wtorek, 29 marca 2011

JARAM SIĘ

Na pewno, nie tak bardzo jak w tytule, ale zawsze. Na chwilę obecną spowodowane jest to niesamowitymi perspektywami poznawczymi, jakie ostatnimi czasy na nowo dostrzegłem w muzyce. Za tydzień przyjdzie do mnie dosyć pokaźna paczka z płytami z UK, obecnie zadowalam się Einstuerzende Neubaten, które w specyficzny sposób zwiększa moją radość z odrabiania niemieckiego, odwrotnie proporcjonalnie do efektywności. Spośród pozycji zawartych w nadmienionej przesyłce, najbardziej ekscytuję się "E2-E4" Manuela Goettschinga. Legenda głosi, iż to właśnie on stworzył techno. Poza tym wpisuje się to w narastające we mnie germanofilskie nastroje.

Dosyć niespodziewanie ta radość spadła na mnie. Od kiedy pojawiły się u mnie wątpliwości związane z wiarą, bardzo ciężko określić mi dokładnie mój nastrój. Z jednej strony nic nie trapiło mojej duszy, z drugiej czułem swoistą pustkę. Pytanie tylko, czy jest ona skutkiem nie wykonywania czynności, do której przywykłem, czy może faktycznie jestem skazany na kult absolutu. Ciągle szukam, ale myślę, że w najbliższy piątek się zbiorę i przejdę do Kościoła.

Dystansu podczas rozmyślania o tej kwestii dostarcza mi "Siddhartha" Hermana Hessego. Wydaje mi się, że zdarzyło mi się ją już kiedyś polecać gdzieś w odmętach moich uwewnętrznień, ale powtórzyć nie zaszkodzi, jako że książka stanowi niesamowitą przypowieść o tym, jaką drogę każdy z nas musi przejść. Powieść niedługa, akcja dosyć leniwa, mimo to zachęcam. Mam wrażenie, że w jasny sposób potrafię określić, jak tytuł ten wpłynął na moje życie, co więcej pomógł mi.

Hej Marta, nie liczę, że to czytasz, ale jakoś o Tobie pomyślałem i stwierdziłem, że zasługujesz na pozdrówki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz