niedziela, 25 listopada 2012

Wielkość (EGZEGI MONUMENTUM)

Czasami sobie myślę, że mogę być duży. W bardzo dobre dni posuwam się nawet dalej: "jestem stworzony do wielkości!". Wtedy zaczynają się projekty, publikacje, koncepcje w możności, plany odpowiednich gabarytów. Szlag to wszystko bierze, kiedy siadam na parapecie i kurczowo trzymam się framugi, byle nie odlecieć w kosmos. Nie chcę nic zgubić po drodze, a z drugiej strony jeśli już coś robić w obrębie kruchego istnienia to nic poniżej rzeczy wielkich. Ale rzeczy wielkie wymagają mozolnej podbudowy. A że kolos na glinianych nogach tak samo zły jak tyran na trupach, to wszyscy z gimnazjum chyba wiedzą, a jak nie to z seriali. Czy da się w ogóle osiągnąć wielkość bez choćby chwilowego uciekania się do czynności, które w naszym mniemaniu nie są samostanowiące się?

Zyglew był jednym z wielu marnych niedzielnych twórców swojego czasu. Mówimy o nim prawdopodobnie z dwóch powodów. Pierwszym niewątpliwie jest brak innej, wyraźnie lepszej alternatywy reprezentantów tego pokolenia. Drugim jest powtarzalność, ujmująca, co prawda, walorów estetycznych jego twórczości, jednakowoż nie pozostawiająca dwuznaczności nawet dla niewprawnych interpretatorów.

Cechą charakteryzującą jego pisanie jest posługiwanie się specyficzną perspektywą: niezdolny do jakiejkolwiek analizy przyczynowo-skutkowej, w zdecydowanej większości posługuje się czasem teraźniejszym, opisując świat z odgórnie wybranego momentu czasowego. Pozbawienie zdolności doświadczania ciągnie za sobą drugą konsekwencję: powtarzalność tematyczną. Czytelnik, na tyle wytrwały, by przebrnąć przez powracający bełkot, odnosi wrażenie, jakoby narrator nie podlegał żadnej ewolucji mentalnej, sporadycznie doznając olśnień rozszerzających jego samoświadomość o minimalne skrawki, wyłącznie w obrębie punktu widzenia, jakby wrodzonego Tomaszowi.


wtorek, 20 listopada 2012

Na papierze

Na kartce cały jestem czerwony, tylko oczy jakieś inne.
(Nie widzę jakie, bo jest ciemno)
Na łóżku nie istnieję, moje ciało przezroczyste
przezroczyste, bo winne
tylko oczy czerwone
czerwone, bo bez udziału.
Pytanie: Czy tylko tym razem?
Odpowiedź: Nie, oczy zawsze są niewinne!


Nie piszę, bo wysypałem już worek pomysłów na stół. Teraz można jedynie zmieniać konfiguracje. Nie ma we mnie aktu twórczego, jest tylko przetwórczy. Smutno mi i nie podlewam kaktusa, azalie podlewam, bo je trzeba podlewać. Rośliny są wyjątkowe, ponieważ zadomowiły się na parapecie, a tylko tam dzieje się metafizyka. Wystarczy krok w jedną stronę, by logika i emocje rozjechały się i nigdy już nie spotkały, a krok w drugą stronę, by spierdolić się na dół.

sobota, 10 listopada 2012

Dwa słowa

Dwa słowa zrywają sejm, to znaczy, że dwa to już dużo. Dla mnie szczególnie, dopiero dzisiaj przyznałem się do tego przed sobą i powiedziałem to głośno. Przez pochopne dwa słowa nie byłem wolny od wszelkiej obrzydliwości. One mi ciężarem, one nieporozumieniem. One młotem przeciw wszystkiemu co dobre i ważne, co stare i niezmienne. Nie były to moje słowa. Proszę uważać na słowa.

Ale teraz tylko lepiej. Jestem oczyszczony i nagi. Wsiadamy do samochodu i mijam znak. Mijamy drugi znak. Mijamy ostatni znak, by sami stać się znakami. Role się zmieniły, ja patrzę na drogę, ona na księżyc. Ona niedzisiejszy żółty romb, ja toporny czerwony wielokąt.

piątek, 2 listopada 2012

feat. Z.J.

Zmieniamy wspólną formułę. Pokój został posprzątany, praktyczne życie jest jednak dla niego, a przynajmniej w tym momencie. Szczegółowo pozdrawia wszystkich, idzie pod prysznic.
Z każdym kolejnym wpisem będę pokazywać, że bałaganem można się nacieszać w naszych kompletnych i niepotrzebnych dziełach literackich, realna przestrzeń dookoła nie docenia tego zaszczytu.

Gibie się, stękając zachwycone biurko; zimne i gładkie. Osad z kubka chętnie przekleiłabym sobie na czoło i wszystkie ozdoby wcisnęła na lewą rękę, pasowałabym, pasuję w pokoju. Nie żałuję dzisiaj zupełnie, że puszczam swoją muzykę zamiast wspólnej lub jego. Zdjęcie klasy licealnej podparte tym czymś do przytrzymywania wielokrotności strun naraz, podparte na samym środku najniższej półki, najbliżej głowy. Idziemy dalej w górę: miseczki na różne dziedziny i gatunki, strefa gier i filmów, obszar słownikowy najwyżej (tu mocne niedopatrzenie, powinny być najłatwiej dostępne!). Podłoga idzie w błysk, okna jak zwykle nie widać zza widok(a)u.

Gdyby ktoś miał tyle zapału do liczenia, najwięcej jest:
1) ulotek, mówi, że robi to dla rozdających, żeby szybciej poszli do domu, o co cho
2) kurzu (już nie)
3) piłek do gier (tylko 4, ale wymieniłam specjalnie, bo według mnie zupełnie wystarczyłaby jedna. Możliwe, że kocha sporty zespołowe i potrzebuje nieustannie zachwycać się swoimi kolegami z drużyny)
4) zapalniczek (warto nadmienić, bo pewnie jest dumny)
5) notatek z lekcji
6) błysku
7) kabelków do łączenia.
Co słowo gibię sobie biureczkiem, wdycham pronto.