poniedziałek, 29 listopada 2010

Kończę esej na olimpiadę


Iluminacja jest wielkim słowem, lecz niezwykłą satysfakcję sprawiło mi uświadomienie sobie, że publikowanie relacji ze swojej działalności jest niesamowitym sposobem na nobilitację własnych poczynań. Sporo w tym hipokryzji, gdyż zamiast skupić się na efektach jako takich, podkreślam (-y?) samo działanie. Stety, niestety to praca sama w sobie jest miarą człowieka. Ciekaw jestem czy wniosek ów przełoży się na częstotliwość wpisów na tym blogu.

Animal Collective - what would I want? Sky

środa, 24 listopada 2010

Rychu - biolchem 92'

Trzy rady, jakie wystosował do mnie około tydzień temu:

1. Uczesz się.
2. Nie pal.
3. Nie pal pod wiatr.

Nie mam problemu z protektoralnym tonem, co więcej uradował mnie w jakiś sposób. Mimo, że nie do końca jestem pewien czy mówił to z takim dystansem, z jakim mógłbym chcieć.

Po drugie, nie wierzcie tym, co mówią, że Arcade Fire się szybko wypala. Ja ciągle się jaram funeral. Film obywa się bez fajerwerków, jednak piosence zawdzięczam bardzo miłe przedpołudnie.


poniedziałek, 22 listopada 2010

wspomnienia vol. 2

W obliczu końca świata stanąłem


zachód słońca, przystanek, łzy w oczach, czyżby miłość, znowu, folia bąbelkowa, podłoga

Ciągnie mnie gdzie indziej

Suspens w pisaniu moich wylewności spowodowany jest pracą nad esejem na olimpiadę filozoficzną. Daje mi to sporą satysfakcję, ale powoduje spory ciężar mentalny. Jedno wspomnienie nieustannie kieruje moje myśli na zupełnie inne tory.

Widzę jego spokojne oczy skryte za charakterystycznymi okularami. To w nich odnajduję spokój, którego nie spotkałem nigdzie indziej. Przeszywająco spogląda na każdego spośród nas, obecnych w pomieszczeniu, jakby od niechcenia wyszarpując kolejne akordy na swojej gitarze. Dobór piosenki nie mógł być bardziej trafiony. Blowin in the wind Dylana. Czuję się bezpiecznie, to ten jeden z nielicznych razów w historii ludzkości, kiedy rzeczy odbywają się bez żadnego wyraźnego celu. Leżę spokojny, pewny, że niczego się ode mnie nie oczekuje.

Dzięki stary!

niedziela, 7 listopada 2010

Snułbym się po ciemnym, pustym mieszkaniu

ale jestem więźniem własnych ograniczeń. Nastał ten moment, że poczułem potrzebę wrzucenia starego opowiadania.


Kolejowe retrospekcje z dialogiem

Buty jego były w błocie, a twarz zmęczona. Pomimo ewidentnego dyskomfortu, dziarsko dyrygował kolejką zebraną pod drzwiami oznaczonymi dwiema tylko literami. Dopiero po chwili zorientowałem się, że to mistrz jakiś. A i na ten trop naprowadzić mnie musiała następująca po mnie w kolejce, swym pytaniem, które to, jakby z woli przeznaczenia, przebiło się przez ocean szumów, zawdzięczany Williamowi Basinskiemu;
-        Jak tam zawody?
Naraz pomyślałem, czy nie wartoby było zaczerpnąć odrobiny światowości, a przy okazji uwolnić moje uszy od subtelnego, acz po kilku godzinach jazdy uciążliwego, ucisku słuchawek spod prasy AKG.
Już dłoń chyliła się ku wyższym partiom mojego ciała, gdy rozplotły się górne kończyny kolarskiego autorytetu, ograniczając w jednym wymiarze przestrzeń na szerokość centymetrów około dwudziestu. Natężyła się częstotliwość ruchów warg, czoło jego przeorała zmarszczka, w oczy wstąpiło zacięcie, a głowa słuchaczki wprawiona została w leniwy, wahadłowy ruch góra-dół, doprawiony przyklejonym uśmiechem, przez który regularnie, lecz bezskutecznie przebijać się próbowały choćby pojedyncze słowa. Już krótka obserwacja okazała się być wystarczającym sygnałem dla mojego, będącego wówczas w stanie nadmiernej gotowości ciała. Woń zbliżającej się fachowej gadaniny odwiodła moje dłonie od wznoszenia się powyżej linii ramion, aż do mającego się wydarzyć w nieokreślonej przyszłości natrafienia na lustro. Jedno wam powiem, zacny ten, kto ciekawie o swej dziedzinie prawić potrafi.


A poruszenie poczułem, mijając kolejne, degustujące powszechną publikę, zabudowania. Śmiałe to i mocno kontrowersyjne zarzuty względem rodzimych przestrzeni, ale niesmaku pełne oblicza moich współtowarzyszy pozbawiły mnie wszelkiej potrzeby polemiki. Tylko dworek jeden, a obok niego orlik jeden, ale spośród dwóch tysięcy dwunastu, niczym te perły pośród wieprzy, godne były poświęcenia im swojej uwagi. Cała tragiczność nasza, bo nadmienić należy, iż pełnym solidarności z towarzyszami w nie-posiadaniu miejsc siedzących, polegała na tym, że znajdowaliśmy się w pociągu, bezlitośnie pozostawiającym dwa białe kruki codziennych doznań estetycznych w tyle. Zobaczyliśmy MZO Pruszków. Całkiem było to smutne, ale prawda z natury swojej bywa smutną.


czyżby spisek?

Dzień dobrym miał być. A przynajmniej ja mu to przypisałem.

I był. Fakty mówią same za siebie. Tak naprawdę nieefektywność w nauce jest jedynym co z obiektywnego punktu widzenia mógłbym mu zarzucić. Jednak tu do gry wchodzi losowość świata. Jakkolwiek byśmy się nie starali, ilu czynników nie wzięli pod uwagę, pewności nie ma.

Zmiany szumią mi w uszach. Siedzę na krześle, przed monitorem, do którego czuję nieboską niechęć, a moje ciało jest z kamienia. Dorzucanie kolejnych banałów do internetowego stosu jest jedynym działaniem, jakie jestem w stanie podjąć. Mimo pogardy do tworów własnych, boję się niebytu, jaki czeka mnie niebawem, więc piszę.

Dodam tylko, że jesień zlekceważyłem. Jest wręcz wyśmienitym depresji źródłem, depresji z prawdziwego zdarzenia, należy dodać. Nic z wydumania w sobie nie mają. Niewarto butnym być.

czwartek, 4 listopada 2010

i jak tu się uczyć w takich warunkach!?

Efektem przeciągającej się niemocy fizycznej (taki przedmiot szkolny) było odnowienie rzadko już spotykanego, a jakże wspaniałego zwyczaju:


smutne to, a jakże prawdziwe

Całkiem zadowolony z dzisiejszych poszukiwań muzycznych, będących owocem znudzenia laboratorium z fizyki, natrafiłem na listę o niezwykle wymownym tytule.


"Wiem, że nic nie wiem". Z zestawienia niewątpliwie korzystać będę.

Tutaj, przy okazji, robiąca wrażenie, okładka płyty "those who tell the truth shall die those who tell the truth shall live forever" zespołu Explosions in the sky.



A dzisiaj jest lepiej. O dziwo. Mimo, że raczej bezowocnie, dużo ludzkiej życzliwości w czystej postaci mnie dzisiaj spotkało. Dziękuję wszystkim. Straszną jest świadomość, że miałbym problem z wymienieniem wszystkich. Mam nadzieję, że nieśmiały uśmiech w kierunku ekranu, będzie choć częściową rekompensatą za to, jak mi się przysłużyli. Wydarzenia dnia dzisiejszego umocnił mnie to w przekonaniu, że jednak warto wymagać od siebie, określać swoje wartości i starać się szanować cudze. Odwiódł mnie nawet od potrzeby wyplucia na kartach tego bloga sporego traktatu odnośnie tego, jak na pewne osoby liczyć nie można. Zupełnie żałosne byłoby to z mojej strony.

Troche przykrą jest świadomość, że nic fajnego dzisiaj nie napisałem. 






środa, 3 listopada 2010

a miejsca dla mnie wciąż brak

Bezsilność dopadła mnie niesłychana (uzupełnić autobiograficznym motywem)

Piszę, niejako z poczucia obowiązku. Pierwszy raz od dawna dotknął mnie problem, którego powagę wyczuć mogę bez mojej dramatyzacji. Stąd potrzeba uwiecznienia go. Standardowo, rzeczy po imieniu nie nazwę, g'woli nadania pozoru obiektywności moich refleksji.

Nie dramatyzuję sytuacji, gdyż stopniowo zaczyna mnie przytłaczać i bez mojej ingerencji. Boleśnie uświadomiło mi, czemu tak uwielbiam analizować większość moich rozterek. Gdyż mam nad nimi pełną kontrolę. Spoglądając na nie z odmiennych perspektyw, nie dość że kreuję poczucie perfekcyjnego ich zrozumienia, to jeszcze w każdym momencie mogę z nich zrezygnować. Manipulacja własnymi uczuciami, wbrew temu, nad czym zdarzyło mi się momentami rozpływać, jest obłudą. Pozwala faktycznie syntetyzować określone stany emocjonalne, lecz rzadko kiedy na tyle silne, by pociągnąć nas do działania.

Zapalnikiem kolejnej myśli jest znajomy z podstawówki, przyjaciel chciałoby się rzec, ale myślę, że bliska mi mentalnie osoba to bardziej
adekwatne sformułowanie, biorąc pod uwagę (nie)regularność naszych spotkań oraz niemożliwość wzajemnego na sobie polegania, z narcyzmu obojga oraz wspomnianego braku obecności w swoich życiach wynikającą. J.D. (notka dla mnie)
"Bezsilność jest najgorszym uczuciem" - się zgadzam. Nawet pomimo moich deterministycznych działań. Zresztą każdy, kto doświadczył poczucia własnej mocy w jakimkolwiek aspekcie, chętnie przytaknie. Ciężko się nad tym rozpłynąć, także rzucę banałem: zasady trzeba mieć, tylko one pozostają przy nas niezależnie od okoliczności.

Wraz z dzisiejszą osobowością wieczoru, odchodzimy od patosu, światowości i pokaźnych wąsów. Tym razem skromnie, bliżej ludzi. Jakkolwiek brutalnym był czyn Gavrillo Princip'a, przyznać należy, że proza egzystencji nie  zmusiła go do porzucenia marzeń i poświęcenia względem szczytnej idei.