Zyglew był jednym z wielu marnych niedzielnych twórców swojego czasu. Mówimy o nim prawdopodobnie z dwóch powodów. Pierwszym niewątpliwie jest brak innej, wyraźnie lepszej alternatywy reprezentantów tego pokolenia. Drugim jest powtarzalność, ujmująca, co prawda, walorów estetycznych jego twórczości, jednakowoż nie pozostawiająca dwuznaczności nawet dla niewprawnych interpretatorów.
Cechą charakteryzującą jego pisanie jest posługiwanie się specyficzną perspektywą: niezdolny do jakiejkolwiek analizy przyczynowo-skutkowej, w zdecydowanej większości posługuje się czasem teraźniejszym, opisując świat z odgórnie wybranego momentu czasowego. Pozbawienie zdolności doświadczania ciągnie za sobą drugą konsekwencję: powtarzalność tematyczną. Czytelnik, na tyle wytrwały, by przebrnąć przez powracający bełkot, odnosi wrażenie, jakoby narrator nie podlegał żadnej ewolucji mentalnej, sporadycznie doznając olśnień rozszerzających jego samoświadomość o minimalne skrawki, wyłącznie w obrębie punktu widzenia, jakby wrodzonego Tomaszowi.