niedziela, 23 grudnia 2012

nie ma świąt

Za 2 minuty ostatnia msza, a do mnie dopiero dotarło co się stało: nikt nie pójdzie na kiermasz kupić dywan. Nie będzie mszy, nie będzie świąt - one są dla wierzących. To dosyć smutna wizja, funkcja stałych punktów w roku, na które chce się czekać, zbliża się niebezpiecznie do zera. Dojrzewanie? Nie? A może dojrzewanie?

Idąc na parking wyciągnąłem zawartość skrzynki pocztowej babci. Kilka godzin później wysypałem papiery na stół, mając ciągle w głowie poczucie zadowolenia z siebie - kierowcy. Na pierwszy rzut oka - nic ciekawego, same ulotki. Po kilku łykach herbaty zacząłem przeglądać broszurki pizzerii w liczbie trzech, ciekaw ile ostatnimi czasy przepłaciłem za małą margherittę. Uświadomiwszy sobie, że to nie ja jestem frajerem, tylko pizza podrożała niebatelnie, zacząłem sięgać po mniej atrakcyjne ulotki. Bank ze Skierniewic, konto dla młodzieży, Kiermasz dywanów. Kiermasz dywanów z gwiazdą betlejemską. Czemu to nie jest świąteczny kiermasz dywanów? Bardzo nieatrakcyjna ulotka, same litery, czarno na białym, tylko ta niefortunna gwiazda w rogu. ZAPRASZAMY NA KIERMASZ WE CZWARTEK 20 GRUDNIA, GDZIEŚTAM, W GODZINACH 11:00-13:00, MOŻLIWOŚĆ NEGOCJACJI CEN. To chyba znaczy, że nieuczciwie windują ceny, skoro można je negocjować, kto w ogóle przyjdzie w takich godzinach? Pewnie emeryci. O rany, to ktoś powinien przeczytać to wcześniej, żeby w ogóle móc rozważyć pojawienie się tam. Już nikt nigdy nie pójdzie na ten kiermasz. Padł mi telefon. Wypatroszyłem wczoraj karpia. Zabiłem siebie. Już nigdy nie będę sobą.


niedziela, 25 listopada 2012

Wielkość (EGZEGI MONUMENTUM)

Czasami sobie myślę, że mogę być duży. W bardzo dobre dni posuwam się nawet dalej: "jestem stworzony do wielkości!". Wtedy zaczynają się projekty, publikacje, koncepcje w możności, plany odpowiednich gabarytów. Szlag to wszystko bierze, kiedy siadam na parapecie i kurczowo trzymam się framugi, byle nie odlecieć w kosmos. Nie chcę nic zgubić po drodze, a z drugiej strony jeśli już coś robić w obrębie kruchego istnienia to nic poniżej rzeczy wielkich. Ale rzeczy wielkie wymagają mozolnej podbudowy. A że kolos na glinianych nogach tak samo zły jak tyran na trupach, to wszyscy z gimnazjum chyba wiedzą, a jak nie to z seriali. Czy da się w ogóle osiągnąć wielkość bez choćby chwilowego uciekania się do czynności, które w naszym mniemaniu nie są samostanowiące się?

Zyglew był jednym z wielu marnych niedzielnych twórców swojego czasu. Mówimy o nim prawdopodobnie z dwóch powodów. Pierwszym niewątpliwie jest brak innej, wyraźnie lepszej alternatywy reprezentantów tego pokolenia. Drugim jest powtarzalność, ujmująca, co prawda, walorów estetycznych jego twórczości, jednakowoż nie pozostawiająca dwuznaczności nawet dla niewprawnych interpretatorów.

Cechą charakteryzującą jego pisanie jest posługiwanie się specyficzną perspektywą: niezdolny do jakiejkolwiek analizy przyczynowo-skutkowej, w zdecydowanej większości posługuje się czasem teraźniejszym, opisując świat z odgórnie wybranego momentu czasowego. Pozbawienie zdolności doświadczania ciągnie za sobą drugą konsekwencję: powtarzalność tematyczną. Czytelnik, na tyle wytrwały, by przebrnąć przez powracający bełkot, odnosi wrażenie, jakoby narrator nie podlegał żadnej ewolucji mentalnej, sporadycznie doznając olśnień rozszerzających jego samoświadomość o minimalne skrawki, wyłącznie w obrębie punktu widzenia, jakby wrodzonego Tomaszowi.


wtorek, 20 listopada 2012

Na papierze

Na kartce cały jestem czerwony, tylko oczy jakieś inne.
(Nie widzę jakie, bo jest ciemno)
Na łóżku nie istnieję, moje ciało przezroczyste
przezroczyste, bo winne
tylko oczy czerwone
czerwone, bo bez udziału.
Pytanie: Czy tylko tym razem?
Odpowiedź: Nie, oczy zawsze są niewinne!


Nie piszę, bo wysypałem już worek pomysłów na stół. Teraz można jedynie zmieniać konfiguracje. Nie ma we mnie aktu twórczego, jest tylko przetwórczy. Smutno mi i nie podlewam kaktusa, azalie podlewam, bo je trzeba podlewać. Rośliny są wyjątkowe, ponieważ zadomowiły się na parapecie, a tylko tam dzieje się metafizyka. Wystarczy krok w jedną stronę, by logika i emocje rozjechały się i nigdy już nie spotkały, a krok w drugą stronę, by spierdolić się na dół.

sobota, 10 listopada 2012

Dwa słowa

Dwa słowa zrywają sejm, to znaczy, że dwa to już dużo. Dla mnie szczególnie, dopiero dzisiaj przyznałem się do tego przed sobą i powiedziałem to głośno. Przez pochopne dwa słowa nie byłem wolny od wszelkiej obrzydliwości. One mi ciężarem, one nieporozumieniem. One młotem przeciw wszystkiemu co dobre i ważne, co stare i niezmienne. Nie były to moje słowa. Proszę uważać na słowa.

Ale teraz tylko lepiej. Jestem oczyszczony i nagi. Wsiadamy do samochodu i mijam znak. Mijamy drugi znak. Mijamy ostatni znak, by sami stać się znakami. Role się zmieniły, ja patrzę na drogę, ona na księżyc. Ona niedzisiejszy żółty romb, ja toporny czerwony wielokąt.

piątek, 2 listopada 2012

feat. Z.J.

Zmieniamy wspólną formułę. Pokój został posprzątany, praktyczne życie jest jednak dla niego, a przynajmniej w tym momencie. Szczegółowo pozdrawia wszystkich, idzie pod prysznic.
Z każdym kolejnym wpisem będę pokazywać, że bałaganem można się nacieszać w naszych kompletnych i niepotrzebnych dziełach literackich, realna przestrzeń dookoła nie docenia tego zaszczytu.

Gibie się, stękając zachwycone biurko; zimne i gładkie. Osad z kubka chętnie przekleiłabym sobie na czoło i wszystkie ozdoby wcisnęła na lewą rękę, pasowałabym, pasuję w pokoju. Nie żałuję dzisiaj zupełnie, że puszczam swoją muzykę zamiast wspólnej lub jego. Zdjęcie klasy licealnej podparte tym czymś do przytrzymywania wielokrotności strun naraz, podparte na samym środku najniższej półki, najbliżej głowy. Idziemy dalej w górę: miseczki na różne dziedziny i gatunki, strefa gier i filmów, obszar słownikowy najwyżej (tu mocne niedopatrzenie, powinny być najłatwiej dostępne!). Podłoga idzie w błysk, okna jak zwykle nie widać zza widok(a)u.

Gdyby ktoś miał tyle zapału do liczenia, najwięcej jest:
1) ulotek, mówi, że robi to dla rozdających, żeby szybciej poszli do domu, o co cho
2) kurzu (już nie)
3) piłek do gier (tylko 4, ale wymieniłam specjalnie, bo według mnie zupełnie wystarczyłaby jedna. Możliwe, że kocha sporty zespołowe i potrzebuje nieustannie zachwycać się swoimi kolegami z drużyny)
4) zapalniczek (warto nadmienić, bo pewnie jest dumny)
5) notatek z lekcji
6) błysku
7) kabelków do łączenia.
Co słowo gibię sobie biureczkiem, wdycham pronto.


wtorek, 30 października 2012

mróz


Dałem się zczłowieczyć na tych studiach, dużo robię, nawet źle mi nie idzie, ale chyba nie do końca leży to w mojej naturze. Jakieś liczne mrzonki potencjalnego sukcesu intelektualnego przyćmiły mi dużą część mojej osoby. Ale od prawdy się nie da uciec. Chłodna trzeźwość przychodzi wraz z otwarciem okna. Śnieg redukuje wszystkie kształty i cechy szczególne, uświadamiając, że jeśli o coś chodzi to na pewno nie o szczegóły. Siedzę na oknie i słucham przeszywających hałasów autorstwa Bena Frosta. One są trochę jak wilk, trochę jak maszyna, w ogóle nie jak człowiek. A nikt inny nie piał tak o Froście jak W, moja chodząca metafizyka. Nie wiem co się z nim dzieje, ale wyobrażam sobie, że najbardziej ze wszystkich realizuje ideał wolności. Kiedy był, korzystał ze mnie w pełni, teraz wychodzi na jaw, kto kogo bardziej potrzebuje. Mam tylko szczerą nadzieję, że to nie efekt zmęczenia człowiekiem. Nie tylko człowiekiem-mną, ale człowiekiem w ogóle. A z Ciebie W, to bardziej chyba wilk niż maszyna, wbrew temu, co większość mogłaby chcieć o Tobie powiedzieć.


piątek, 12 października 2012

jestem poza czasem i wcale nie jest super

Ja upadlam, Ty upadlasz, My się upadlamy, oni upadlają się, ja też się upadlam, ale nie tylko się, bo Ciebie, was, jego, ją i pana też. Nie mam pojęcia dlaczego. Każdy poszedł w swoją stronę, mimo że było zimno i najrozsądniej byłoby zostać w kupie. Potem nie było miejsca na słowa. A kiedy słów brak, zostaje tylko ciało. Nie umiem inaczej. Ciałociałociało. A ciało staje się słowem wtedy, kiedy budzisz się obok.

wtorek, 18 września 2012

Biczów

Zrobiłem najgłupszą rzecz na świecie. Idąc tropem etyki wyrzeczeń, przeświadczenie o własnej wielkości wywiodłem właśnie z rzeczonych wyrzeczeń. Stały się one moją małą-wielką dumą, choć tak naprawdę nie wymagają ode mnie żadnego zaangażowania. Prościej: kawał ze mnie zarozumialca, a po drodze hipokryty.

Miłość do ludzi mnie przerosła, ledwo umiem wyjść poza miłość do osoby, kochając grupę. Ale te ciepłe uczucia niosą za sobą kontrast z tymi niekochanymi. Gdzieś po drodze wykwita poczucie wyższości, momentami nawet pogarda. No i gdzie tu miłość? Za dużo sposobów na upadek, żeby stać prosto. Nawet kamieniem pierwszy w siebie rzucam, przeświadczony podświadomie o swojej niewinności. Wszystko uchodzi na sucho, ale co z tego, jeśli sensu brak.

No, ale nie mówimy bez działania, cnie? Ja mam dwa pomysły. Po pierwsze przehibernować do soboty. Po drugie, wejść na ścieżkę intuicyjnego sensu poprzez stopniowe zmniejszanie swojej potrzeby kosmicznego znaczenia. Popracować nad ego muszę zwyczajnie!

wtorek, 11 września 2012

Mania dekonstrukcji

  1. Są dwie kategorie wszechświata
  2. Te kategorie to ambicja i człowieczeństwo
  3. Kategorie te są luźne, acz bardzo uznaniowe
  4. Są 3 osoby najbardziej zawieszone pomiędzy nimi
  5. Te osoby to Tomasz, Zuzanna i Pniewa
  6. Pniewa to bardziej ambicja
  7. Zuzanna to, mimo wszystko, bardziej człowieczeństwo
  8. Tomasz jest bardzo zagubiony
  9. Gdzieś pomiędzy
  10. Tomaszowi wydaje się, że determinując się po stronie którejś kategorii ludzie krzywdzą innych ludzi
  11. Tomasz chce naprawiać te krzywdy
  12. Jeśli ktoś ma rację to na pewno nie Tomasz
  13. To Tomasz krzywdzi ludzi


niedziela, 12 sierpnia 2012

List

Hej,
Dziękuję bardzo za twój ostatni list. Przepraszam, że się nie odzywałem, ale miałem dużo do roboty.
Znowu siedzę w oknie po nocy tak jak zwykłem to robić, słucham tej muzyki co kiedyś i myślę co u Ciebie. I mówiąc znowu, wcale nie mam na myśli, że dawno tego nie robiłem, choć tak właśnie może się wydawać. Bo tak naprawdę robię to regularnie. Słusznie zauważyłeś, że dawno nie rozmawialiśmy na poważne tematy. Niby ostatnio udało nam się wyjść z tego stanu, ale chyba nie było w tym namiastki bliskości takiej, jakiej którykolwiek z nas mógłby chcieć.
Siedzę tak i ostatnimi dzisiejszymi siłami zastanawiam się jak teraz na mnie spoglądasz. Bo zachowujesz się dokładnie tak, jak można by od przyjaciela oczekiwać. Mimo to niepokój we mnie narasta. Boję się, że w dużej mierze jestem źródłem tego, co teraz obserwuję. A obserwuję to, co jakiś rok temu. Wiesz, o co chodzi. Zmieniam się, Ty też? Ja chyba nigdy takim nie chciałem być, a jednak dobrze mi. Z niejasnych przyczyn zacząłem twardo stąpać po ziemi. To może wkurzać, sama perspektywa tego była dla mnie niepokojąca, a teraz jestem chyba po drugiej stronie. Porozmawiałbym.
Na razie kończę, bo mi się kończy czas, liczę na szybką odpowiedź. Co u Ciebie, rodzina zdrowa? Zapraszam do Warszawy w wakacje.
Z wyrazami szacunku i kumplowskiej tęsknoty,

twój Tomasz

P.S. pozdrów brata

piątek, 10 sierpnia 2012

Trudności z zachowaniem świadomości

Dobrze wybrałem wysiadając na Starych Bielanach. Rzadko to robię, bo długo się idzie. W ogóle tego nie poczułem, bo dosyć długo pisałem smski do ludzi, którzy prawdopodobnie i tak już śpią. Zajęcie skończyło się w okolicy wiecznego miejsca, gdzie stanie dom kultury, które w tym spacerze, oznacza nie więcej nie mniej niż to, że już zupełnie niedaleko. No może jeszcze to, że dom kultury prawdopodobnie szybko tam nie stanie. Przestałem myśleć na dwie ulice i jedne tory tramwajowe, by odzyskać świadomość w miejscu, które mniej więcej miesiąc temu zwróciło moją uwagę. Dopiero zobaczywszy tam 4 koty, uświadomiłem sobie, że zawsze widuję tam w nocy koty, mimo że nie mają żadnego racjonalnego powodu, aby tam przebywać. Gościnnie pojawił się tam kiedyś pies o tylko trzech nogach, ale wtedy kotów nie było, mimo że pies wyglądał na tyle nieporadnie, że to nie on był powodem kociej absencji. Dobrze mi się zrobiło na myśl o tym stałym elemencie w moim życiu.

Dopiero wtedy zauważyłem, że zupełnie nie przeszkadzają mi croissant z masłem, płatki z mlekiem, pizza margheritta z pieczarkami i bez, piwo, wino i kola. Zadowolony z siebie, świadom arcydzieła, jakie się wydarza w mojej głowie, postukiwałem rytmicznie zapalniczką o klatkę piersiową. Coś na kształt bicia serca, może trochę szybciej. Nie umiem stwierdzić czy robiłem to od dwudziestu minut czy dopiero zacząłem.

Do moich myśli żołądek-koty-zapalniczka niebawem dołączył pewny chód; szeroko zarzucałem stopy, czemu wtórowało kołysanie bioder. Nieprzyzwoicie pociągłym czubkiem buta, z nieskromną przyjemnością, przydepnąłem niegrzecznie wyrzucony niedopałek. Chyba dojrzałem trochę. Chciałbym o tym mówić, ale nie za bardzo mam komu, bo stało się to kosztem każdej osoby, którym mówić lubię albo czuję, że powinienem.

No i myślałem o ludziach. Tak dobrych, że ja nie mogę. Nikt mnie nie nudzi, z każdym chcę być. Bierzcie, bierzcie, bierzcie, chcę dawać, tylko nie ruszajcie mnie z miejsca.


niedziela, 29 lipca 2012

wszystko na swoim miejscu.

Dzisiaj tak hipotetycznie mógłby nastąpić koniec tego pisania. Pierwszy raz od prawie dwóch udokumentowanych lat robię co chcę i nie tworzy to we mnie dysonansu. Oczywiście nie trzeba się specjalnie starać, żeby znaleźć zalążki problemów, ale przymykam na to oko. Pierwszy raz od dwóch lat, zupełnie poważnie. Nawet na siłowni byłem z tej błogości, a nie z potrzeby spełniania czyichkolwiek oczekiwań.

Mimo to chcę pisać, tak samo jak patrzeć, ściskać, drapać, głaskać i nieudolnie poszukiwać subtelności. Pierwszy raz po mojemu-naszemu, pierwszy raz bez dewiacji, pierwszy raz w hołdzie normalności. Rower w pokoju, kanapka rano, dziękuję bardzo, rączki całuję!

czwartek, 26 lipca 2012

próżnia

No hej, muszę czytać książki albo iść na studia, bo nic ze mnie nie wyciągniecie. Ciągle nie wiem czy to dobra diagnoza, ale praca mnie zniszczyła. To w ogóle nie uszlachetnia, co najwyżej uczy rezygnować z roszczeń. Jest źle źle źle, mam wszystko wszystko wszystko. Ulokowałem uczucia, spełniam oczekiwania rodziców, na studia mnie przyjęli, nawet pieniędzy nie brak (Jebane pieniądze). Dlatego właśnie nic nie powiem. I have no mouth and I must scream.

wtorek, 24 lipca 2012

adresat

Chciałbym umieć pisać jak Ty. Nie raz to powtarzałem, zdarzyło mi się pewnie też napisać. Ale szczególnie chcę się powtórzyć w tym właśnie momencie, bo po dzisiejszym wieczorem jestem pewny. Wielkiego wysiłku wymaga ode mnie mówić inaczej niż z Tobą lub o Tobie. Ale to właśnie chyba ten wysiłek sprawia, że w ogóle mogę mówić. Głupek ze mnie trochę, co nie?


sobota, 7 lipca 2012

Tomek

Poprzedni wpis jest wybitnie długi jak na mnie, przez co może stracić na atrakcyjności dla ewentualnych czytelników, ale przyznać muszę, że niezwykle cieszę się, iż więcej czasu zajęło mi spisywanie snu niż wyśnienie go, bowiem około godziny minęło pomiędzy moim zaśnięciem na (bardzo dobrych!) Buddenbrookach, a tym, jak tata przekręcił klucz w zamku budząc mnie tym samym. Jestem już starszy niż Jeff Mangum, gdy tworzył swoje arcydzieło, natomiast młodszy niż Tomasz Mann, gdy napisał swoje i pewnie dlatego raczej będę próbował pisać niż nagrywać. Tani ze mnie człowiek, ale padłem ofiarą taniej potrzeby bycia postrzeganym jako wyjątkowy zważywszy na wiek. Jednak co by nie mówić, w obliczu wszechogarniającego mnie wcześniej bezsensu, wiek jest takim samym wyznacznikiem wartości, jak wszystko, co można sobie wymyślić.

Dobrze mi, jakaś chmurka sobie świeci na nocnym niebie, zgłupiała chyba.


miałem sen

Wszedłem do mieszkania pełnego belek pionowych i poziomych, dzielących je na mniej lub bardziej regularne graniastosłupy. Na tyle duże, by nie móc o przestrzeni powiedzieć, że była klaustrofobiczna, jednak na tyle małe, by skutecznie krępować me ruchy. Podświadomie wiedziałem, że mieszkanie jest moje, toteż zdziwiłem się widząc sławomira sierakowskiego siedzącego w jednym z graniastosłupów, na plastikowym, choć wygodnym, krześle tuż obok lodówki. Sama jego obecność postawiła mnie w stan gotowości, jednak interakcję ograniczyłem wyłącznie do obserwacji. Wtedy przypomniałem sobie, że paliłem marihuanę, ale nie z W., bo nikt nie umiał skręcić porządnie blanta.

Moje ciało zaczęło powoli lgnąć do ziemi, jednak na tyle powoli, by zorientować się, że poza SS, krzesłem i lodówką, gigantyczny ten pokój jest w miarę regularnie umeblowany, a pośród mebli moi bliżej niezidentyfikowani znajomi, chyba tylko K. poznałem. Pewnie dlatego, że ostatnio spędziliśmy ze sobą tyle czasu. I to właśnie chyba on oznajmił mi, że słonie faktycznie są tu w liczbie trzech. Spojrzałem w kąt pokoju i dojrzałem dwa słonie, natychmiastowo zorientowawszy się, że czarnego brak. Wtedy byłem już przy podłodze. Wybornie się złożyło, bowiem mogłem od razu sprawdzić czy go nie ma zarówno pod lodówką, jak i pod krzesłem krytyka. Blondyn uznał całe zamieszanie za najlepszą okazję, by wziąć sobie piwo z lodówki, choć nie był przy tym wcale zażenowany. Trochę pożałowałem, że na wejściu odłamałem filtr ze zgniecionego papierosa, żeby wyglądać na człowieka, który zna się na rzeczy. Olałem typa.

Wspiąłem się z pomocą belek do pozycji pionu tak, jak sobie wyobrażam, że zrobiłby to stary wąż. Skierowałem ostatnie spojrzenie w kierunku słoni, by przenieść się do drugiego pokoju. Drugi pokój byłby sypialnią z bajki, gdyby nie niezwykle niski sufit. Siedziało w nim dwóch Aleksandrów, obaj z mojej byłej klasy. Jeden śmiał się, że drugi kupił kokainę, drugi natomiast nieporadnie próbował efektywnie wciągać biały proszek z odmętów pościeli wyściełającej cały, dużo mniejszy niż poprzedni, pokój. Okna zastępowały ściany, co pozwoliło mi ucieszyć się, że znajdujemy się na drzewie, a w najgorszym wypadku wśród konarów drzew. Trzy razy spytałem czy serio, jednak bez gwałtowności, bo taka nie przystaje po marihuanie, nie wiem czy w ogóle jest możliwa. Trzy razy otrzymałem pozytywną odpowiedź pełną tego charakterystycznego śmiechu będącego wyrazem raczej entuzjazmu względem zaskakującego zachowania drugiego niż faktycznego ubawienia. Mimo to nie wierzyłem, z największym wysiłkiem wgramoliłem się do pokoju, by zwęszyć w proszku kwiatową nutę. Powiedziałem, że się zjarałem, ale nikogo to nie obchodziło.

Powiedziałem, że utknąłem, zaczęli mnie wciągać, aż do momentu, gdy zza okna wychynęła niespecjalnie piękna dziewczęca dłoń trzymająca osobliwy przedmiot. Nim zorientowałem się w sytuacji, W. wyrzucił dłoń wraz z niezidentyfikowanym przedmiotem za okno i powiedział, żeby spierdalała. Uśmiałem się, na co D. powiedział: "Typowa reakcja". Ale nie mówił o narkotykach, bo chyba mnie wkręcali a poza tym W. sobie z proszkiem ostatecznie nie poradził. Gdy myśli osiadły gdzieś w mózgu dojrzałem przedmiot w miejscu, gdzie pojawiła się ręka. W. chciał ją wyrzucić tak samo, jak zrobił to przed chwilą, jednak złapałem go za nadgarstek i powiedziałem, że tak się nie robi. Po chwili perswazji mogłem się przyjrzeć przedmiotowi. Była to tandenta ceramiczna figurka przedstawiająca dziewczynkę ze sporymi, acz bez groteski, oczyma przytulającą się ufnie do równie ufnego smoczątka. Smoczątko siedziało jak człowiek, było niewiele większe od dziewczynki, a całość przywiodła mi na myśl delfina, którego kupiłem kiedyś nieironicznie mojemu tacie, jako pamiątkę z Zakopanego.

-------

Cholera, lubię moją świadomość. Dużo czytelnych symboli, nawiązań do ostatnich doświadczeń czy też, zwyczajowo, osobisty morał. Dodatkowo pierwszy raz byłem świadom używania w trakcie snu. Fajne.

G'woli szczerości - sen zaczynał się dosyć nietypowym doświadczeniem erotycznym z bardzo odległą znajomą, trochę się krępuję to opisywać, może przez sztuczną wstydliwość, a może przez przekonanie o braku interesujących elementów tam. Gładka skóra, nagie plecy, tyle.

wtorek, 3 lipca 2012

ciągłości@

Jakaś straszna rozpacz mnie po cichu rozsadza. Siedzę na materacu, tak jak to zwykłem dosyć regularnie robić, jednak jak, z powodu wakacyjnych wojaży, na jakiś czas zaniechałem. Opieram się o ścianę nie mogąc się zebrać do włączenia jakiejkolwiek muzyki. Wstrzymanie się zostało nagrodzone omami słuchowymi - zza okna the cure, zza ściany marchewki i duchy.

wróciłem

Po najintensywniejszym dniu od dawna. Myślę o wspaniałych ludziach, z którymi się nim cieszyłem, jednak wyślizgują mi się szybciej lub wolniej. Każde w końcu przelatuje nad moją głową, by spaść dziesięć pięter niżej przez okno właśnie. Nie mogę znieść myśli, że nie ma ciągłości. Wszystko przemija, a ja się staram tylko na potrzebę chwili.

To super śmieszne, że ledwo zrzuciłem z siebie ciężar myślenia o sobie, jako o złej jednostce, by przerazić się bardziej uniwersalnie. Ej - wyjazd się udał. Byliśmy jednostkami. Nikt z przypadku.

Ja chyba też przestałem być rzucony.  Mniej będę krzywdził chyba, wiem że tak trzeba, ale niestety własnym kosztem. Teraz nikt mnie nie wiąże i tak jak nigdy stoję sam wobec istnienia.

Życie jest ładne bardzo jak się pije piwo i leży w przyjaciołach. Życie jest ładniejsze chyba tylko jak się je obiad z cudzymi dziadkami. Tęskno mi, ale chyba do niczego się nie nadaję.

wtorek, 26 czerwca 2012

utopia

Mam tylko nadzieję, że wystarczająco dużo razy powiedziałem, żeby nie szukać ironii w moich słowach, bo z niej korzystać nie umiem. A jak już próbuję to wszyscy się obrażają.

Wiedziałem już o niej dużo wcześniej niż usłyszałem. Ale dopiero, jak usłyszałem poczułem się zobowiązany coś z nią zrobić. To naprawdę przerażające, jak dużo utopii mogę przeżywać, chętnie bym się podzielił. Co gorsze, każda kolejna zdaję się cenić jeszcze bardziej od poprzedniej. I pytam, czemu kurwa tylko ja tak mam? Nie jest ze mnie specjalny altruista, ale nie mogę jeść, jak widzę głodnych. Lewicowe gadanie. Kupuję.

Na bardziej praktycznym gruncie - wcale nie wiem czy to ciągle jest tak blisko. Wiem za to, że tego chcę. Chcę się móc komuś poświęcić. Ale boję się, że jeśli pierwszy raz się odważę i nie spełnię oczekiwań to nie będę miał już żadnego wytłumaczenia względem poszkodowanego. Wyjdzie na jaw zachłanność i egoizm. Dlatego i tylko dlatego łatwiej jest mi tęsknić. Łatwiej brnąć w bycie ofiarą i gonić problemy. Boję się zwyczajnie, że byłoby nam zbyt dobrze. A nic nie wkurza tak, jak cudze naiwne szczęście. To jakaś kosmiczna potrzeba równowagi szczęść i nieszczęść. Być z kimś - cierpieć? Ale też przyjemność z cierpienia i perwersji. Sam nie wiem. Chyba chciałem powiedzieć, że chaos.

Tyle gwoli usprawiedliwiania się. Wstyd mi za siebie. Wszyscy się na mnie zawodzą, wszystkie rzucają. Nie wiem czy warto się we mnie zatopić. Ja na sobie polegam, ale to chyba normalne. Ode mnie o mnie niczego się nie dowiesz. Dlatego, tak chcę, żebyś poznawała.

Ale miło gówniarsko. Napisałem, mogę się upić i czuć jak Geoffrey Firmin.

Jakbym umarł to umrę w Mediolanie, prawie dobrze.

nieświeże i niedobre, ale chyba ważna treść. nie umiem przekazywać treści


Nie zwykłem opisywać sytuacji, bo czuję, że tego umiem. Teraz zrobię wyjątek, bo znalazłem się w piekle 20 minut pomiędzy pobudką a śniadaniem. Zgaduję, że piekło to jest wszystkim dobrze znane, ja przynajmniej często do niego trafiam, istotna tym razem jest nie pora, a miejsce. Tomek pojechał do Mediolanu. Niczym w dziecięcej grze boi się teraz wystawić nogę poza obręb swojego hostelowego łóżka numer 1603. To chyba właśnie obecność matematyki uświadomiła mu porażające podobieństwo tego miejsca do więzienia. Oczywiście - zakładając, że czyściec jest więzieniem.
Nikt go nie bije, nikt go nie rzuca, nikt się z niego nie śmieje, choć raz zdarzyło się komuś zatrąbić. Zamiast obojętności – poczucie osamotnienia i desperackie szukanie jakiegokolwiek celu, bo wszystkie poprzednie umykały mi jeden za drugim. Był mecz, ale nikomu nie zależało na nim na tyle, żeby postawić pub z piwem i telewizorem. Mecz więc obejrzałem z Turkami, którzy krzyknęli „Schneider, Robben”, radzi z tego bezpiecznego punktu odniesienia do egzotycznego miejsca, z którego przybyłem. Chyba myśleli, że jestem za Anglią, dlatego nawet nie egzekwowali ode mnie, i tak sporadycznych u siebie, krzyków po co ładniejszych akcjach.
Były angielskie pielęgniarki na wczasach, każda rzecz którą dla mnie zrobiły była dobra. Począwszy od kilku bletek na początek, poprzez pochwałę mojego angielskiego i wskazanie supermarketu, na poklepaniu po plecach na dobranoc skończywszy. Wymieniać można długo, jednak przede wszystkim były pierwszymi ludźmi, do których mogłem otworzyć usta po wylądowaniu w Mediolanie. Nie licząc desperackich telefonów do Polski, których jednak postaram się unikać, bo podobno są drogie i nie napiszę książki jak tak dalej będę sobie folgował. Angielki i tak poszły spać. Paliły zanim się urodziłem, dlatego nie odważyłem się porwać ich do tańca, który był moim niespełnionym pragnieniem przez cały wieczór.
Siedziałem więc z książką i piwem, świadom towarzyskich atrybutów obu przedmiotów. Siedziałem i się rozczarowałem. Nikt przez dziesięć godzin nie chciał nawet ode mnie kurwa drobnych na pociąg.
Chcę tylko palić papierosa, ale go nie mam. Pot zrósł się z moim ciałem już prawie tak samo, jak z ciałami tubylców.

środa, 20 czerwca 2012

pan na zagrodzie

Nawet nie wiecie jakim królem świata czuję się o 4:10 siedząc na parapecie w samych bokserkach. Świat się wreszcie pode mną ugiął i jest dokładnie takim jakim bym go chciał. Myślę o niespełnionym jeszcze toście z szynką i nie dopuszczam do siebie myśli, że tak naprawdę ugiął się pod burzą, bo ze mnie zbytnia pierdoła, żeby cokolwiek podporządkowywać sobie. Dorzucę książki do plecaka i mogę się pokazywać.

buża

Leżę spocony od oczekiwania na pobudkę, która już za 15 minut. Anka będzie zła, powoli zasypiam. Czuję wygięty kark, pot na nim i nic więcej. Powoli odpływam, świadom już mojego spóźnienia. Wizja się rozmazuje i nagle trzask. Zamiast zasnąć, obudziłem się. Spokojnie, jest burza. Spokojnie, jeszcze 2 godziny do pobudki. Deszcz zbliża się niepozornie, acz skutecznie. już po 2 minutach jest wszędzie, dosłownie. Słyszę jak cieknie po ścianach, ale ciagle mnie nie dotyka. Drzewa pękają, nie widzę, tylko słyszę. Podnoszę się na materacu.  Ale potem błyski, przez to, że nieregularne, bardziej efektowne od ulewy.  Przesuwam ręką po parapecie, by po raz pierwszy i ostatni doznać dzisiaj wilgoci. Zamykam okno, nie chcę mieć problemów. Ciągle dużo światła, można umierać, ale technika mi chyba nie pozwoli.

Problemy gdzieś daleko, chciałbym brzmieć mądrze i doznawać,  a rozbijam się o moją klawiaturę pędzony jedną smutną myślą - żeby coś napisać. Mogę się tylko cieszyć, że przez minutę byłem poza czasem.

czwartek, 7 czerwca 2012

autobus

Niech pan się przesunie z tym szkłem
Wszyscy stoją w przejściu
Ale nie wszyscy ze szkłem!

Ja stoję z torbą
proszę pani

piątek, 1 czerwca 2012

napoje

Piję jogurt i colę i wodę z sokiem i herbatę. Tak samo źle się czuję pijąc piwo za piwem za piwem i popijając jackiem danielsem. Naprawdę nie ma różnicy. Chociaż jest - wczoraj się śmiałem, bo było obiektywnie śmiesznie. Przynajmniej pada deszcz - to pobudza wyobraźnię, ale tylko na chwilę. Do tego fatalnego moment, gdy mój umysł traci zainteresowanie tym, jak należy palić, żeby wyglądać jak Marcello ze słodkiego życia, na rzecz problemu w jakiś sposób już uniwersalnego dla mnie.

To straszne, że nie pamiętam już pięknych chwil, w których, jeśli w ogóle w czymkolwiek, dopatrywać się należy źródeł mojego przywiązania. Całe moje życie to, zależnie od nastroju, ostatni miesiąc, 3 dni, poranek.

Najpierw mówili, że głupia, że za dobry byłem, że będą lepsze. Im więcej mówili, tym było mi lżej. Teraz już w ogóle nie jest mi lekko, nie chcę tego słuchać, to nie jest czarno-białe. Zresztą i tak przestali. Jestem zbyt słodkim życiem, żeby ze mną o tym rozmawiać.

Uniwersalnego dlatego, że każdą pojedynczą sytuację odnoszę do zdarzeń zeszłego poniedziałku. Nie mam już wyrzutów przychodzić pijanym do domu - w końcu zostałem zostawiony. Jestem złym człowiekiem, bo zostałem zostawiony. Nie chce mi się ruszać z miejsca, w którym mogę leżeć - bo zostałem zostawiony. Nie muszę mieć przyszłości, bo zostałem zostawiony. Etcetera etcetera

Nie wiem kto zawinił, nie wiem co o tym myśleć. Nie czuję się ani dobrze, ani źle. Istnienie zdaje się być równie pociągające, jak niebyt. Chętnie słucham muzyki. Tylko to pozwala mi siebie pozytywnie oceniać. Dajcie mi punkt podparcia, a będę dobry!


wtorek, 29 maja 2012

wakacje

Wpadła mi do głowy chytra myśl, acz na razie nie traktuję jej poważnie. Może nie będę nic robił w te wakacje, wystarczy mi moje łóżko, skoro mam taką możliwość. Wyjazdy i realne doświadczenia zastępować będę książkami, filmami i muzyką, bo ostatecznie są one najlepszym, w co wymienione przeżycia można przekuć. Oszczędzi mi to licznych zawodów, bo są ludzie, którzy i tak lepiej radzą sobie z oddawaniem licznych impresji niż ja. Zawsze bałem się Egiptu i piramid i turystów i hieroglifów dlatego chyba dobrze, że tam nie pojechałem, a jednak słucham malesch agitation free i całkiem dobrze bawię się tak niezobowiązująco wędrując sobie z nimi, a raczej za nimi.

Boję się tak naprawdę, że nie jestem zdolny do jakichkolwiek przeżyć, że ekscytacja każdą podróżą i nietypową sytuacją w jaką pakuje mnie los wynika tylko i wyłącznie z wyobrażeń, jakie sobie wyrobiłem odnosząc się do relacji innych, a nie czystej radości poznania.

Nie ma morału. Naprawdę jest mi po ludzku przykro, bo to trochę znaczy, że nie ma nadziei.


poniedziałek, 28 maja 2012

kto bohater, a kto tchórz

Drodzy państwo-zjebaństwo,
ogłaszamy zastępstwo, dzisiaj muzyka przemówi za tomka, bo on trochę nie ma siły. Tak naprawdę nie chce nikogo obrazić i wyraża nadzieję, że wszyscy uśmiechnęli się pod nosem tak samo jak on, czytając tę wulgarną apostrofę.

niedziela, 27 maja 2012

muzyka

mówisz
że ambient to dla Ciebie nie muzyka
że nie możesz jej słuchać
w ogóle
ja jestem ambientem
nie katyń tylko kwiaty

niedziela, 20 maja 2012

wszystko, wszystko

Z ma się chyba źle i nie chce się do mnie odzywać i źle mi z tym. Niesamowicie pisze i całkiem myślę sobie, że kiedyś ktoś się na tym pozna. Po cichu marzy mi się nawet, że będziemy omawiani kiedyś na lekcjach języka polskiego w kontekście naszych nijakich czasów. Chyba częściej jej nie rozumiem niż rozumiem, ale prawdopodobnie to jest najładniejsze w naszej znajomości.

P mnie nie znosi, a ja mantrycznie wyznaję miłość prawie z taką samą regularnością, jak ona kiwała się dzisiaj grając na fortepianie. Za te 45 minut jestem w stanie wybaczyć jej wszystkie krzywdy jakie mi wyrządziła, choć wyrządzić nie musiała. I mówiąc, że nie musiała nie staram się zrobić jej wyrzutów, tylko wskazać na to, jak bardzo od mojego nastroju zależy to czy robię z siebie ofiarę czy mężnie to znoszę. Bardzo jej ciążę, a trochę bym nie chciał. Czekam, aż zadzwoni, choć chyba bardziej - czy zadzwoni.

Michał to mój pierwszy najlepszy kumpel. Ma te same problemy co ja. Czasami brak nam słów z tego powodu, ale to raczej miła świadomość. Teraz uczy się do kolosa, śpi albo przy dobrych wiatrach ogląda wniebowziętych, których też miałem obejrzeć. Założymy zespół. Jak to przeczyta, powie "Ty zjebie". To chyba najlepsza rzecz, na jaką mogę czekać w tym momencie.

Bardzo chętnie rozpisałbym się o każdym z nich, ale nie mogę bezkarnie zakładać, że są takimi samymi ekshibicjonistami jak ja. Nie wiem tylko czyimi problemami powinienem żyć najbardziej, bo własnych mi brak.

Moja babcia odeszła. Nie mam do czego wracać. Jedyne co mogę zrobić w tej sprawie to oddać jutro jej książkę do biblioteki. Nie było zakładki. Rozdział zamknięty.

środa, 4 kwietnia 2012

czy to nazywamy absolutem?

Spaliłem papierosa. Jak skończyłem, ani nie chciałem kolejnego, ani nie spieszyło mi się, żeby pozbyć się wszelkich konsekwencji z tym związanych. Rozejrzałem się spokojnie po pokoju i wsłuchałem się w muzykę, w którą wsłuchuję się już od dobrych kilku godzin. Jakiś kretyn z dredami chodzi gdzieś po świecie w koszulce "J Dilla changed my life". Ze względu na świeżo nabytą niechęć do kretynów z dredami nie chce mi się wierzyć, że może przynajmniej zamiłowanie do tego artysty jest nam wspólne. Nie umiem też zacząć myśleć o nim inaczej niż jako o kretynie z dredami. To co przeżywam jest silnie subiektywne i egoistyczne. Rozglądam się po pokoju. Po raz pierwszy poczułem, że każdy jego element jest na swój sposób fajny. Podobnie jak widok za oknem, ale to już wiedziałem. 

Czuję się dobrze. Ale nie utożsamiam obecnego stanu ze szczęściem. Jest kilka elementarnych powodów. Po pierwsze, nie chcę nikogo denerwować moją nachalną radością. Po drugie, coś dużo nieszczęścia dookoła mnie i całkiem mi przykro. Po trzecie, ten dziwny stan, którego doświadczam najpewniej pierwszy raz, nie ma żadnego odniesienia do wszystkiego co zwykłem nazywać moim życiem. Chyba dlatego, że wszyscy śpią. Może to ta słynna chwila dla siebie. Jak się zastanowię, to może podziękuję za to Bogu, ale wcale nie jest to pewne, bo jak się obudzę pewnie nic po tym nie zostanie.

Ale jestem też daleki od obojętności. Dziś do serca wezmę cały świat. Gdyby wszyscy się na mnie nie obrażali, to chętnie bym pogadał z każdą duszą. Napiłem się wody i usiadłem do pisania. Wszystko odbyło się stuprocentowo naturalnie. Skopię dobre wrażenie puentą, ale teraz naprawdę mam to w dupie. Wiem, co chcę powiedzieć. Po prostu bardzo miła jest świadomość, że można wejść w taki stan za pomocą czegoś co stworzył człowiek, nie pomagając sobie przy tym jakimikolwiek środkami wpływającymi na świadomość. Dobrze mi ze swoją świadomością. Nie chcę mi się spać, bo jutro wcale nie obiecuje więcej. Nie, jutro będzie super. Ale na pewno inaczej!


sobota, 24 marca 2012

Wiek niewinności

Czy to jeden tylko wieczór czy kilka kolejnych dni? I tak niedużo, a mimo to wystarczyło, by coś się we mnie przełamało. Wyszedłem spod klosza. Naprawdę. Przez 19 lat swojego życia xxxxxxxxxxxxxxx nie doświadczył zła ze strony ludzi. Przez 19 lat i jeden miesiąc też nie, ale po 19 latach i dwóch miesiącach swojego życia, pierwszy raz zszargano jego zaufanie. Nie powiem co się stało, bo nie jestem ekshibicjonistą. Poza tym byłby to opis pełen frustracji i sądów osobistych, niewątpliwie też bardzo stronniczy na moją korzyść. A mi się wydaje, że zło nie jest w poszczególnych osobach. Ono się po prostu wkradło w tą niebezpieczną szczeliną między mną, a drugim człowiekiem. Nić porozumienia została nim nasączona. I tak zawiodłem moją ukochaną, najlepszego przyjaciela, masę ludzi drogich mi i takich, których mam całkiem w dupie. Zawiodłem też siebie. Przestałem ufać ludziom. Nie będzie już lewicowych haseł o równości. Nie będzie zaufania. Przestałem się grzecznie uśmiechać, kiedy przysłuchuję się ludziom. Nie chcę się nikomu pokazywać, a dzień następny już nie jest dobry niezależnie od tego co przyniesie, a zły niezależnie od tego co przyniesie. Wszystko mnie przeraża. Czuję się egoistą nawet gdy przytulam się do najdroższej mi osoby, coś mi nie gra. Chciałbym spytać o dobro, ale to nic nie pomoże. Potrzebuję kopa w dupę. Ale jak było już nie będzie. Trzeba dbać o dzieci, doceniłem moich rodziców jak nigdy. Tyle dobrego (na koniec)

sobota, 10 marca 2012

Ance

Nie wypaliłem wszystkich papierosów świata
a bardzo chciałem
tak samo jak dostać w twarz od dobrze zbudowanych ludzi
którzy mną gardzą
ale inaczej niż ci, na których mi zależy

Pisałbym ładne rzeczy, ale zostawiam je za drzwiami
tak jak oczekiwania cudzej mamy
która chce dobrze
a ja rozumiem źle


słucham muzyki i ich nie słyszę
słucham neutral milk hotel i chciałbym je słyszeć
lubię ich bardziej niż moje pomysły



Jestem garbatym wielbłądem
którego zobaczyłem w internecie
na profilu Kamila
Przypomniał mi się mój smutek





Wstyd

Dzisiaj tak przypadkiem trafiłem do kina. Po niespodziewanym paśmie dobrych decyzji postanowiłem zrekompensować sobie brak filmów na dużym ekranie. Mój głód kinematograficzny był tak duży, że wystąpiłem bardziej przeciwko sobie, niż można to było sobie wyobrazić. Wybrałem więc znienawidzone centrum handlowe. Choć tak naprawdę to przede wszystkim skusiła mnie wizja podróży tramwajem z bliską memu sercu koleżanką. To tramwajowe współistnienie przyjęło bardzo dziwny charakter, bo tematów nam nie brakło, natomiast cechowały nas problemy z wejściem na pożądany poziom ciągłości. Nie wiem czy można to wytłumaczyć, jako echa poprzedniej nocy czy brak treści w naszym życiu. I tym sposobem skończyłem w multikinie w Złotych Tarasach. Film nazywa się wstyd, chyba jest całkiem głośny, biorąc pod uwagę, że reakcje moich znajomych na wzmiankę o nim nie były neutralne. Widziałem też afisz.

Wstydem są moje eseje z angielskiego, wstydem są moje posty, wstydem też nazwał swój film Steve McQueen. To jedyna informacja, jaką mogę przytoczyć, a i też nie daję głowy czy coś mi się nie pomieszało. Opisać go można najprościej temu, kto ma jakiekolwiek pojęcie o tym, jak moje eseje wyglądają. Zazwyczają poruszają całkiem nietypowe tematy, brakuje im jednak treści, która ukazałaby sedno osobie nie mającej nic wspólnej z wizją twórcy. Chyba tyle. Jakaś superowa para całowała się na początku, ale wyszli w trakcie. Wtedy właśnie stwierdziłem, że lubię złote tarasy za to, że sprzedały szczęśliwym ludziom tak nieprzyjemną niespodziankę. Bo jak to jest, że ja cierpię brak mojej lubej, a inni są szczęśliwi. Ja nie wiem. A może poszli się kochać. Ja nie wiem.

Wyszedłem i padał deszcz. Dlatego wyszedłem na dwór. Świat rozbolał, stwierdziłem że już pora stawić czoła egzystencji, dłużej nie można się jej bólowi wymykać. Wrażenie spotęgował brak słuchawek i jakiś kretyński konferansjer obsługujący konkurs dla snowboardzistów sponsorowany przez redbulla. W tramwaju otworzyłem więc "Obcego" i zapomniałem. Mam nadzieję, że z pewnych rzeczy się jednak nie wyrasta.

sobota, 3 marca 2012

Problem rozwiązany

Tomasz odkrył powód swoich niepowodzeń na przestrzeni ostatnich 48 godzin. Zabrakło mu to trochę czasu, bo już od początku czuł, że coś jest nie tak. Żeby nie wprowadzać niepotrzebnego suspensu, ujawnię od razu, że przyczyną jego męczarni, jak mu się pierwotnie wydawało, wewnętrznych jest szampon, który tata przywiózł mu z Izraela. Szampon z minerałów z, a może, z nad morza martwego. Już kiedy go zobaczył, wiedział, że nie może mu zaufać. Prawda jest taka, że nie idzie tu o to, że nie ufał on temu konkretnemu szamponowi. Po prostu, po 19 latach doświadczeń Tomasz nabył uprzedzeń do wszelkich szamponów, poza niebieskim Herbal essences, który służy mu od niepamiętnego czasu. Znaczy to ni mniej, ni więcej, że natura cierpień była, mimo wszystko, zewnętrzna. A przynajmniej, tak się Tomaszowi wydaje. Szampon ten zadziałał na niego, jak klątwa, bowiem od 48 godzin nie znalazł w sobie siły, aby ponownie umyć włosy. To również przez niego był wśród ludzi, których żywi tak dużą sympatią, a nie mógł im tej sympatii przekazać. Co więcej, był nieustannie spóźniony. Był też zaspany. Zaspany do tego stopnia, że zasnął wtulony w swoją ulubioną osobę, mimo że wolałby z nią porozmawiać, niż zasypiać w nią wtulony. Zasadniczo, nie miałby nic przeciwko zasypianiu w nią wtulony, gdyby z nią wcześniej porozmawiał. A kiedy ona poszła, Tomasz znowu spał. Nieprzyzwoicie długo. A wiedział, że ma co robić. Spędził też bardzo przyjemny wieczór przy komputerze, rozmawiając z bardzo uroczą zuzią, którą niewątpliwie cechowała dobra dyskusyjna forma, choć deklarowała, że jest zgoła inaczej. Pewnie nie wyczuł tego  z powodu szamponu. W międzyczasie zajadał się ulubioną babciną sałatką jarzynową. I cierpiał. Nie tylko pomiędzy każdą z uroczych rzeczy, ale i w trakcie. Potem już tylko cierpiał i zrobiło się nieprzyzwoicie późno. Miał już iść spać, kiedy uświadomił sobie, czemu jego życie od bliżej nieokreślonego czasu jest takie nieudane. I wtedy szampon znowu zaczął go męczyć. Stwierdził nawet, że gdyby zamiast umyć włosy szamponem z Izraela, wypił piwo z Izraela, cierpiałby mniej. To był dosyć komiczny wniosek, z racji tego, że lepiej myć włosy niż pić piwo. Zazwyczaj. No ale problem rozwiązany.

Tłumaczy się ten Tomasz czy odkrył sedno swoich niepowodzeń? Jedno jest pewne, niedługo będzie można go spotkać pod prysznicem. Oczywiście zakładając, że zapomni się pod tym prysznicem zamknąć. Chociaż pewnie, byłoby mu całkiem do śmiechu, gdyby ktoś był na tyle zdesperowany, żeby wyłamać drzwi do łazienki, celem spotkania go pod prysznicem. Ale spotkania nie podejrzenia, bo podglądanie kogoś pod prysznicem, nie dość, że wcale chyba nie jest tak atrakcyjne, jak mogłoby się wydawać, to jeszcze świadczy o dużej interesowności podglądającego. Chociaż w sumie niekoniecznie. Tego nawet narrator nie wie.

ale ze mnie pierdoła

Dzieje się dookoła mnie, a ja potrafię się tylko głupkowato uśmiechać do tego, jak słabo radzę sobie ze wszystkimi ważnymi momentami mojego życia. Ale niedługo tak pociągnę. Bo w pewnym momencie zaczyna się zazdrościć znajomym, którym się chce. Ja lubię mówić, że mi się chce. Raczej źle to o mnie świadczy. Czas na wprowadzenie się w ryzy. Na razie bardzo mnie to śmieszy, ale rano będzie niedobrze, jeśli nie podejmę poważnych kroków w pościgu za szacunkiem społecznym. No i wtedy znowu nikt mnie nie będzie lubił. Z drugiej strony, teraz też robię z siebie chodzący brak czasu, co definitywnie nie rodzi sympatii. I gdzie tu szukać stałości. Albo w jedną, albo w drugą. W kwestii zmian bardzo liczę na poniedziałek, ale może niedziela czymś mnie zaskoczy. Nie dojrzałem do rzetelnej pracy. Jeżeli ktoś go czyta - niech wie, że mam go na uwadze i z jednej strony, bardzo chcę przeprosić za brak poruszania tematów w jakikolwiek sposób istotnych, a z drugich podziękować za jego obecność - mam cichą nadzieję, że bicie się w pierś dobrze wpłynie na moją osobę. W sumie to wypadałoby podziękować idei wirtualnego społeczeństwa, bo to dzięki niej, nawet w obliczu braku czytelników, mogę przywiązywać jakąkolwiek wagę do słów, które tu publikuję. Lubię ten stan, ale podskórnie czuję, że nawet na to proste uczucie nie zasłużyłem. Idę wziąć prysznic, może kosmiczna świadomość będzie trzymać za mnie kciuki. A może chociaż pojedyncza osoba.

wtorek, 14 lutego 2012

walentynkowo

Miało być znowu mojej miłości do ludzi, może nawet coś o szerszej misji by się znalazło. Ale będzie o miłości do osoby. Miłości będącej źródłem cierpień, bo i problem nakreślić trzeba, jednak przede wszystkim o miłości wyprowadzającej z obłudy.

Z braku innego pomysłu, zacznę od tego, że czuję się strasznym cieniasem. W powietrzu unoszą się jeszcze jakieś pozory, jakobym do czegoś się nadawał, jednak już boleśnie mnie uderzyła moja niemoc twórcza. Nie piszę, nie czytam? Sam nie wiem. Po prostu nie mogę. A ona trwa obok, robi piękne rzeczy, wygląda wspaniale, troszczy się o mnie. Aż przytłacza jej płodność w kwestii kolorowania mojego życia. Staję z nią w szranki i wiecznie przegrywam! A przecież lubię dobrze o sobie myśleć. Nawet te słowa coś mierne, jak na nadzieję jaką z nimi zdążyłem związać. Dlatego powiem, że lubię patrzeć w jej oczy. Uwielbiam wręcz, szczególnie z bliska, bo są trochę rozmyte jak moje wyobrażenie bliżej nieokreślonego kosmosu. A z daleka skondensowanie ładne. Tylko i aż. Ale najfajniejsze i tak jest wrażenie, że nawet bez mojej wiary w nią będzie dobra! Bo ona jest taka sama z siebie. A mnie tymczasem trzyma przy życiu świadomość, że ona we mnie wierzy i cierpliwie czeka, aż rozwinę skrzydła. Choć co do tego nie ma gwarancji. Ale bez tego trochę rozpada mi się wizja przyszłości, więc trochę nie mam wyboru.

P.

czwartek, 19 stycznia 2012

Samotność

Dzisiaj miał być taki ładny dzień wśród ludzi. A ja jak zwykle się spóźnię. Wszędzie. Natknąłem się przypadkiem na rachunek telefoniczny mojej rodziny i uderzyło mnie marne 60 minut w pakiecie mojej babci w porównaniu do rozpasanej oferty, jaką zapewniają mi co miesiąc rodzice. Wystarcza to tylko na najpotrzebniejsze sprawy organizacyjne, a i tak babcia nie wykorzystuje wszystkiego. To strasznie przykre, jak jesteśmy ograniczeni przez nasze jednostkowe bytowanie. Hedonizm nie jest dla mnie. Chciałbym się budzić w małym mieszkanku ze świadomością tego, że jestem wśród bliskich mi ludzi. Nic innego nie ma sensu. Niby o tym wiem, a i tak szukam. I od razu uświadomiłem sobie, jak wiele osób tego dnia cierpi smutek i brak kogoś. Wziąłbym do serca cały świat, ale nie bardzo wiem jak. Pozostają deklaracje. Chcę być zawsze w okolicy. A jednocześnie Europa ciągnie. Sztorm.

wtorek, 17 stycznia 2012

Wywiązuję się z zobowiązań

I nie ja jeden! Życie jest ładne, ale tylko dopóki nie założę rodziny. Ale jak zrobię to zbyt późno to chyba będzie jeszcze gorzej. Chodzi o to, że na razie mam o czym marzyć, moja świadomość obfituje w ładne rzeczy, które, o dziwo, zdają się być wykonalne. Nawet perspektywa szkolnych zobowiązań-matury-przyszłości wydaje się blednąć przy tym co osiągam. Tak trochę krążę wokół tematu, a w sumie nie szkodzi mi przyznać, że śmieszne rzeczy się mnie imają, przyjacioły dają radę, a i uczucie przeżywa drugą młodość. FERIE GÓRĄ!!!111!''


czwartek, 5 stycznia 2012

samotność

Kurcze, żyję w podłym przekonaniu, że nikomu nie mogę w pełni zaufać. Zawsze ta okropna bariera przed zwróceniem się o pomoc do drugiego człowieka, coby nie obciążać go nadmiernie. Owszem, zdarzają się momenty bliskości, gdy czuję komfort, mogąc położyć moje emocje na czyjejś szali, ale chyba nie zdarzyło mi się z tego skorzystać. Pierdolony stoik. Tak mnie kiedyś nazwano. Trafna analiza, acz na ile dogłębna. Bo jednak staram się ponad wszystko emocji nie lekceważyć. To naprawdę okropna wizja, że w dłuższym poznaniu okazuję się beznadziejny. A w krótszej znajomości zaufanie nie zdąży się zrodzić. Ciężkie życie. W sumie zabawne, gorzej, że sporo ludzi faktycznie cierpi z powodu mojej niemożności pogodzenia pragnienia wielkości, sentymentalizmu i problemów będących współczesnym odpowiednikiem mieszczaństwa.

Ej tak w ogóle, wyjaśnię trochę, czemu piszę to wszystko. Jest trochę egoistycznie, trochę idealistycznie. Po pierwsze, chciałbym być choć cząstkowo zrozumiany. I przez otoczenie, ale też przez samego siebie. Formułując myśli w słowa i poddając je pod sąd innych, nadaję im większej mocy. Regularności pewnie też. Kiedy wyrażam życzenie, można mieć pewność, że później się z niego rozliczam. Poza tym, jakkolwiek nudnym i monotonnym bym nie był, mam siebie trochę za popierdolca. Mimo to, reprezentuję dosyć klasyczne wartości. Mam dlatego nadzieję, że w jakiś sposób moje uzewnętrznienia powiększają spektrum świadomości o tym, w jakie stany myślowe popadają współistniejący. No i przede wszystkim chyba - nie mam z kim pogadać. I to mocno z mojej woli. Kwestię ludzi wyjaśniłem powyżej. Na wiarę w Boga, wstyd się przyznać, nie starcza mi sił. Ale zawsze jest to nieokreślone kiedyś, gdy będę spijał owoc moich ambicji, bądź przynajmniej popadnę w niszczący, acz radosny niebyt. Ale na pociechę powiem, że zawsze pozostaje to kojące zmęczeni i tego będę się trzymał - oddaję się Morfeuszowi w objęcia.