piątek, 1 maja 2015

wzorzec

Oceniać jest dobrze, kto ocenia jest daleko od nudy
kto tolerancji pragnie, nie pragnie niczego
dyskusja ma walor, gdy wyrasta ze zgody
a na pewno nie jest tej ostatniej przyczyną

krytycznie podchodzę, bo życie za krótkie
definiuję pobieżnie, pośpiesznie koryguję
już niewiele kwestii na temat których brak zdania
nawet jeśli byłoby to świadome wstrzymanie

porządek tak piękny, chaos zadziwia
ludzie, którzy mówią tak jakby od rzeczy
i bardzo dobra wola i chcemy kochać,
być blisko jak na pierwszej randce
z kimś jednak chujowym

zrozumiałem już

Interpretacja
-> to słownik, to zasady, to wartości przez pryzmat których można oceniać
-> lubimy się, czasami mówimy przez siebie jednak
->odkryłem mój wzorzec, to tata
->siedzimy na kanapie, pijemy piwo
->oczyszczam niespójności
->widzę jego oczyma, że odwołuję się do zdań spoza systemu
->mówię bez sensu
->on problem stopu
->ja chciałbym tańczyć, nikomu nie dałem pierwszej randki
->co się w nich nie mieści - to wszystko bez sensu

pół tygodnia mogę
być zdrowy, nie jeść bułek z szynką
dwa dni tak mniej więcej
na trzy czwarte ten jeden
zawsze tak miło rozpierdala

piątek, 27 marca 2015

"scena"

Wszystko następujące wydarzyło się nie dalej niż tydzień temu. Nie zachowuję kolejności chronologicznej.

Dostałem pierwszą w życiu propozycję zarobkową, w ramach której robiłbym bezpośredni użytek z mojego wykształcenia. Niestety opiewała na czynność nie spełniającą moich standardów moralnych, toteż z automatu odmówiłem. Czasu brak poza tym, głodem też nie przymieram. Na marginesie, równiutko tydzień temu skończyłem tymczasową pracę fizyczną, przez trzy tygodnie której zarobiłem więcej niż zarobiłbym na potencjalnie wymarzonym stanowisku w tzw. branży. To zupełnie nieważne, odczuwam po prostu przyjemność z lania wody na młyn potencjalnych krzykaczy o tym jak w mym domu źle się dzieje. Chciałbym mieć się z kim pokłócić, bo cholernie tęsknię.
Dygresje na bok, zostałem specjalistą. Właściwie to zostanę, ale, jak nigdy dotąd, zdaje się to być droga po sznurku do celu. Na razie wciąż będę się wahał opowiadając do czego się odnoszę, jeśli powiem "scena", a do czego, gdy powiem to samo z pominięciem cudzysłowu. Ale to chyba przyjdzie z czasem, wreszcie sobie na to pozwoliłem. Fajnie jest myśleć, że wspomnianą wcześniej decyzję moralną podjąłem, bo tak trzeba. Nie można sobie jednak tak folgować, można natomiast stwierdzić, że akt wyboru był tożsamy (funkcjonalnie, niekoniecznie jako motywacja) ze sprzeciwem wobec oszukiwania jednego z nich:
1. Jej, której sposób ubierania się pozostawał przez długi czas niezrozumiały. Jej, która chyba jedyna tak dobitnie pozwoliła mi poczuć się jak gówno, zupełnie niespodziewanie wskazując mi moje miejsce w szeregu. Nigdy od tego czasu nie rozmawialiśmy, zmieniłem się, nie było szans, żeby mnie poznała. Zupełnie komfortowo mogłem pójść posłuchać jak mówi do ludzi. Przypomniała mi smutek, który już kiedyś rzucił mi się w oczy, który mnie w swoim czasie zafascynował, który sprawił, że jej zaufałem. Wiem już, że jeśli komuś wtedy odbiło, to byłem to ja. Nie miała złych intencji. O ile tym razem znalazłem dużo więcej empatii w sprawie ubrań, o tyle na temat smutku mogę wciąż tylko snuć przypuszczenia. Chcę wierzyć, że przykro jej w związku z miejscem w którym się znalazła. Ona, najbardziej wpływowa kobieta kontynentalnej Europy.
2. Jego, którego z definicji nie dało się lubić. Z miejsca zaskarbił sobie moją sympatię, by po długim niewidzeniu wkurwić jedną uwagą, podniesioną przeze mnie do rangi manifestacji przemyślanego i konsekwentnego neoliberalizmu, któremu to poglądowi od pewnego czasu, bez najmniejszych wyrzutów, przypisuję odpowiedzialność za całe zło współczesnego świata. To nie ma znaczenia, jesteś filozofem, nie politykiem. A ja dzisiaj znowu czytałem Russella, tym razem po niemiecku. Jedyne co mogę, to bez bicia przyznać, że jest bardzo śmieszny. I mądry. Bardzo się cieszę, że to twój ulubiony filozof. 
3. Jego, na którego jadu nigdy nie sączyłem. Niezmiennie mnie cieszy ta blond czupryna gdzieś w tłumie.

sobota, 14 lutego 2015

Kac, lub o tym jak wywieść 'powinien' z 'jest'

Mówiło się ostatnio trochę o alkoholu, problemach z nim związanych i wychodzeniu z tychże problemów. Szczególnie przemawia do mnie argument o obniżaniu kryteriów, jak się czegoś słucha czy jak się coś czyta. Pisanie to już kompletna bzdura. Zastanawiałem się w związku z tym jakby to wyglądało gdybym nie pił. Nie było mi szczególnie trudno sobie to wyobrazić, ostatecznie nie pijam ostatnimi czasy zbyt często, a jak już piję to wcale nie jest pewne, że mi smakuje. Na ten przykład nie czerpałem szczególnie dużej przyjemności z piwka wczoraj. To brzmi jak książkowy przypadek hipokryzji, należy jednak zwrócić uwagę na niuans - wcale nie piwka wyglądałem z niecierpliwością przez ostatni tydzień intensywnej walki.
Takie miłe, gdy do celu prowadzi sprawdzona recepta - w moim przypadku - najpierw wóda, potem piwo. Zamieszać, odstawić i gotowe. Pierwszy raz od kiedy pamiętam wstałem bez pomocy budzika, nawet wcześniej niż zamierzałem. Nie było krztyny wątpliwości co do tego czy należy iść na ostatni w semestrze wykład z matmy. Ruszyłem, by przekonać się, że jestem odosobniony w tym przekonaniu. Chyba tzw. różnice kulturowe. Pani z biblioteki wciskała mi książki na dłużej niż mógłbym zamarzyć, a ze skrzynki pocztowej wysypały się dobre wiadomości. Na ulicach pustki, nie ma komu doceniać po-ostatkowych pogorzelisk.

O ile asercja, jako operacja logiczna zwracająca wartość prawdziwościową zdania, zawsze wydawała mi się interesująca, o tyle w praktyce jest raczej domeną ludzi nudnych. Zazwyczaj przychodzi mi do głowy przykład jechania samochodem z kimś niemającym za wiele do powiedzenia. I w takim milczeniu nie ma przecież nic złego, lecz nasza archetypowa osoba zaczyna jednak odczytywanie na głos wszelkich szyldów czy fraz wyczytanych na bilbordach. Można tego nie lubić, można być obojętnym. Raczej ciężko jest mi sobie wyobrazić, że ktoś to lubi. W każdym razie ja staram się od tego stronić. Oczywistości raczej nie przystoi na głos wypowiadać. Myśleć - co innego, trochę to od nas niezależne, twarde podstawy zresztą na czymś trzeba budować.
Ale oczywiście na samych asercjach opierać się nie idzie, co z nimi zrobimy to nasze, ile możemy z nich zrobić chyba trochę odzwierciedla kim jesteśmy. Tego dnia moje procesy poznawcze przebiegały zaskakująco regularnie. Wszystko wymagało namysłu, więc wszystko było świadome. Nie czułem presji czasu, także każdej czynności poświęcałem dużo uwagi. Można to zgrabnie przedstawić za pomocą funkcji: zdarzenie - ujęcie go w myślach - dodanie operatora 'dobrze, że'. Na przykład: otworzyłem skrzynkę i znalazłem w niej listy. "O, są listy" pomyślałem. "Dobrze, że są listy" pomyślałem. Albo: spragniony zastanawiałem się co z mojej lodówki nadaje się do spożycia. "Mam kefir w lodówce" pomyślałem. "Dobrze, że mam kefir w lodówce" dodałem. No i po kilku godzinach, postrzeganych w owym czasie jak kilka dni spore prawdopodobieństwo uzyskuje walor aktualności. Świadomość kieruje myśli na zasadniczą różnicę pomiędzy ludźmi i zwierzętami. Zaczyna przyglądać się upływowi czasu. Tutaj idzie trochę oporniej, "Czas płynie". Pomimo dłuższego wahania, z pełną mocą oznajmić można "Dobrze, że czas płynie": z każdą chwilą jest lepiej.

Nie zachęcam do picia alkoholu, staram się tu tylko zrobić porządek.

niedziela, 8 lutego 2015

Mosty

Wakacje 2014:

Dzisiaj dzień sprawozdawczy, zdałem sobie sprawę z wielu rzeczy.

Nazwa imprezunia dla playlisty jest strasznie chybiona, pewnie nigdy nie puszczę jej na imprezie. Nie nadaję się zresztą do puszczania ludziom muzyki. Zestaw piosenek okazał się jednak świetny do subtelnej obwózki na rowerze pustymi ulicami. Imprezunia w istocie jest jednym i tym samym co jeżdżenie na rowerze w niedzielę wieczorem.
Nigdy też nie czułem takiego wglądu w istotę przyjaźni, jak gdy zacząłem myśleć o przyjaciołach. W kontekście kontrfaktycznej analizy światów możliwych bez problemu pojmuję dlaczego o tych, a nie innych osobach lubię myśleć jako o przyjaciołach. W kontekście ich potencjalnej reakcji na to zdanie widzę jak bardzo moja jest filozofia. Filozofia przyjaciołom, przyjaciele filozofii. A wszystko razem Tomkowi, piękna sprawa.

***

Listopad-Grudzień 2014

Do szału doprowadza mnie brak bliskości z drugim człowiekiem. Tak właśnie zamyśliłem sobie napisać, ale zrezygnowałem, bo uznałem, że to za dużo. Uczuć nie sposób zostawić na później do opisu, wnioski logiczne się da. Taki jeden zapadł mi w pamięć z tego okresu: Nie strzelę samobója jak długo mam świadomość istnienia gdzieśtam ludzi, którzy reprezentują te same, bardzo konkretne, ale nigdy dokładnie nie nazwane wartości. Warunki prawdziwości zdania daje się bardzo elegancko ująć poprzez okres kontrfaktyczny. Śpieszę z tłumaczeniem: Jak wszyscy umrą to strzelę samobója.

***

Wiecie dlaczego z taką pasją tłumaczę wszystkim naokoło światy możliwe? Bo nie jestem sobie w stanie pomyśleć możliwej osoby, która by to dobrze kumała i którą bym lubił. A z głębi serca podzielam Leibniza przekonanie, że żyjemy w najlepszym z możliwych światów.


sobota, 31 stycznia 2015

Rozwój

Dżdżysty. To słowo poznał z ilustrowanego elementarza, dobrze już po tym, gdy osiągnął samodzielność czytelniczą. Mieszkał wtedy na parterze, doskonale pamięta przyglądanie się trawnikowi za oknem. Nie był on właściwie w żaden sposób szczególny, przyjemności dostarczała chyba po prostu świadomość bliskości roślinek. Dyskretnie, ale dobitnie oddawał ten kawałek zieleni aktualną sytuację pogodową. Trochę gęściej, trochę rzadziej, jesień, zima, wiosna, lato. Niewiele więcej fenomenów meteorologicznych był w stanie wyróżnić, niewiele więcej przychodzi i mi dzisiaj do głowy.
Wtedy akurat padał deszcz. Sobotni, najpewniej, deszcz, bo niedziele jakby z definicji nie niosły ze sobą nic atrakcyjnego. Chyba nikomu nie będzie dane rozstrzygnąć czy to urodziny sera tak bardzo obrzydziły zupełnie nieregularne wstawanie tylko po to, żeby zaraz uklęknąć, czy wręcz na odwrót. Ale to musiała być deszczowa sobota, jedna z tych, gdy wszystkie klocki zaangażowane były w jakieś większe konstrukcje, a uwagi rodziców o nadmiarze telewizji przerodziły się w poczucie obowiązku w możliwie silnym sensie. Zwycięstwo nie do przecenienia, sięgnąć po książkę-pogromcę co po niektórych kolegów, którym zwykł pomagać wiązać buty, a dla których najlepszymi żartami były te o bąkach, na łące rzecz jasna latających. Powrót do elementarza, gdy ten nie obiecywał już żadnych nowości był prawdopodobnie jedynym autentycznym starciem z kategorią nudy, na długo przed tym, gdy po raz pierwszy zasłyszał, że człowiek inteligentny się nie nudzi.
Bo polski alfabet na Z się nie kończy. I tak wśród źdźbeł i dżemów natrafił na słowo, którego nigdy w mowie czy w piśmie nie przyszło mu użyć. Obudziło skojarzenia z nienachalnie słodką kroplą wody spijaną z fantazyjnego liścia jakiejś nieoznaczonej rośliny. Dzisiaj też tak sobie o nim pomyślałem. Ten komfort zgłębiania wszerz, tak dawno już niedostępny.