wtorek, 27 grudnia 2011

H. Hesse

Cholera, znowu uprzedził mnie, ujmując w swojej wszystkie wnioski, do jakich prowadzić mogło moje dotychczasowe poszukiwanie mądrości poparte autopsją osiemnastolatka. Mądry człowiek, warto czytać. Jeżeli hipisi skumali 'wilka stepowego', tak jak mi się wydaje, że skumali to faktycznie są głupi. Zaraz będę fabrykował polemikę z tą książką i czuję duży dysonans. Ot, taki teatrzyk powstanie na mojej maturce ustnej z niemieckiego. "Życie bogate, pełne sekretów". Nie umiem racjonalnie wytłumaczyć, czemu ten cytat pasuje, ale mam nadzieję, że ktoś z lubością na niego spojrzy, skinie głową i pomyśli "pasuje".

Chciałbym pomyśleć o tej książce, w ten sposób, w jaki już mi się zdarzyło po skończeniu kilku innych pozycji, ale są 2 problemy. Pierwszy ma chyba całkiem religijne źródła. Nie czuję się dostatecznie czysty, aby legnąć w bezczynności nie zaprzątając sobie głowy wyrzutami sumienia. Drugi problem, będący poniekąd związany z pierwszym uwzględnia ilość książek, których przeczytania się ode mnie oczekuje, co grozi wytworzeniu się jakiegoś wszechpotężnego natłoku dziedzictwa kultury w mojej głowie. Jeśli umrzeć to całkiem od tego, ale książek szkoda!


piątek, 23 grudnia 2011

ciąg dalszy

Skoro święta nadeszły podejmę próbę quasi-teologiczną. Równowaga ducha powinna być stanem wyjściowym, a jednak traktuję ją jak święto. Całkiem imają się mnie wątpliwości. A jednak wierzę, że pod tym wszystkim jesteśmy dobrzy. Serio ciężko wyjaśnić mi to inaczej niż istnieniem Boga. Mimo, że różnie się z nim dogaduję, lubię myśleć, że trochę jesteśmy skazani na ten duchowy chaos. Trzeba działać, żeby o nim zapomnieć. A chciałoby się kontemplować. Zdaję sobie sprawę z trywialnego charakteru tych myśli, ale dzielę się nimi nieporadnie, bo jednak dojście do nich zajęło mi trochę. A tak w ogóle to nie jestem sam w moich rozważaniach, bowiem dziesięć pięter niżej, pomimo 3:48, jakaś pani z naręczem siatek z lidla stoi w jednakowej pozycji od dobrych dwudziestu minut.

wigilia

To już jutro. Się zrelaksowałem przez dzień cały robiąc dokładne nic. A teraz mnie Weltschmerz złapał. I naprawdę nie wiem czy to wina prologu do Ewangelii św. Jana, mojego lenistwa czy zaginionego ducha świąt. Zacząłem pakować prezenty, problemy egzystencjalne mi pomogły, ale wydały się śmieszne. Jak pakować skończyłem, znowu przyjęły patetyczne oblicza. Się z nimi mam:S

Świąt blisko drugiego człowieka życzę!


piątek, 16 grudnia 2011

Manifest miłości do świata (ludzi)

Coś mi się dzisiaj wszystko układało. Do tego stopnia, że aż niezbyt mogłem w to uwierzyć. Potem zaczęły mną targać żądze, ale ulokowały się gdzieś na marginesie mojej osoby. Jeszcze dadzą o sobie znać.

Pierwszy raz od dawna się modliłem. Tak całkiem porządnie, z klęknięciem. Potrzebowałem tego i strasznie się cieszę. Jednak nie uspokoiło to mojej duszy w żadnym wypadku. Spojrzałem w okno i dostrzegłem ten sam absolut, który regularnie widuję od dobrych kilku lat mieszkania w tym samym mieście. Tą moją Warszawę, nie mogącą się do końca zdecydować na ile jest smutna. Dzisiaj wybitnie. Pokazały mi to jej betonowe wierzchołki okryte chmurą dymu z jakiegoś olbrzymiego komina, który zawsze BYŁ, ale nigdy nie mogłem go namierzyć. No i pomyślałem, że zaraz umrę, że życie jest płynne, że wybieram życie no i nie jest tragicznie.

Może podróż otworzy mi umysł? Nie wiem, ale w końcu dopuściłem myśl o emigracji w pogoni za nauką. Jednak boli mnie, że porzucę tyle ludzkich potencjałów. Współtowarzyszy niekoniecznie cierpienia, ale BYCIA  na pewno. 

Chcę mówić do ludzi o tym, jak jesteśmy na siebie skazani. Obcować z nimi, bo nicość nas łączy. Ale w żadnym wypadku popadać w nihilistyczny płacz. Raczej rzucić wyzwanie światu i naszym ograniczeniom. Uśmiechnąć się pod nosem z tragedii naszego losu i mieć kogoś, kto ten uśmiech nie tylko zrozumie, ale i odwzajemni. A może nawet wyśmieje. Potrzebuję kontestacji.

Chcę też słuchać. Dużo. Ale nie do końca wiem czego. Za to chyba w duchu wiem, kogo.


Powinienem się dokształcić w znajomości historii sztuki bądź sam zacząć tworzyć, bo 5 minutowe zastanowienie nie zaowocowało żadną grafiką, która oddawałaby choć częściowo mój nastrój. A odnoszę wrażenie, że ma on silnie estetyczne podstawy.

poniedziałek, 12 grudnia 2011

ciężko

W przeciwieństwie do tego, co mówi zegar na stronie, oscyluję w godzinach porannych.

Nie znalazłem dzisiaj ani jednego dobrego powodu, żeby wstawać. Jakoś tak paskudnie zatarły się w mojej duszy wszelkie granice między jednostkowym smutkiem związanym z byciem rzuconym, a bólem świata. Ten pierwszy szczegół wydawał się jakby być źródłem wszelkich niepowodzeń, tłumacząc chujowy ogół. Później zrozumiałem czym się różnią łzy od wieprzy. Znienawidzona metafora znalazła realny odpowiednik przy porannej toalecie. Na mojej twarzy pojawiły się, niby że ze smutku małe perełki. Z braku tostów, popłakałem się nad mlekiem.

Ale jestem. Chyba wygrał we mnie zniesławiony pęd życiowy. Już całkiem chciałbym się uśmiechnąć, ale wiem, że na horyzoncie nie bardzo jest do czego.


Zanim zaczniecie się ze mną zadawać

Lubię uprzedzać fakty. Niekoniecznie umiem. Ale przy odpowiedniej dozie autosugestii wszystko jest możliwe. Stwarzanie pozorów, że robię to efektywnie jest ostatnią ostoją stałości, dlatego tak panicznie się tego trzymam.

Niektóre rzeczy muszą się powtórzyć, by móc je zrozumieć ich naturę. Niektóre ciągle to robią. I dopiero wtedy dopuszczam do siebie świadomość ich istnienia. A może to świat udziela im istnienia dopiero wtedy właśnie. Einmal ist keinmal.

Dzisiaj jak zwykle. O mnie w społeczeństwie. O zbędnych ludziach czytałem, ale pisać nie zdążyłem. Problem w tym, że do tej pory ego częściej skłaniało mnie do buty niż przeświadczenia o własnej niepotrzebności. Teraz chyba nie jest inaczej, ale wyklarował mi się całkiem spójny obraz mojej osoby. Bo znowu się zdarzyło.

Jestem spoiwem. Istotą niepotrzebną. Choć czasem wydaje mi się, że bywam dla ludzi ważny przejściowo. Ale prędzej czy później każdy przechodzi bunt względem mojej osoby. A ja się z ludźmi kłócić nie umiem. A może oni ze mną. Za bardzo ich lubię. A to prowadzić może do rozbicia. Ale do kłótni wracając. Jej nie ma. Ale jest cisza. Niebyt. Wzajemna niechęć i jakaśtam blizna. Część wraca, część nie. Lubię marzyć, że każdy wróci. Bo po takim konflikcie na dłuższą metę nie wiem czy szacunek do siebie tracić powinienem czy do tej osoby.

A tak na wydarzenia lubię patrzeć:
Czasami ktoś się mną zainteresuję. Bardzo mi to schlebia. Lubię obcować z ludźmi. Czasami nawet staję się w jakiś sposób istotny. Ta osoba przy mnie dojrzewa, ja przy niej też, ale mniej i w inny sposób. Każda z takich osób trochę reprezentuje mnie. A czasami się takie odnogi mojej osobowości spotkają. Zachęcam je do tego. Tak powstaje mój świat. Wiecznie niespełniony i utopijny. Jedyny absolutny na horyzoncie. I w pewnym momencie poszczególne części tego świata ogłaszają autonomię. Zazwyczaj uświadamiają sobie, że zwątpienie, które ich ze mną złączyło było stanem tymczasowym, wyjątkowym dla ich życia. Dociera to do nich w parze z większym lub mniejszym przerażeniem. Zanurzają się więc głęboko w słodkim życiu, jakie znamy, co równoznaczne jest z zerwaniem nici porozumienia ze mną. Bywają też tacy, którzy refleksję mylą z depresją. Każde z nich jest smutne, ale tylko jedno ma w moich oczach wartość i pozwala wykroczyć poza ramy swojej osoby. I tamci odpływają w swoją stronę, tak jakby zawieszony w próżni. Nikt nie lubi takiej niepewności. Ale między atomami jest próżnia, jak nauczali starożytni. I ja taką trochę funkcję pełnię. Niby nieodłączny, ale swoją absolutną nijakością odrzucający.

Trochę jak taki animator na wyjazdach szkolnych, który miewa romanse z uczestniczkami poszczególnych turnusów i cierpi świadomość, że stałość nie ma racji bytu.


wtorek, 6 grudnia 2011

Szumią knieje

Leżę na łóżku od 6 godzin od 17 dni. Niemoc we mnie wzrasta niesamowita. Właśnie zrobiło mi się strasznie przykro, że w zasięgu moich ramion nie ma ołówka. Od tych 6 godzin nie znalazłem w sobie wystarczająco dużo siły, by to zmienić. Nie mogę pójść spać, bo muszę działać, choć działać muszę również i jutro. Za dużo. Świat szaleje, ja pierdolę. Co się dzieje?


Wszędzie Ci awanturnicy
Nie ma komu mnie wysłuchać
Choć sam siebie też bym nie chciał

Nikt nie kocha się po nocy
Ani w nocy - to rzecz gorsza

LUŹNE SŁOWA LUŹNE FAKTY

NUDZĘ SIĘ PIERWSZY RAZ W ŻYCIU. podła sprawa.


poniedziałek, 5 grudnia 2011

Drogi pamiętniczku

Całkiem nie czuję się zobowiązany, żeby spać. Jutrzejsze 3 lekcje niezbyt tego ode mnie wymagają. Z drugiej strony, ja też nie mogę się zebrać na wymaganie od siebie czegokolwiek.

Nie wiem, jak o niej mówić, bo brak nam żywego kontaktu, ale to właśnie niezobowiązujący charakter naszej znajomości jest mi całkiem miły. Ma ładne imię, ale takie niepraktyczne w użyciu. Wiesz, przeszłość, te sprawy. Cieszę, się że poznałem Zuzę. Miło mi się z nią rozmawia. Jest starsza i taka mądra życiowo. Nie boi się ostrych sądów, ale też nie brakuje jej wyczucia. I jakoś te dni płyną.

niedziela, 4 grudnia 2011

legia pany

Ostatnio rzuciła mnie dziewczyna. Całkiem to eksploruję. Bo tak serio, to było smutne. Bardzo smutne. Kurcze, nawet teraz takie jest. Ostatnie 2 tygodnie stanowiły jakąś taką przerażającą całość, bo żyłem w zasadzie tylko jedną myślą.

Ale wczoraj było łubudu. I całkiem przestałem się czuć gówniarsko.

Czyżby moje postrzeganie czasu wróciło do standardowego podziału na dni czy po prostu czeka mnie kolejny nader intensywny okres? Intuicyjnie mam nadzieję na pierwsze, bowiem jestem zmęczony. Zobaczymy. Życie nabiera ciężaru. Ale nie moje, tylko takie globalne. Kurcze, ale cieszę się, bo poczułem jego namiastkę.