Ludzie, ludzie, ludzi tłum. Tłum sam w sobie wartość traci, by pod koniec wypowiedzi ponownie ją odzyskać. Jest on po to, by móc się z niego wybić. A ja niesamowicie lubię spotykać takich co się wybijają. I właśnie zastanowiłem się ostatnio, czy trochę za dużo takowych nie spotkałem. A konkretniej, czy trochę za wielu osób za takie nie uważam. I w nadmiernie optymistycznej ocenie problem by nie leżał, gdyby nie to, że na siłę ciągam ich po panteonach. Wystarczy mi ten drobny impuls, subtelny sygnał, bym zaczął kreować kult osoby. Zupełnie zapominam wtedy o przyziemnej stronie takich person, postrzegając je od tego czasu tylko i wyłącznie przez pryzmat tej jednej cechy, która urosła w nich do wyśmienicie niecodziennych rozmiarów.
A co mi to daje? -Poczucie misji. Jutro dla przykładu stanę się częścią większego spędu. Spędu takiego, należy dodać, że jestem szczerze dumny, iż obcuję z tymi ludźmi. Lubię czasami myśleć, że ponad osobistymi ambicjami leży coś naprawdę dużego, osiągalnego tylko w większej grupie. Ale to raczej tylko wymówka po kolejnym gnuśnym dniu. Niemniej jednak ciekaw jestem co dzień jutrzejszy przyniesie, bowiem swoją obecność zapowiedział nasz własny Wernyhora. A "Wesele" jest super!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz