czwartek, 20 czerwca 2013

gore

Gwiazdki, gwiazdeczki
nie płaczcie
Dusze i duszki
czy istniejecie?
w ogóle, a jeśli
tak to czy mieszkacie w ludziach
czy w gwiazdkach
z mlekiem
z czekolady
nie płaczcie
nikt was nie zje
gwiazdki, gwiazdeczki
jestem już dorosły
jem:
jajka, naleśniki, jogurty,
bułkę, masło i dżem
KANAPKI
kanapeczki

uczę się epistemologii

I łzy napływają mi do oczu. Nie ma to związku z moją nauką, istnieje tylko korelacja. A jednak w człowieku nie chodzi o nic więcej niż przyczyna i skutek.


sobota, 15 czerwca 2013

spokopolicja

Urodziny przyjaciela, cuda się zdarzają. Tego dnia każda możliwość obracała się w akt.  Nie było miejsca na jakiekolwiek planowanie.  Zmęczonym, ale trzeźwym okiem widziałem\bawiących się dorosłych i bawiącą się młodzież. Tworzących dorosłych i bawiącą się z tej okazji młodzież. Dorosłych zagadujących młodzież. Młodzież bawiącą się w młodzież. Dorosłych, traktujących zabawę na poważnie. Wróciłem z trasy, będzie ponad sto kilometrów. To nie dużo, ale na zielonym listku robi wrażenie. Przepełniony wszystkim, a w głowie ciągle szum nocy poprzedniej, wątpliwej przyjemności bycia najbardziej pijanym i niewątpliwej widzenia tylu miłych twarzy w jednym miejscu. Ptaki od dobrych dwóch godzin śpiewają, słońce już się przymierza, a ja nerwowo drepczę w windzie. Chce mi się sikać i pisać.

"Ej, chłopaki, widzę podwójnie. Naprawdę!" Kolega pierwszy odwieziony, nie mogłem spuścić z niego wzroku. W pomarańczowej koszulce z wakacji ode mnie, po raz pierwszy od niepamiętnego czasu odchodził uśmiechnięty. Błyszczący w słońcu, w przymałych spodenkach, zniknął w pawilonie pomiędzy żarciem dla papug, a nie za dobrym kebabem.

SPOKO-POLICJA

Kolega drugi zasnął zanim zdążyliśmy ustalić trasę. Nic dziwnego, bezapelacyjnie najgłośniejsza postać dnia, wieczoru i nocy, pomimo prawie miesięcznej ciszy. Chciał, żeby odwieźć go dalej, wygodniej dla mnie. Tak naprawdę to nie do końca wygodniej, ale doceniam gest. No ale nie ma nic lepszego niż odwożenie śpiącego pod dom no i tak postanowiłem zrobić. Ustawiam się w kolejce za autobusem, żeby skręcić tuż za przystankiem. Trzy zerknięcia. Raz - radiowóz. Dwa - włączył światła. Trzy - skręcił za nami. Przy czwartym wcisnąłem już hamulec. Stać chłopaki, jesteście aresztowani za bycie zbyt spoko. Zajęło mi chwilę, zanim onieśmielony zdjąłem z głowy czapeczkę AC/DC.

SPOKO, POLICJA

Kierowniku, wstajemy. Mmmmm, oooo, już? Stary, uciekaj. Już. Dzień dobry, dowód rejestracyjny, prawo jazdy, ubezpieczenie.  Na pewno zostawiłem w domu, nigdy nie przywiązywałem do tego wagi. Lęk trwał tylko chwilę, zresztą nie miałem siły na lęk. Doszukałem się. Patrzy szybko na ubezpieczenie, ja chyba bardziej nie dowierzam niż on. A pan skąd jedzie? Na Bielany, odwożę kolegę z imprezki. Stary, wysiadaj poradzę sobie. Wszystko w porządku? Spoko, policja.

SPOKO??? POLICJA

Widziałem ostatnio taki film.
Pił pan coś? Nie, może pan sprawdzić. Odwoziłem kolegę. 250 zł i pięć punktów karnych. Skuliłem głowę, dużo razy powtórzyłem przepraszam. Ja pierwszy raz w takiej sytuacji. Jadę, solidnie już zmęczony, już od centrum z myślą o łazience. Plac pusty, strzałka mówi, że prosto, gdzieś w oddali przejechał autobus, przejechał też radiowóz. Plac pusty. Skręcam w lewo. Proszę otworzyć bagażnik. To co, na ile wypisujemy? Spojrzał po wnętrzu wozu, szacując ilość i wartość przewożonych przedmiotów. Myślę, że fajansiarska torba uratowała mi dupę. Negocjator wsiada, wysiada skryba. 'Jedzie pan.' Więcej nie powiedział.


niedziela, 2 czerwca 2013

hono

Woda w czajniku szumi, ale jeszcze nie bąbluje, ja zaniepokojony chodzę w kółko, pomimo wygodnych ciuchów, stanie w dosyć modnej kuchni przyprawia mnie o dreszcze. Wspinam się delikatnie na palce, potem na pięty, potem na wyprostowanych rękach zawieszam się ponad zimnym blatem, by bezsilnym w końcu zejść na kolana, wspiąć się z powrotem na wysokość blatu i znowu klęknąć. ‘Honor, honor, honooor’ jęczę sobie, nazywając to, co straciłem.

Boję się wracać z kawusią. Mój dom jest pełen luster. Boję się ponownie zobaczyć, to z czego zdałem sobie sprawę już w okolicach południa. Moje rysy łagodnieją, zwiększa się rozstaw oczu, w których próżno już szukać jakiegokolwiek wyzwania. Włosy, co prawda, układają się, ale zupełnie nieciekawie. PRZTYK, woda gotowa, zalewam kawę, uzyskując roztwór nasycony, jakby miało mi to w czymkolwiek pomóc. Jest ciemno, w sumie. Wracam. Błąd. Hooonor, hooonoor. Przed moimi oczyma niewinna buzia człowieka, którego nie powinno być. Czemu mi się to zdarzyło.

Dopalają papierosy, czerwonego i białego. Nie mogą być zbyt głośni, żeby imprezowicze nie zdali sobie przedwcześnie sprawy z ich przybycia. Tomek się krępuje, wie że to nie jego miejsce, choć, jak zazwyczaj, dosyć butnie przekonany jest, że zrobi na kimś wrażenie. Z jego obskubanej lnianej torby wystaje zieloniutki szczypior cebuli dymki, co, gdyby nie nerwy, wydałoby się Tomkowi wystarczająco pociągającym elementem jego osoby traktowanej jako sumę człowieka i stylówy. Zuzia cierpiąca, ale spokojna. To ona prowadziła, nie będzie dzisiaj piła. Bez większego zastanowienia wyrzucają żarzące się jeszcze kiepy do kosza w altance śmietnikowej, choć woleliby do lasu. Zresztą Tomka ubolewanie nad nowymi regulacjami kwestii śmieciowej znajduje upust na imprezie: po 3 piwach proponuje, żeby wystawić śmieci na klatkę schodową. Po czterech powiedziałby, że na wycieraczkę sąsiada, ale zanim do tego doszło, zaczął pić wódkę.

Gdy już wyszło na jaw, którzy z gości są mięczakami i nieprawdziwymi przyjaciółmi, towarzystwo zebrało się na balkonie. Muzyka cicho, ale nie za głośno. Nie za ciekawa też, ale nie jest już chyba modnym narzekać na muzykę na imprezach.

xxxxxxxxXXXXxxxxx
xxxxxx
xXXXxx
xxxxx
xxzXX

-halo?
-to chyba koniec mojej dobrej formy, lecę w dół
-to niedobrze