystkie rozwiązania do tej pory okazały się być nazbyt tymczasowymi. Patos jest podły, im bardziej podniośle się czuję, tym gorzej piszę. Chciałem tylko powiedzieć, że Terry Riley jest super i właśnie doświadczam niesamowitego przerażenia światem pod wpływem jego utworów. Nie przekuwa się to na piękne myśli i słowa, ale polecam posłuchać.

misja?

Spodziewane rozczarowanie przyszło. Znowu skończyłem nie kończąc tego co zacząłem, a właściwie nie zaczynając tego, co powinienem był skończyć. Brak motywacji boli mnie od dawna, ale dopiero ostatnimi czasy zorientowałem się, jak pomimo tego przekleństwa, mogłem zachować doskonałe samopoczucie.

Ludzie, ludzie, ludzi tłum. Tłum sam w sobie wartość traci, by pod koniec wypowiedzi ponownie ją odzyskać. Jest on po to, by móc się z niego wybić. A ja niesamowicie lubię spotykać takich co się wybijają. I właśnie zastanowiłem się ostatnio, czy trochę za dużo takowych nie spotkałem. A konkretniej, czy trochę za wielu osób za takie nie uważam. I w nadmiernie optymistycznej ocenie problem by nie leżał, gdyby nie to, że na siłę ciągam ich po panteonach. Wystarczy mi ten drobny impuls, subtelny sygnał, bym zaczął kreować kult osoby. Zupełnie zapominam wtedy o przyziemnej stronie takich person, postrzegając je od tego czasu tylko i wyłącznie przez pryzmat tej jednej cechy, która urosła w nich do wyśmienicie niecodziennych rozmiarów. 

A co mi to daje? -Poczucie misji. Jutro dla przykładu stanę się częścią większego spędu. Spędu takiego, należy dodać, że jestem szczerze dumny, iż obcuję z tymi ludźmi. Lubię czasami myśleć, że ponad osobistymi ambicjami leży coś naprawdę dużego, osiągalnego tylko w większej grupie. Ale to raczej tylko wymówka po kolejnym gnuśnym dniu. Niemniej jednak ciekaw jestem co dzień jutrzejszy przyniesie, bowiem swoją obecność zapowiedział nasz własny Wernyhora. A "Wesele" jest super!


środa, 14 września 2011

Weltschmerz;S

Zacząłbym od tego, że to dziwne, ale mój nastrój podlega chyba jakimś niebywale racjonalnym prawidłom i, o dziwo, całkiem nieźle daje sobą manipulować. Dzisiaj dla przykładu pomyślałem, że jestem zbyt zadowolony. Wyciągnąłem książkę z plecaka, nielichą, zresztą. Poczytałem na przystanku. W autobusie też poczytałem. A kiedy z niego wysiadłem, słońce zaczęło zbyt boleśnie przypominać mi o przymiotach mojego istnienia. Pół godziny wśród książek nie zmieniło nazbyt tego stanu. Pomyślałem o jedzeniu i spaniu. Trochę kopnęło mnie to, że nie jestem pierwszy, który tak próbuje uciec od problemu. Ale w sumie tylko trochę. Jak pomyślałem tak zrobiłem. Powróciłem do tradycji gnicia. Próbowano mnie przywołać do porządku, niezbyt zdecydowanie, ale jednak wystarczająco. Potem zacząłem atakować ludzi swoją potrzebą bliskości. Problem polega na tym, że zawsze, gdy jest ona we mnie zbyt silna, rozmawiam z nimi, tak jak z moim drugim ja, do którego śmieję się w duchu. I chyba nikt za bardzo go nie lubi, a przynajmniej nie chciałby nim być, bo dyskusje takie szybko się kończą. A przecież to prawie ja. I kto tu czego winny?

Nie wytrzymuję już tego dnia. Idę się powiesić na podręczniku od matmy i położyć spać jak najpóźniej.



Posłowie:

Epikurejczycy nie bali się śmierci. Ja nie boję się smutku. Kiedy go nie ma, jest spoko. Kiedy jest, można przelać go w lepszą lub gorszą twórczość, przez co też jest spoko. A najfajniejsze jest to, jak bardzo nie znoszę życia, a jednocześnie całkiem je uwielbiam.


poniedziałek, 12 września 2011

Nocą

Ze mnie chyba jest zbyt duży marzyciel. Ale całkiem nieźle, a wręcz bardzo dobrze, czuję się ze sobą. I mam szczerą nadzieję, że nie ja jeden.

Kurcze, to chyba bardzo naiwne, ale im dłużej żyję tym większe poczucie sensu odczuwam. Życie jest w sam raz. Taki epikurejski okres chyba mnie tknął. Ale nadal wierzę, że cośtam po śmierci jest. Chcę mieć wszystko. Na razie los mi tego nie utrudnia.

środa, 31 sierpnia 2011

Rozsadza mnie

A przynajmniej tak było dopóki nie włączyłem komputera. Nie wytrzymywałem natłoku wrażeń. Absolut mnie przerasta. Blizna na czole, sweter kumpla i ręce jeszcze ciepłe Jej dłońmi. Tylko świadomość czasu stanęła między mną, a kontemplacją ostateczną tego zdarzenia.

Podziwiam pisarzy. To niesamowite, móc poświęcić swoją intymność. Miałem to rozwinąć. Ale jest późno.
Wracam do tradycji podsumowań, tym razem podchodzi to jednak pod myśl przewodnią: tylko pisanie intymne ma jakiś sens. Chyba, że nie ma się kogoś, z kim ową intymność wytworzyć można. Z drugiej strony, nie jest mi łatwo wyobrazić sobie, że zajebistość twórców wielkich mogła się zrodzić bez doświadczenia przez nich intymności. Problem.

wtorek, 16 sierpnia 2011

piana w ustach

O, a skoro już mi się na pisanie zebrało, to przyznam rzecz, którą dopiero teraz sobie uświadomiłem. A krążyłem po łazience z nudów, ponieważ nigdy nie wiem co ze sobą zrobić, jak myję zęby. Krążąc natrafiłem na lustro i wreszcie to do mnie dotarło.

Chciałem przeprosić wszystkich, którym zdarza się czytać moje wypociny za to, że nie jestem tak szpanerski, jak adres tego bloga.




Trochę tu nie pisałem, ale nieustanny kontakt mentalny z tym blogiem czuję. Niską ilość postów należy tłumaczyć tym, że jestem w trakcie tworzenia bardziej usystematyzowanych form, które na pewno tutaj zagoszczą. Tak w ramach przerywnika wtrącę rozważania nad tym na ile się zmieniam.

Smutny ze mnie chłopak, ale o dziwo sporo rzeczy mi się udaje. Chyba nawet zwrot 'uchodzi na sucho' lepiej oddaje sytuację. Tak naprawdę to mam jeden tylko problem. W sensie, że ja mam ze sobą, inni ze mną na pewno mają więcej.

Nie wiem skąd potrzeba dygresji, ale wracając do zmian, zacznę od tego co zmianom nie podlega. Ciągle czuję imperatyw pisania. Chyba nawet został mi subtelnie uświadomiony przez pewną bardzo poważaną przeze mnie osobę.

coś niezbyt mi ta improwizacja idzie, także ustąpię pola innym pierdołom w internecie.


wtorek, 2 sierpnia 2011

Checkpoint!

Wróciłem z krainy odosobnienia i myślę, że zacznie się tutaj dziać. Wróciło mi poczucie sensu. Na pewno zmianie ulegną przeeksploatowane już schematy wypowiedzi, które to są powodem mojego znużenia,a mam nadzieję, że nie tylko mojego. Po lekturze sklepów cynamonowych i sanatorium pod klepsydrą (które kończę) stwierdziłem, że gros wypowiedzi w jakiś sposób koresponduje z konstrukcją szulcowskich opowiadań, jednak nie umywa się do nich nie tylko literacko, ale również pod kątem wyciąganych point. Pora poszukać gdzie indziej.

sobota, 9 lipca 2011

rzucam palenie i zaczynam słuchać innych

Znowu późno, znowu za późno, dla odmiany brudno. Innowacji nie będzie, rutynowo melduję obecność i zarysuję, co widać na horyzoncie.

1. Zrobię podejście do kultu ciała. Może lepsza kondycja otworzy mi nowe perspektywy. Co wyjdzie, zobaczymy.

2. Jak będę miał chwilkę to przepiszę i przeredaguję krótki tekst o pogardzie, który zrodził się w pociągu przed dwoma tygodniami.

czwartek, 23 czerwca 2011

to już szósty dzień

przerwy nie licząc

Chciałbym coś dużego, ale już czuję, że nie udźwignę tego. napisać, zapomniałem dodać.

Dopiero dzisiaj dopuściłem do siebie pewne myśli. Wcale nie chcę studiować filozofii.

Myślę, że gdybym w tym miejscu skończył, długo bym sobie tego nie wybaczył.

Wcale bym nie chciał studiować filozofii. Raczej jest mi to obojętne. Wiem, że jest więcej kierunków, które mógłbym wybrać, niż te których kategorycznie nie chciałbym studiować. Filozofię zaliczam do tej pierwszej grupy. Jednak brak mi pędu ku niej. Jestem zbyt leniwy i straciłem refleksyjność wszelaką. Poza przyzwyczajeniem, utożsamiam się z tym kierunkiem z jednego powodu. Rozchodzi się o potrzebę bliskości, stymulacji i wątpienia. W innych. Ja już tego nie mam, ale niesamowicie żałuję tej odmiany. Chyba wyobrażam sobie, że obecność takich ludzi pozwoli mi powrócić do dawnego stanu. Na razie w to wierzę. Nie jest to nowością, ale książki naprawdę dają nadzieję!

Tak jest czy tak mogłoby być?

wtorek, 31 maja 2011

zjedzcie mnie

Ogólnie rzecz ujmując, Tomasz zazwyczaj jest zadowolony ze swojego istnienia. Wypracował on szereg zachowań, wypowiedzi, które pozwalały mu się czuć atrakcyjnym społecznie. Bajerował kolejnych wrażliwców, tekstami, które uważał za wartościowe. Wyraz 'bajerował' nie oddaje jednak prawdy. Gdyby bajerował, zyskałby sobie przychylność oraz zaspokoił potrzebę bycia podziwianym. A tymczasem Tomasz nie zdołał osiągnąć, a na pewno nie utrzymać bliskości z innym człowiekiem. Jeśli żyjecie w jego pobliżu, możecie być więcej niż pewni, że padliście ofiarami ostrza jego krytyki. Tak w gruncie rzeczy to Tomasz chciałby być dobry, ale jest człowiekiem, a człowiek z natury dobrym nie jest. Ale się stara.

wtorek, 24 maja 2011

błędne koło

Istnieje taki obszar, gdzieś na granicy zmęczenia, że czuję fizyczną bliskość końca mojej osoby. Wtedy dopiero staję w obliczu nicości. Z całych sił walczę ze snem o moją świadomość, a w zasadzie to o jej ciągłość toczy się bój. Za te kilka godzin wyparują wszystkie wielkie motywacje, powstałe na skutek doznania przedsionku niebytu. Ustępują one miejsca ciału, którego wszelkie starania skupiają się na ponownym porządkowaniu świadomości. Nie zawsze to się udaje, a nawet jeśli, pozostaje kwestia płodności mojej jaźni. Na chwilę obecną, życie jawi mi się jako seria wariacji na temat jednego tematu, aniżeli droga naprzód.

Jak to zmienić? I czy w ogóle warto? Wydaje mi się, że na potrzeby wirtualnej części mojej osoby - jak najbardziej!




I oto wprowadzam nowy element, obecny od teraz w każdym nadchodzącym wpisie, a mianowicie PODSUMOWANIE połączone z przedstawieniem myśli przewodniej, ażeby nikt się nie czuł zagubiony, a ja niezrozumiały.

Chodzi o to, że im później w ciągu dnia tym więcej myśli no i jak się budzę rano to w sumie wszystko się zaczyna od nowa.

wtorek, 10 maja 2011

nie wiem czy tego potrzebuję

Naiwnie wierzyłem, że upadek będzie kontrolowany. Teraz nie mam siły na ciekawe metafory oraz niesztampowe środki literackie. Bić ze mnie będzie to, co we mnie włożyli. Niechęć wobec samego siebie z czasem podbiła każdą pojedynczą część mojego jestestwa. Nie jestem w stanie wyobrazić sobie wady, której bym komuś nie wytknął, a sam się w odpowiednim czasie nią nie wykazał. Co więcej, piętno tych czynów obecne będzie we mnie już do końca mojego fizycznego, a kto wie, czy nie metafizycznego istnienia. Wolę wierzyć w to drugie.

Od dawna postulowałem teorię, iż to nasze wady nas uczłowieczają. Do dzisiaj się zgadzam. Jednak dopiero teraz udało mi się po raz pierwszy poczuć źle z moim człowieczeństwem, ujrzeć je w kategoriach negatywnych. Czyżby iluminacja? To prawda większym przyjacielem czy Platon? Bo na chwilę obecną z prawdą mi nie po drodze.

sobota, 7 maja 2011

pomocy szukam

Mimo licznych utrudnień, osobistych upadków, doszedłem do ściany. Osiągnąłem dobre relacje z ludźmi. Choć uczciwiej będzie powiedzieć, że to ludzie obdarzyli mnie swoją życzliwością. Teraz moment zaskoczenia: nie jest to fajne. Dosyć irytujący to stan, gdyż sam w sobie nic nie daje, a jednak podświadomie zabiegamy o jego utrzymanie. Przez pierwsze kilka zdań tego posta borykałem się z poczuciem ich słabości. Jakkolwiek niski poziom by sobą reprezentowały, oddają mój obecny stan, a zatem spełniają naturę tego bloga. Widziałem dzisiaj fragment dokumentu o pionierach skateboarding'u. To jest ten specyficzny typ ludzi, którzy nieustannie nawiązywali do pięknej przeszłości, której nikt nie pamięta, zrzucając to na fakt komercjalizacji ich stylu bycia. Pierwotnie pełen byłem podziwu, dla tego jedynego faceta, który stwierdził, że skoro to lubi - dlaczego nie brać za to pieniędzy. Jednak chwilę później przypomniały mi się moje wątpliwości odnośnie tego czy wstawić tutaj reklamy. Do tej pory nie wiem czy nie zrobiłem tego, bo faktycznie uważam, że zepsuje to przyjemność z pisania czy nie chcę być uważany za sprzedawczyka. Nie zmienia to jednak faktu, że empirycznie mogę stwierdzić, iż sympatia innych ludzi sama z siebie narzuca potrzebę naginania się do ich potrzeb, co w ostateczności prowadzi do rozdarcia podmiotu lirycznego. Dlatego tak niezwykle imponują mi ludzie, którzy potrafili klasycznie pierdolić zdanie innych.


piątek, 22 kwietnia 2011

a może jednak nie tak pusto?

Czasami przychodzi taki czas, że pewne ustalenia należy poczynić. Tak g'woli formalności, gdyby nie wszyscy wiedzieli. A zasadniczo to powinienem był zakładać, że nikt nie wie. Bo skąd?

Tomasz nader wszystko nie lubił się powtarzać. Wynikało to najpewniej z tego, iż wydawało mu się, że dołoży tym samym swoje drewienko do ognia wszechobecnej sztampy. Ale od skutku globalnego, jeszcze bardziej bał się najpewniej odrzucenia. Miał poczucie, że jeśli nie będzie dawać z siebie wciąż czegoś nowego, stanie się zbędnym ciężarem wszystkim dookoła. Czy miał rację? Najpewniej tak. Dlatego właśnie nie mówił tego samego dwa razy. Nie dość, że nie zwykł powtarzać się jednej osobie, odnosił wrażenie, że jeśli puścił on jakąś myśl w powszechną świadomość - to zakorzeniła się ona tam już na dobre, odbierając wszystkim, wraz z autorem prawo do dalszego jej drążenia. Karą za nieprzestrzeganie tej zasady była pogarda ze strony Tomasza. Teoretycznie pogarda nie jest niczym nadzwyczajnym u narcyza, jednak do pogardy przywiązywał on szczególną wagę. Wiązała się z wyrokiem, na mocy którego Tomasz nie będzie dawał się prawdziwie poznać napiętnowanym. Niewiele zresztą tracą. Na skutek swojej pogoni za nieustającą nowością, stracił własne refleksje i nabył opinię niezrozumiałego.

niedziela, 17 kwietnia 2011

Prawie się popłakałem:S

Doznaję właśnie niesamowitego zachwytu chwilą. Dosyć straszne, że przed komputerem, ale wydaje mi się, że zachodzące słońce przed którym mój najlepszy elektroniczy przyjaciel mnie osłania, nobilituje w jakiś sposób sytuację. Bardzo ucieszyła mnie świadomość wszystkich miłych mi ludzi, którzy zaczęli prawdziwie istnieć. Niezwykle satysfakcjonującym jest obserwować, jak nakreślają swoje osoby, obijają się o siebie, a w szczególności - współdziałają. Dosyć protektoralnie ta obserwacja brzmi, ale zdecydowanie tak się nie czuję. Nie jest możliwością czerpać szczęścia z życia, nie biorąc w nim udziału. Z drugiej strony udział w nim ciągnie za sobą to ryzyko bycia zranionym, jednak jest ono nieporównywalnie błahe w stosunku do tego, co inni nam dają od siebie. Pełen miłości Tomasz.

wtorek, 12 kwietnia 2011

hehe, o życiu

Niezwykle cieszy mnie moja obecna sytuacja życiowa. Uświadomiła mi to dzisiejsza pogoda w wawce, która cieszy mnie w przynajmniej równym stopniu. Zawsze daleko mi było od maksym pokroju carpe diem, ale jak nigdy kontempluję stan obecny. Na chwilę obecną nawet niepewna wizja przyszłości nie wybija mnie za bardzo z równowagi. W zasadzie to właśnie trochę ta niepewność jest obiektem mojej kontemplacji. Jestem zadowolony z tego, że dane mi się jest rozwijać, że ciąży na mnie pewna presja, jednak taka, którą we własnym zakresie mogę kontrolować. Nie wiem czy kiedykolwiek znajdę osobę, która chciałaby się z tak niepraktyczną jednostką zestarzeć, ale wiem że chciałbym, aby byłaby osobą, która się zastanawia. 'Myśli' byłoby dużym słowem, bo zakładałoby ono myślenie z mojej strony, czego nie mogę zagwarantować.

Refleksje niby cenne, ale przekaz delikatnie nieporadny, może tekst kultury pomoże mi to lepiej oddać:S

wtorek, 29 marca 2011

JARAM SIĘ

Na pewno, nie tak bardzo jak w tytule, ale zawsze. Na chwilę obecną spowodowane jest to niesamowitymi perspektywami poznawczymi, jakie ostatnimi czasy na nowo dostrzegłem w muzyce. Za tydzień przyjdzie do mnie dosyć pokaźna paczka z płytami z UK, obecnie zadowalam się Einstuerzende Neubaten, które w specyficzny sposób zwiększa moją radość z odrabiania niemieckiego, odwrotnie proporcjonalnie do efektywności. Spośród pozycji zawartych w nadmienionej przesyłce, najbardziej ekscytuję się "E2-E4" Manuela Goettschinga. Legenda głosi, iż to właśnie on stworzył techno. Poza tym wpisuje się to w narastające we mnie germanofilskie nastroje.

Dosyć niespodziewanie ta radość spadła na mnie. Od kiedy pojawiły się u mnie wątpliwości związane z wiarą, bardzo ciężko określić mi dokładnie mój nastrój. Z jednej strony nic nie trapiło mojej duszy, z drugiej czułem swoistą pustkę. Pytanie tylko, czy jest ona skutkiem nie wykonywania czynności, do której przywykłem, czy może faktycznie jestem skazany na kult absolutu. Ciągle szukam, ale myślę, że w najbliższy piątek się zbiorę i przejdę do Kościoła.

Dystansu podczas rozmyślania o tej kwestii dostarcza mi "Siddhartha" Hermana Hessego. Wydaje mi się, że zdarzyło mi się ją już kiedyś polecać gdzieś w odmętach moich uwewnętrznień, ale powtórzyć nie zaszkodzi, jako że książka stanowi niesamowitą przypowieść o tym, jaką drogę każdy z nas musi przejść. Powieść niedługa, akcja dosyć leniwa, mimo to zachęcam. Mam wrażenie, że w jasny sposób potrafię określić, jak tytuł ten wpłynął na moje życie, co więcej pomógł mi.

Hej Marta, nie liczę, że to czytasz, ale jakoś o Tobie pomyślałem i stwierdziłem, że zasługujesz na pozdrówki.

poniedziałek, 21 marca 2011

38 i pół

Zdążyłem już zapomnieć, co to znaczy porządnie chorować. Jednak mój organizm w zeszły weekend wyprowadził mnie ze stanu niewiedzy. Koniec minionego tygodnia przespałem w gorączce. Nic to wielkiego, przeziębienie zwykłe, a jednak uświadomiło mi sporo rzeczy. Po pierwsze, istnieją stany, w których zanikają wszelakie priorytety. Szczerze doceniłem ludzi, którzy w ciężkiej chorobie potrafią znaleźć siłę, aby myśleć o czymkolwiek innym niż, jak złagodzić cierpienie. Dotarło do mnie, jak ważną jest zdolność organizmu do przystosowywania się. Gdyby nie ona, działania takie byłyby w zasadzie niemożliwe. Sądzę tak, ponieważ przez dwa wspomniane dni, nie mogłem zawiesić myśli na niczym wykraczającym poza fizyczne doznania, co gorsza oscylujące wokół bardziej lub mniej intensywnego cierpienia. Poza tym, nie będę już nigdy wyśmiewał się z życzeń zdrowia przy okazji każdych urodzin. Jakkolwiek banalne, prawdziwe jak nigdy. Znowu myślałem, że jestem ponad wypracowaną przez pokolenia pospolitość w najgorszym znaczeniu, jednak po raz kolejny zakpiła  ona sobie ze mnie, dowodząc swojej racji.

Słucham muzy tak smutnej, jak nigdy, a do dołu mi daleko. Wraz z upływającym życiem, nieustające dochodzą mnie kolejne przesłanki o względności wszystkiego. Nawet tak niezachwiana podstawa mojego istnienia, jak refleksyjność zdaje się być ulotną. Przez ostatnie dni z przyzwyczajenia z sympatią przyglądałem się wszystkim objawom werteryzmu wokoło, jednak nie byłem zdolny w żaden sposób się z nimi utożsamiać.

Laboratorium fizyki i szeroko pojęta szkoła pewnie jeszcze przez pewien czas utrzymają moją stabilność emocjonalną, ale już tesknię. Mam nadzieję, że nie zatonę w nowym ja. A w zasadzie nie wiem do końca jak wyglądają moje nadzieje, biorąc pod uwagę, że obraz mojej osoby, jaki kształtował się na ramach tego bloga, przytakiwał starożytnej maksymie "wszystko płynie". Ale czy mieć świadomość przeznaczenia to godzić się z nim?


czwartek, 17 marca 2011

pokornie raczej

Po raz kolejny moje ciało gnije. Z jednej strony czuję fizyczną odrazę do tego stanu, z drugiej umysł, na szczęście, się nie burzy. Przezwyciężanie siebie jest niezwykle trudnym zadaniem. Choć tak naprawdę, najbardziej bolesnym jest obserwowanie własnej niemożności. Jednak trzeba pamiętać, że stuprocentowa efektywność jest nieosiągalna. Aby działać prawdziwie skutecznie, należy wiedzieć, co trzeba na straty spisać. Ja niestety dosyć naiwnie wierzę w tę teorię, bo na jej mocy atrybuuję moje nieróbstwo. Ale myślę, że może się okazać przydatna, nawet pomimo podłych jej degeneracji

I znowuż zamachnąłem się w kierunku dużych wniosków, ale po raz kolejny okoliczności mi to uniemożliwiły.

wtorek, 15 marca 2011

tabletka na przekór

Hej, jestem wyspą. Taką nudną, bo dla co bardziej oczytanych - nie pierwszą. Ludzką wyspą, najczęściej do tego samotną. Brzmi to strasznie. Ale to jest niemożliwa prawda. Coraz częściej wierzę w poczucie zbiorowego sensu, a może nawet zbiorowe poczucie sensu. Jest to o tyle ciekawe, iż nie dalej, jak chwilę temu wyraziłem niezbyt lotnie poczucie mojej autonomii.

I znowu jestem, ale mnie nie ma. Będę wdzięczny, jeśli ktoś skompromituje mnie, wyjaśniając skąd to (nie)świadome zapożyczenie.

Wracając do życiowych dramatów i strasznych historii, to może niedługo się zaczną. Rozpostarłem przed sobą perspektywę całkowitej odbudowy mojej osoby. Od szkoły zaczynając. Trochę przeraża mnie to, na ile łatwo przychodzi mi świadomość pogodzenia się z wizją osłabienia licznych relacji na rzecz tak ulotnych rzeczy. Z jednej strony w myśl pewnych idei, które w najgorszym wypadku szanowałem, jest to najlepsza droga do największego spośród celów. Z drugiej znowuż... no zobaczymy, co z tego wyjdzie. Mam nadzieję, że nikt nie ucierpi, ale niestety śmiem w to również silnie wątpić.

niedziela, 6 marca 2011

życie jest godzeniem się ze śmiercią

Do zupełnie zabawnej skrajności doprowadzam się swoim brakiem efektywności w pracy.
Przyjdzie mi zarwać noc. Najpewniej w towarzystwie jakiejś zupełnie przyjemnej muzyki.

Dygresja mała poleciała na początek, a końca nie widać. To chyba znaczy, że jest nieźle. W takim ulotnym ujęciu. Całkiem fajne refleksje odnośnie bezsensowności mojego istnienia mnie naszły w przeciągu ostatnich dni, ale chyba będą musiały poczekać na gorsze czasy. Paskudnym musi być mój stan, biorąc pod uwagę, że nawet to co piszę, wydaje mi się niezgorszym. Może nie poprzednie zdanie, gdyż fajność i jej potrzeba stała by się istotą jego istnienia, co (chyba) wykluczałoby spójność prezentowanych przeze mnie od 24 stycznia 93 roku poglądów.

poniedziałek, 21 lutego 2011

znowu się krzątam

po pustym mieszkaniu. Na razie wszystkie moje wysiłki skupiają się na tym, aby dobrze się poczuć. Momentami nawet doprowadzam się do pożądanego dobrego samopoczucia. Na razie najlepsze co osiągnąłem to zażycie ulubionej tabacznej mieszanki i słuchanie muzyki z zamkniętymi oczyma. Ale czy emocjonalne wahania mogą być celem samym w sobie? Cykliczność jest naturalnym porządkiem świata, ale nie umiem dostrzec w niej celu. Lektura Siddharty Hessego tylko utwierdza mnie w tym przekonaniu. Dygresyjny charakter moich myśli nie pozwala mi nawet na stworzenie spójnego przekazu. Co gorsza takiego, nie mogę uznać go za sensowny i  wnoszący cokolwiek dla innych.

Myślę, że lektura książki "Kandyd, czyli optymizm" byłaby dla mnie bardzo pożyteczna ze względu na wnioski, jakie wysnuwa. Niestety, miałem okazję wysłuchać prezentacji streszczającą przekaz w niej zawarty, co skutecznie zniechęca mnie do czytania wspomnianego dzieła Woltera. W każdym razie jestem na etapie wiary w to, iż praca może okazać się niebywale pomocna w zaakceptowaniu pesymistycznej wizji świata, jaką egzystencja serwuje ludziom refleksyjnym.

Obejrzę zaraz jakiś ładny film. Mówiąc ładny, wcale nie myślę ładny. W zasadzie nie powinienem był czegokolwiek myśleć, bo zdecydowanie nie mam zamiaru oglądać filmu, który już widziałem. Tak naprawdę chciałem obejrzeć Dług Krauzego.

Się uspokoiłem.

niedziela, 20 lutego 2011

Doskonale poczułem się dopiero słuchając Slinta

i podlewając kaktusa.

Chyba jednak nie jestem zbytnio społeczną istotę. I nie chodzi nawet o problem socjalizacji. Butnie stwierdzić muszę, że dawno go nie doświadczyłem. Sprawa zasadza się w zupełnie innym miejscu. Dopiero obecność innych, nawet miłych mi ludzi, powoduje nasilenie się ciężaru egzystencjalnego i zanikanie poczucia sensu. Esencjonalnego przeżycia z tego gatunku doświadczyłem na zeszłorocznym koncercie the Flaming Lips na off festivalu.

Koncert stanowiący niejako ziszczenie utopijnej dotychczas wizji powszechnego dwugodzinnego szczęścia, okazał się jedną z większych mentalnych tortur, jakich dostąpiłem. Na wyrost trochę to stwierdzam, aczkolwiek sądzę, iż nie z woli przypadku właśnie tę sytuację zapamiętałem. Najpewniej rozchodzi się o moją wybitnie zaskakującą, wręcz prowokacyjną interpretację tego powszechnie wychwalanego wydarzenia.

Nie mam pojęcia, jak zespół tego dokonał, ale fontanna balonów, konfetti, trochę tancerzy, jakieśtam wizualizacje i muzyka na poziomie przeciętny+ wywołała niesamowitą euforię u tłumu, rozumianego jako każdą jednostkę z osobna. To właśnie podczas tej fiesty kolektywnie egoistycznej radości, najlepiej dało się poczuć autonomię jednostki. najlepiej.

Ciężko, ciężko się istnieje, także ciężko, ciężko piszę. Porządki w głowie robię.

Zamknąwszy dygresję, lepsze bądź gorsze wnioski odnośnie mojej osobowości wyciągnę. Niebywale trudno jest mi podzielać nastrój grupy, w której się znajduje. To ludzka radość jest tym, co uświadamia mi jej ulotność. Negatywne natomiast emocje u innych zwykły budzić u mnie nieuzasadnioną radość, poczucie absurdalności ludzkich udręk i mąk. Mam szczerą nadzieje, że nie wynika to z wrodzonego złorzeczenia względem kogokolwiek. Chyba właśnie z wymienionych powodów trochę panicznie lgnę do wszystkich, którym nieobca jest prawdziwa trwoga. To w niej można się jednoczyć, a ta ekstatyczna radość, dopadająca mnie od czasu do czasu, jest niczym innym, jak jej pochodną. Czymś w rodzaju przeeksploatowania. G'woli jasności, jestem doskonale świadom, że czerpię tutaj, plagiatuję, a najprawdopodobniej degeneruję tutaj założenia znanych filozofów z szeroko pojętego nurtu egzystencjalnego. Mam nadzieję, że w moim lgnięciu, intymności nie stanę się nikomu ciężarem. Wyrażam ją, gdyż odniosłem smutne wrażenie, iżbym odsuwał się od klasyka: "boję się obcych ludzi". PAMIĘTAMY.


do jakiego stopnia zdecydowanie i zaparcie w realizacji potrzeb jest usprawiedliwione? czy bezwzględnie należy unikać ścieżki egoizmu?
którędy droga?

sobota, 29 stycznia 2011

proszę, tylko nie koniec

Wymusić zmiany, a potem strzelić sobie w głowę
pozornie oczywiście
za bardzo siebie kocham

Odnalazłem siebie w środku piosenki. Nie zdarza to mi się zbyt często. Teraz też nie, kłamałem. Pokusa dodania sobie dramaturgii okazała się zbyt wielka. Mimo to, czuję się podniośle. Czuję się ciężko.

A jednocześnie sporo we mnie zadowolenia z siebie. Ze swojego istnienia i przekleństwa, jakie stanowi ono samo w sobie.

Kilka kroków. Czekam na ideę, do której mógłbym się święcie przekonać i ślepo przywiązać. Następnie na bohatera, który zaspokoi wymagania sytuacji. Finalnie na historię, w którą jeszcze chcemy uwierzyć.



czwartek, 20 stycznia 2011

w kawałkach

Pusto. Zadziwiającym jest istnieć. Być więźniem swoich osobistych demonów. Szukam sensu. Nie pierwszy. W okropną siermiężność popadłem z tymi lakonicznymi sentencjami, ale natchnienia ku czemuś bardziej wartościowemu próżno szukać. Nawet uśmiechnąłem się pod nosem. Jest lepiej.

Bezsensownym wydały mi się wszelakie dążenia, 4 dni przed magiczną granicą lat 18tu przemijalność dotyka, jak mało kiedy. Wartości same w sobie wydają się być jedynym ratunkiem, podłe carpe diem, w pojedynkę niemożliwe. Coraz bardziej uderza mnie, jak ciężko jest uciec w kogoś, skryć się w jego osobie. Muszę przyznać, że Bóg jest zawsze bardzo pomocny, ale najpierw muszę pokonać sam siebie. Pierdoły piszę, ciągłości nie czuję, jakby ktoś zgniłe myśli moje poszatkował.

Straszne rzeczy teraz napiszę, ale przeraziła mnie ilość niechęci międzyludzkiej w internecie. Dystansu i naturalności zabrakło.

Nie mogę zdeterminować celu.

poniedziałek, 17 stycznia 2011

tydzień

Czy to bliskość okrągłej rocznicy, jaką są osiemnaste urodziny skłoniła mnie do złamania wielu istotnych dla mnie zasad czy też do zauważenia, jak bardzo różnię się od obrazu mojej osoby, w jaki chciałbym wierzyć?

Byłbym sobie bardzo wdzięczny, gdybym wreszcie, kierowany niczym innym, a zgorzknieniem, przestał krzywdzić ludzi i odnosić się do nich z brakiem szacunku. Jest jedna zaleta tejże nieperfekcyjnej sytuacji - utwierdziło mnie w zgodzie z myślami Mounier'a:

To w drugim człowieku leży prawidło naszej egzystencji, istnieć możemy tylko przez niego i dla niego.

Mam nadzieja, że ta parafraza nie będzie uzurpacją. Osoby czujące się do tego kompetentne, proszę o zgłaszanie obiekcji. Jeżeli mylnie zinterpretowałem myśli wyżej wspomnianego Mounier'a, proszę traktować ową sentencję, jako moją własną:S

Zastanawiam się czy możliwym jest dzielić swoją uwagę między kilka osób i być przy tym szczęśliwym.

Zaobserowałem u siebie znaczny spadek refleksyjności. To źle. WPis mnie nie zadowala, jednakowoż jest mi potrzebny. Czy kontynuacja wąsatego cyklu rozładuje napięcie czy też stworzy ze mnie tego, kim najbardziej nie chciałem być, dopełniając tym samym poniekąd mojego przeznaczenia?