poniedziałek, 20 grudnia 2010

Tryumfalny? Powrót

Gorąco polecam płytę neutral milk hotel "in the aeroplane over the sea". Wczoraj dosyć efektywnie się nią zgnoiłem, kończąc tym samym passę euforycznych kilku dni. Poza oczywistymi konsekwencjami doła, nie mogę powiedzieć, żebym specjalnie za tamtym okresem tęsknił. Dziś nieźle pomaga mi w odbudowie po rzeczonym upadku. Ciagle nie jest dobrze, ale perspektywy przynajmniej istnieją.


Możliwe, że wzbogacę ofertę bloga o kilka peanów na cześć ważnych dla mnie płyt. "In the Aeroplane over the sea" pójdzie na pierwszy ogień. Wszystkich chętnych zapraszam do dyskusji na jej temat, bo dla mnie jest niesamowitym doświadczeniem.

poniedziałek, 29 listopada 2010

Kończę esej na olimpiadę


Iluminacja jest wielkim słowem, lecz niezwykłą satysfakcję sprawiło mi uświadomienie sobie, że publikowanie relacji ze swojej działalności jest niesamowitym sposobem na nobilitację własnych poczynań. Sporo w tym hipokryzji, gdyż zamiast skupić się na efektach jako takich, podkreślam (-y?) samo działanie. Stety, niestety to praca sama w sobie jest miarą człowieka. Ciekaw jestem czy wniosek ów przełoży się na częstotliwość wpisów na tym blogu.

Animal Collective - what would I want? Sky

środa, 24 listopada 2010

Rychu - biolchem 92'

Trzy rady, jakie wystosował do mnie około tydzień temu:

1. Uczesz się.
2. Nie pal.
3. Nie pal pod wiatr.

Nie mam problemu z protektoralnym tonem, co więcej uradował mnie w jakiś sposób. Mimo, że nie do końca jestem pewien czy mówił to z takim dystansem, z jakim mógłbym chcieć.

Po drugie, nie wierzcie tym, co mówią, że Arcade Fire się szybko wypala. Ja ciągle się jaram funeral. Film obywa się bez fajerwerków, jednak piosence zawdzięczam bardzo miłe przedpołudnie.


poniedziałek, 22 listopada 2010

wspomnienia vol. 2

W obliczu końca świata stanąłem


zachód słońca, przystanek, łzy w oczach, czyżby miłość, znowu, folia bąbelkowa, podłoga

Ciągnie mnie gdzie indziej

Suspens w pisaniu moich wylewności spowodowany jest pracą nad esejem na olimpiadę filozoficzną. Daje mi to sporą satysfakcję, ale powoduje spory ciężar mentalny. Jedno wspomnienie nieustannie kieruje moje myśli na zupełnie inne tory.

Widzę jego spokojne oczy skryte za charakterystycznymi okularami. To w nich odnajduję spokój, którego nie spotkałem nigdzie indziej. Przeszywająco spogląda na każdego spośród nas, obecnych w pomieszczeniu, jakby od niechcenia wyszarpując kolejne akordy na swojej gitarze. Dobór piosenki nie mógł być bardziej trafiony. Blowin in the wind Dylana. Czuję się bezpiecznie, to ten jeden z nielicznych razów w historii ludzkości, kiedy rzeczy odbywają się bez żadnego wyraźnego celu. Leżę spokojny, pewny, że niczego się ode mnie nie oczekuje.

Dzięki stary!

niedziela, 7 listopada 2010

Snułbym się po ciemnym, pustym mieszkaniu

ale jestem więźniem własnych ograniczeń. Nastał ten moment, że poczułem potrzebę wrzucenia starego opowiadania.


Kolejowe retrospekcje z dialogiem

Buty jego były w błocie, a twarz zmęczona. Pomimo ewidentnego dyskomfortu, dziarsko dyrygował kolejką zebraną pod drzwiami oznaczonymi dwiema tylko literami. Dopiero po chwili zorientowałem się, że to mistrz jakiś. A i na ten trop naprowadzić mnie musiała następująca po mnie w kolejce, swym pytaniem, które to, jakby z woli przeznaczenia, przebiło się przez ocean szumów, zawdzięczany Williamowi Basinskiemu;
-        Jak tam zawody?
Naraz pomyślałem, czy nie wartoby było zaczerpnąć odrobiny światowości, a przy okazji uwolnić moje uszy od subtelnego, acz po kilku godzinach jazdy uciążliwego, ucisku słuchawek spod prasy AKG.
Już dłoń chyliła się ku wyższym partiom mojego ciała, gdy rozplotły się górne kończyny kolarskiego autorytetu, ograniczając w jednym wymiarze przestrzeń na szerokość centymetrów około dwudziestu. Natężyła się częstotliwość ruchów warg, czoło jego przeorała zmarszczka, w oczy wstąpiło zacięcie, a głowa słuchaczki wprawiona została w leniwy, wahadłowy ruch góra-dół, doprawiony przyklejonym uśmiechem, przez który regularnie, lecz bezskutecznie przebijać się próbowały choćby pojedyncze słowa. Już krótka obserwacja okazała się być wystarczającym sygnałem dla mojego, będącego wówczas w stanie nadmiernej gotowości ciała. Woń zbliżającej się fachowej gadaniny odwiodła moje dłonie od wznoszenia się powyżej linii ramion, aż do mającego się wydarzyć w nieokreślonej przyszłości natrafienia na lustro. Jedno wam powiem, zacny ten, kto ciekawie o swej dziedzinie prawić potrafi.


A poruszenie poczułem, mijając kolejne, degustujące powszechną publikę, zabudowania. Śmiałe to i mocno kontrowersyjne zarzuty względem rodzimych przestrzeni, ale niesmaku pełne oblicza moich współtowarzyszy pozbawiły mnie wszelkiej potrzeby polemiki. Tylko dworek jeden, a obok niego orlik jeden, ale spośród dwóch tysięcy dwunastu, niczym te perły pośród wieprzy, godne były poświęcenia im swojej uwagi. Cała tragiczność nasza, bo nadmienić należy, iż pełnym solidarności z towarzyszami w nie-posiadaniu miejsc siedzących, polegała na tym, że znajdowaliśmy się w pociągu, bezlitośnie pozostawiającym dwa białe kruki codziennych doznań estetycznych w tyle. Zobaczyliśmy MZO Pruszków. Całkiem było to smutne, ale prawda z natury swojej bywa smutną.


czyżby spisek?

Dzień dobrym miał być. A przynajmniej ja mu to przypisałem.

I był. Fakty mówią same za siebie. Tak naprawdę nieefektywność w nauce jest jedynym co z obiektywnego punktu widzenia mógłbym mu zarzucić. Jednak tu do gry wchodzi losowość świata. Jakkolwiek byśmy się nie starali, ilu czynników nie wzięli pod uwagę, pewności nie ma.

Zmiany szumią mi w uszach. Siedzę na krześle, przed monitorem, do którego czuję nieboską niechęć, a moje ciało jest z kamienia. Dorzucanie kolejnych banałów do internetowego stosu jest jedynym działaniem, jakie jestem w stanie podjąć. Mimo pogardy do tworów własnych, boję się niebytu, jaki czeka mnie niebawem, więc piszę.

Dodam tylko, że jesień zlekceważyłem. Jest wręcz wyśmienitym depresji źródłem, depresji z prawdziwego zdarzenia, należy dodać. Nic z wydumania w sobie nie mają. Niewarto butnym być.

czwartek, 4 listopada 2010

i jak tu się uczyć w takich warunkach!?

Efektem przeciągającej się niemocy fizycznej (taki przedmiot szkolny) było odnowienie rzadko już spotykanego, a jakże wspaniałego zwyczaju:


smutne to, a jakże prawdziwe

Całkiem zadowolony z dzisiejszych poszukiwań muzycznych, będących owocem znudzenia laboratorium z fizyki, natrafiłem na listę o niezwykle wymownym tytule.


"Wiem, że nic nie wiem". Z zestawienia niewątpliwie korzystać będę.

Tutaj, przy okazji, robiąca wrażenie, okładka płyty "those who tell the truth shall die those who tell the truth shall live forever" zespołu Explosions in the sky.



A dzisiaj jest lepiej. O dziwo. Mimo, że raczej bezowocnie, dużo ludzkiej życzliwości w czystej postaci mnie dzisiaj spotkało. Dziękuję wszystkim. Straszną jest świadomość, że miałbym problem z wymienieniem wszystkich. Mam nadzieję, że nieśmiały uśmiech w kierunku ekranu, będzie choć częściową rekompensatą za to, jak mi się przysłużyli. Wydarzenia dnia dzisiejszego umocnił mnie to w przekonaniu, że jednak warto wymagać od siebie, określać swoje wartości i starać się szanować cudze. Odwiódł mnie nawet od potrzeby wyplucia na kartach tego bloga sporego traktatu odnośnie tego, jak na pewne osoby liczyć nie można. Zupełnie żałosne byłoby to z mojej strony.

Troche przykrą jest świadomość, że nic fajnego dzisiaj nie napisałem. 






środa, 3 listopada 2010

a miejsca dla mnie wciąż brak

Bezsilność dopadła mnie niesłychana (uzupełnić autobiograficznym motywem)

Piszę, niejako z poczucia obowiązku. Pierwszy raz od dawna dotknął mnie problem, którego powagę wyczuć mogę bez mojej dramatyzacji. Stąd potrzeba uwiecznienia go. Standardowo, rzeczy po imieniu nie nazwę, g'woli nadania pozoru obiektywności moich refleksji.

Nie dramatyzuję sytuacji, gdyż stopniowo zaczyna mnie przytłaczać i bez mojej ingerencji. Boleśnie uświadomiło mi, czemu tak uwielbiam analizować większość moich rozterek. Gdyż mam nad nimi pełną kontrolę. Spoglądając na nie z odmiennych perspektyw, nie dość że kreuję poczucie perfekcyjnego ich zrozumienia, to jeszcze w każdym momencie mogę z nich zrezygnować. Manipulacja własnymi uczuciami, wbrew temu, nad czym zdarzyło mi się momentami rozpływać, jest obłudą. Pozwala faktycznie syntetyzować określone stany emocjonalne, lecz rzadko kiedy na tyle silne, by pociągnąć nas do działania.

Zapalnikiem kolejnej myśli jest znajomy z podstawówki, przyjaciel chciałoby się rzec, ale myślę, że bliska mi mentalnie osoba to bardziej
adekwatne sformułowanie, biorąc pod uwagę (nie)regularność naszych spotkań oraz niemożliwość wzajemnego na sobie polegania, z narcyzmu obojga oraz wspomnianego braku obecności w swoich życiach wynikającą. J.D. (notka dla mnie)
"Bezsilność jest najgorszym uczuciem" - się zgadzam. Nawet pomimo moich deterministycznych działań. Zresztą każdy, kto doświadczył poczucia własnej mocy w jakimkolwiek aspekcie, chętnie przytaknie. Ciężko się nad tym rozpłynąć, także rzucę banałem: zasady trzeba mieć, tylko one pozostają przy nas niezależnie od okoliczności.

Wraz z dzisiejszą osobowością wieczoru, odchodzimy od patosu, światowości i pokaźnych wąsów. Tym razem skromnie, bliżej ludzi. Jakkolwiek brutalnym był czyn Gavrillo Princip'a, przyznać należy, że proza egzystencji nie  zmusiła go do porzucenia marzeń i poświęcenia względem szczytnej idei.

środa, 27 października 2010

cisza, nie cisza; upadłe okulary

Dzisiaj zdążyłem być najgorszym człowiekiem na świecie. Całkiem możliwym jest, że byłem nim już wcześniej, ale to dzisiaj spadła mnie bolesna świadomość tego faktu. Nawet idąc prosto z dumnie wypiętą piersią w moim, bijącym czystą zajebistością, stroju czułem bliskość bruku. Zacząłem się zastanawiać czy to ja przez ludzi zostałem porzucony, czy też z własnej woli niejako wyrzekłem się wszelkiej z nimi tożsamości. Z powodu ciążących na mnie kompleksów, jednoznacznej odpowiedzi nie doszedłem, co gorsza nie udało mi się rozstrzygnąć, która z wyżej przytoczonych opcji byłaby dla mnie mniej bolesna. Bezsilność, piękne Panie i szanowni Panowie.

Dosyć desperacko próbować zacząłem wszelakich znanych i lubianych sposobów autodestrukcji. Swoistą nowością było dla mnie zmuszenie się do rzygania, celem pozbycia się fizycznego ciężaru, nabytego podczas krótkiej wizyty u babci. Niekoniecznie polecam, ale odmówić się nie da, że mdłości i ćpuński wyraz twarzy są po tym fachowe.

No, ale tu dochodzimy do punktu zwrotnego, bo pomogła mi wizyta w Kościele. Nie rozwinę tego punktu, z szacunku do instytucji, w każdym razie polecam.

Naszła mnie refleksja, że strasznie wykorzystuję potencjalnych czytelników, nie sprawdzaniem moich tekstów, ale z racji późnej pory wyatrybuuję to chęcią zachowania pierwotnego przekazu i świadomie zabrnę dalej w moją słabość. Miłych snów.

Na pożegnanie, imponujący wąs, chyba niekoniecznie przez powszechność historyków lubianej persony.

@edit - na chwile obecną, internet w niemoc popadł, także grafika pojawi się przy najbliższej okazji. Propsy dla tego, kto zgadnie personę, którą chcę wstawić. (nie adolf hitler - myślę, że ten wniosek jest naturalnym wynikiem znajomości mnie, której oczekiwać nie mogę, podobnie jak tego, że ktokolwiek czyta tę grafomanię. Prawda jest taka, że niczego nie możemy oczekiwać. W skrajnych wypadkach, wyłącznie od siebie.)

@edit - jest i grafika

poniedziałek, 4 października 2010

Powiało grozą

Autentycznie poczułem imperatyw poinformowania o mojej bieżącej sytuacji, która wydaje się być mocno neutralna. Lubię myśleć o swoim stanie, jako o tabula rasa, jednak uniemożliwia mi to parę ciężarów natury ziemskiej (z podrowieniami dla serwisu internetowego ery przede wszystkim). Na szczęście zmęczenie i świetna muzyka sprawiają, iż trudności skryły się, co najmniej tymczasowo, za horyzontem.

Nie powiem, że dzisiaj, ale na przestrzeni ostatnich trzech dni, utrwalił się w moje głowie wniosek, jak niemożliwie niestabilną emocjonalnie osobą jestem. Co więcej, wygląda na to, że od owych wahań nastrojów się uzależniłem. Wnioskuję to z faktu, że nawet chwilowy brak bodźców postrzegam zazwyczaj jako stan negatywny. Dlatego w sumie cieszy mnie moja muzyczna ignorancja., gdyż horyzonty na tym polu są niewielkie.

Często to wspominam, jednak g'woli porządku, głownym wyznacznikiem wartości muzyki (a prawdopodobnie i sztuki ogółem, jednak nie czuję się kompetentny do wypowiedzi odnośnie innych dziedzin, a co dopiero precyzowania istoty sztuk pięknych) są dla mnie emocje, jakie wywołuje; a przede wszystkim czy je wywołuje; myślę, że niniejszy wywód naprowadza na odpowiedź, skąd u mnie, wyrażana ostatnio, potrzeba publikowania recenzji;

wiąże się to też z inną teorią, ale kolejne zdania na ten temat, mogłyby się okazać co najmniej męczące. kiedy indziej.

z czysto formalnych kwestii, nie będzie mnie do piątku - wyjeżdżam na obóz integracyjny. z dużym bagażem niepokoju. precyzyjnym człowiekiem nie jestem, ale czułbym się niezrozumiany, gdyby ktoś zamierzał niepokój ze sceptycyzmem pomylić.

Coraz częściej odwołuję się do czytelników, których skromne ślady odnalazłem w ilości dwóch. zawsze zachęcam do komentowania i refleksji. Jeśli komuś zdarza się te nieporadne wpisy przeglądać, to:

a) musi przyznać, że Gogol idealnie odnalazł się w kompozycji bloga, co zainspirowało mnie do rozpoczęcia minicyklu grafik (1 po każdym wpisie). motyw przewodni po kilku postach zdefiniuje się sam;
b) gorąco polecam bloga marta-sko.blogspot.com ; obraz w najnowszym poście jest super;


niedziela, 3 października 2010

Desperacka próba

Pustki zapełnienia i oszukania samego siebie. Czasami bywa dobrze, ale nigdy zbyt długo. No i było. Już niekoniecznie jest. To chociaż spróbuję swoich sił z kolosem the Cure pod tytułem "Disintegration", który skutecznie mnie stymulował przez ostatnie dni.

Próby ujęcia moich doznań boleśnie, ale niedostatecznie, uświadomiły mi własną niemoc. Chcę dna. Móc się na nim położyć i jakiś czas nie wstawać.

Co do recenzji - coś niecoś napisałem, jednak jest to niekompletny, a przede wszystkim wysoce niemiarodajny, wręcz żałosny obraz moich doznań wynikających z słuchania tej płyty. Recenzja, pojawić się, pojawi. Kiedy - czas pozwoli, a i niemoc ustąpi.

W zamian ktoś, kto pisać umiał.


sobota, 2 października 2010

zum Kwadrat geht man nicht!

Poczułem się zbędny. Niby nic nowego, ale jakaś dziwna ta zbędność. Butą przepełniona, a może nawet wyższością. Chyba zrobiłem swoje, czas na mnie. Pora pójść dalej. Niedługo będzie trzeba to przyznać, ale jeszcze nie mam śmiałości. Mimo całego umiłowania do zmian, boję się porzucać to, w co się tak bardzo zaangażowałem.

Zupełnie niekonkretne te wywody, ale tak być musi. Ten post jest tylko dla mnie. Na konkrety przyjdzie czas.

Niedługo zamieszczę recenzję "Disintegration" the Cure.

wtorek, 28 września 2010

Wspaniałe polskie przeboje

No właśnie, jak się zaraz okaże, nie polskie, ale umiłowanie tytułowego frazesu zwyciężyło potrzebę rzetelności faktograficznej. Zresztą taniej sensacji nigdy mało.

Proste piosenki mają to do siebie, że i problemy stają się prostsze. W moim wypadku, płynność czasu, aż bije przez powtarzający się w tle motyw i c

http://www.youtube.com/watch?v=ImFLvwIIM54

Deszcz jest, ale ponawiam prośbę o weekend. I to nie tak egoistycznie, serio.

Całkiem to wszystko tragiczne

Na dobry początek, podzielę się refleksją, że, biorąc pod uwagę moją dotychczasową wylewność, twitter okazałby się nieporównywalnie efektywniejszym rozwiązaniem w mojej zaistniałej sytuacji. Ale trwać będę w błędzie, a nawet okazyjnie atrybuować na rozmaite sposoby to właśnie przedsięwzięcie już w swojej istocie skazane na porażkę. Pytanie też, czy o porażce można mówić, skoro cel, jako taki, od aktu kreacji do chwili obecnej, się nie objawił.

W ramach dwóch godzin niezwykle miłych konwersacji, zamknęła się moja zmiana nastroju o 180 stopni. Czy naprawdę nie jestem w stanie doznawać szczęścia w klasycznym pojęciu? Już teraz łapię się na dramatyzowaniu, co nadmiernie czynię, co znowuż powinny wiedzieć osoby znające mnie, czego jednak nie mogę od nikogo oczekiwać. Ostatecznie, pomimo przemożnych chęci, to niczego nie mogę oczekiwać.

A wręcz boję się, że zacznę.

Chciałem namalowany tamburyn, a jest pomalowany tamburyn. Koniec, końców winno się mówić tamburyno, czego uświadomienie sobie było kolejnym, spośród gromów bijących w moje poniedziałkowo-wtorkowe szczęście.


Zupełnie zgrabnie poszło, idę żyć nowymi treściami.

sobota, 25 września 2010

Niespełnione oczekiwania

Kolejny już raz z rzędu publikować miałem coś niecoś, świadczące o, co najmniej, niepokoju w mojej duszy, ale skutecznie została ta potrzeba we mnie stłumiona.

Dziękuję!

Coby pusto nie było, zupełnie fajna praca Agnes Montgomerry (http://www.agnesmontgomery.com/)

wtorek, 21 września 2010

boję się, że jutro nie będzie padać, a najbardziej boję się wiosny.


czekam na weekend, aby zatopić się w moim skutku.
skutku?