środa, 27 października 2010

cisza, nie cisza; upadłe okulary

Dzisiaj zdążyłem być najgorszym człowiekiem na świecie. Całkiem możliwym jest, że byłem nim już wcześniej, ale to dzisiaj spadła mnie bolesna świadomość tego faktu. Nawet idąc prosto z dumnie wypiętą piersią w moim, bijącym czystą zajebistością, stroju czułem bliskość bruku. Zacząłem się zastanawiać czy to ja przez ludzi zostałem porzucony, czy też z własnej woli niejako wyrzekłem się wszelkiej z nimi tożsamości. Z powodu ciążących na mnie kompleksów, jednoznacznej odpowiedzi nie doszedłem, co gorsza nie udało mi się rozstrzygnąć, która z wyżej przytoczonych opcji byłaby dla mnie mniej bolesna. Bezsilność, piękne Panie i szanowni Panowie.

Dosyć desperacko próbować zacząłem wszelakich znanych i lubianych sposobów autodestrukcji. Swoistą nowością było dla mnie zmuszenie się do rzygania, celem pozbycia się fizycznego ciężaru, nabytego podczas krótkiej wizyty u babci. Niekoniecznie polecam, ale odmówić się nie da, że mdłości i ćpuński wyraz twarzy są po tym fachowe.

No, ale tu dochodzimy do punktu zwrotnego, bo pomogła mi wizyta w Kościele. Nie rozwinę tego punktu, z szacunku do instytucji, w każdym razie polecam.

Naszła mnie refleksja, że strasznie wykorzystuję potencjalnych czytelników, nie sprawdzaniem moich tekstów, ale z racji późnej pory wyatrybuuję to chęcią zachowania pierwotnego przekazu i świadomie zabrnę dalej w moją słabość. Miłych snów.

Na pożegnanie, imponujący wąs, chyba niekoniecznie przez powszechność historyków lubianej persony.

@edit - na chwile obecną, internet w niemoc popadł, także grafika pojawi się przy najbliższej okazji. Propsy dla tego, kto zgadnie personę, którą chcę wstawić. (nie adolf hitler - myślę, że ten wniosek jest naturalnym wynikiem znajomości mnie, której oczekiwać nie mogę, podobnie jak tego, że ktokolwiek czyta tę grafomanię. Prawda jest taka, że niczego nie możemy oczekiwać. W skrajnych wypadkach, wyłącznie od siebie.)

@edit - jest i grafika

poniedziałek, 4 października 2010

Powiało grozą

Autentycznie poczułem imperatyw poinformowania o mojej bieżącej sytuacji, która wydaje się być mocno neutralna. Lubię myśleć o swoim stanie, jako o tabula rasa, jednak uniemożliwia mi to parę ciężarów natury ziemskiej (z podrowieniami dla serwisu internetowego ery przede wszystkim). Na szczęście zmęczenie i świetna muzyka sprawiają, iż trudności skryły się, co najmniej tymczasowo, za horyzontem.

Nie powiem, że dzisiaj, ale na przestrzeni ostatnich trzech dni, utrwalił się w moje głowie wniosek, jak niemożliwie niestabilną emocjonalnie osobą jestem. Co więcej, wygląda na to, że od owych wahań nastrojów się uzależniłem. Wnioskuję to z faktu, że nawet chwilowy brak bodźców postrzegam zazwyczaj jako stan negatywny. Dlatego w sumie cieszy mnie moja muzyczna ignorancja., gdyż horyzonty na tym polu są niewielkie.

Często to wspominam, jednak g'woli porządku, głownym wyznacznikiem wartości muzyki (a prawdopodobnie i sztuki ogółem, jednak nie czuję się kompetentny do wypowiedzi odnośnie innych dziedzin, a co dopiero precyzowania istoty sztuk pięknych) są dla mnie emocje, jakie wywołuje; a przede wszystkim czy je wywołuje; myślę, że niniejszy wywód naprowadza na odpowiedź, skąd u mnie, wyrażana ostatnio, potrzeba publikowania recenzji;

wiąże się to też z inną teorią, ale kolejne zdania na ten temat, mogłyby się okazać co najmniej męczące. kiedy indziej.

z czysto formalnych kwestii, nie będzie mnie do piątku - wyjeżdżam na obóz integracyjny. z dużym bagażem niepokoju. precyzyjnym człowiekiem nie jestem, ale czułbym się niezrozumiany, gdyby ktoś zamierzał niepokój ze sceptycyzmem pomylić.

Coraz częściej odwołuję się do czytelników, których skromne ślady odnalazłem w ilości dwóch. zawsze zachęcam do komentowania i refleksji. Jeśli komuś zdarza się te nieporadne wpisy przeglądać, to:

a) musi przyznać, że Gogol idealnie odnalazł się w kompozycji bloga, co zainspirowało mnie do rozpoczęcia minicyklu grafik (1 po każdym wpisie). motyw przewodni po kilku postach zdefiniuje się sam;
b) gorąco polecam bloga marta-sko.blogspot.com ; obraz w najnowszym poście jest super;


niedziela, 3 października 2010

Desperacka próba

Pustki zapełnienia i oszukania samego siebie. Czasami bywa dobrze, ale nigdy zbyt długo. No i było. Już niekoniecznie jest. To chociaż spróbuję swoich sił z kolosem the Cure pod tytułem "Disintegration", który skutecznie mnie stymulował przez ostatnie dni.

Próby ujęcia moich doznań boleśnie, ale niedostatecznie, uświadomiły mi własną niemoc. Chcę dna. Móc się na nim położyć i jakiś czas nie wstawać.

Co do recenzji - coś niecoś napisałem, jednak jest to niekompletny, a przede wszystkim wysoce niemiarodajny, wręcz żałosny obraz moich doznań wynikających z słuchania tej płyty. Recenzja, pojawić się, pojawi. Kiedy - czas pozwoli, a i niemoc ustąpi.

W zamian ktoś, kto pisać umiał.


sobota, 2 października 2010

zum Kwadrat geht man nicht!

Poczułem się zbędny. Niby nic nowego, ale jakaś dziwna ta zbędność. Butą przepełniona, a może nawet wyższością. Chyba zrobiłem swoje, czas na mnie. Pora pójść dalej. Niedługo będzie trzeba to przyznać, ale jeszcze nie mam śmiałości. Mimo całego umiłowania do zmian, boję się porzucać to, w co się tak bardzo zaangażowałem.

Zupełnie niekonkretne te wywody, ale tak być musi. Ten post jest tylko dla mnie. Na konkrety przyjdzie czas.

Niedługo zamieszczę recenzję "Disintegration" the Cure.