niedziela, 27 listopada 2011

Jest ładnie

Dostałem ostatnio sygnały, że coś zbyt smutne jest życie tutaj przedstawione. I chyba faktycznie nieźle demonizuję. Obecnie jestem tak przyjemnie zmęczony, że z chęcią oddam zasłużony czas odpoczynkowi. Bardzo fajnie wiało za oknem przez ostatnie dwie godziny, może nawet i dłużej. Nie wiem, bo spałem z głową w kleszczach mojego komputera. Jak jeszcze skończę pracę na Olimpiadę to będzie zupełnie dobrze. Świat może być niemiły, ale na dłuższą metę, ciężko go nie lubić. Może trochę nijako, ale zazwyczaj jest trochę nijako. Szczęście w ogóle chyba takie jest. Nawet to absolutne. Szczególnie w mojej wierze. Dlatego lubię być zmęczonym, bo potrzeba mniej bodźców, aby odczuć stan pozytywny.


środa, 23 listopada 2011

"Rozdział się, odział, znowu rozdział"

Zrealizowałem dzisiaj ideał literacki. Spałem w ciągu dnia na moim podłym legowisku. Byłem na tyle zmęczony, że położyłem się w ubraniu, jednak potem zaczęło mnie to rewidować. Po jakimś czasie miałem nadzieję, że już nie będę spał, więc się ubrałem, ale zmęczenie mnie przezwyciężyło.

Niby czego chcieć więcej, ale prawda jest taka, że dużo więcej można chcieć. Życie pełne niezrealizowanych potencjałów.


piątek, 18 listopada 2011

Inny świat

To jest zdecydowanie nie na tę chwilę informacja. 

Większość ludzi z którymi obcuje wytwarza swój własny świat,aurę, nastrój specyficzną dla tej osoby. Nakreśla w ten sam sposób swoją osobę, jednak tym samym wyznacza też jej granice. Ciągnie to ze sobą ograniczenia, bowiem z ograniczeń jesteśmy uplecieni, jednak przede wszystkim odgradza drogę innym w dostępie do siebie. Coraz bardziej przytłacza mnie wizja, że nie jestem w stanie sforsować tych granic. Obcowanie z innymi jest możliwe, jednak czy, jak sama nazwa wskazuje, doświadczając tego typu barier, nie pogłębiamy się w świadomości naszej obcości w stosunku do drugiego człowieka?

Prawdziwe współżycie dwóch dusz to cel. I ja naprawdę nie wiem, czy to moje granice tak bardzo nie dają mi poczuć jedności z drugą osobą, czy personalne mury innych są dla mnie po prostu za wysokie. A jednak wiem, kto ich nie tworzy. Zdejmuję czapkę i chylę czoła. Ale dalej.

Wpadło mi do głowy rozwiązanie rozterki. Uspokoiłem się. Prawdziwe relacje, cokolwiek miałyby one znaczyć, są dziełem przypadku.

Nie pociągnę tego dalej, bowiem każde kolejne słowo, jeszcze bardziej niż niedopowiedzenie rozmydla tę, koniec końców, optymistyczną wizję. I opieprzcie mnie, jakbym nazbyt przykładał się do wytyczania moich własnych granic.

Samotny wśród ludzi

To chyba jedyna akceptowalna przeze mnie forma samotności. Już niejednokrotnie uświadamiałem sobie, jak dużą rolę pełnią dla mnie ludzie. Chyba słychać to w moich wypowiedziach. A przynajmniej chciałbym. Okropnie mnie boli, że nie sposób zwięźle przekazać, co fascynuje mnie w jednostkach. 

Niektórzy wiedzą nawet, że lubi mi odwalać i wtedy uciekam w dziwne aspołeczne zachowania, jednak to właśnie gwarancja opoki w postaci towarzyszy egzystencji pozwala mi na takie fanaberie. Kiedy nawet ten grunt zaczyna robić się grząski, robi się naprawdę źle. I, oczywiście, jest coś niesamowitego w tym stanie zagubienia, gdy trzeba wybierać pomiędzy różnymi formami autodestrukcji, ale nie zmienia to faktu męki, jakiej dostarcza każda kolejna chwila. Boję się, że nie zaznam stałości. Choć to od niej tak usilnie uciekam. Sprzeczność na sprzeczności, równowaga nie istnieje.

W ogóle to wracam do melancholijnych stanów. Jak na ironię, właśnie blog pomaga stwierdzić, że w zasadzie przypada to na ten sam okres co rok temu. Ostatni wielki mit, który zaciekle zwalczałem zdaje się szykować do ostatecznego uderzenia. Czyżby aura rzeczywiście mogła mnie pokonać? A może pokonuje wszystkich poza mną. Ale skoro wszyscy pokonują mnie, to nie pozostaje mi nic innego niż pochylić pokornie głowę przed matką naturą. Walczyć z nią bowiem nawet próbować nie będę. Z przeznaczeniem się nie walczy. Dopowiadanie sobie zależności, jako roszczenie do prawdy, jest jedyną pociechą w takiej sytuacji. A prawda ma przyszłość.

A na mojej torbie Brzozowski: "Męczeństwo nie zastąpi pracy". Oj.




wtorek, 15 listopada 2011

Bawię się życiem, że HOHO

W sumie to całkiem ekstatyczny stan, w którym się znajduję. Niektórzy nazwali by to wyjebaniem, jednak mi ten wyraz był obcy w momencie kształtowania się mojego języka potocznego, więc traktuję go trochę, jako intruza w mojej mowie. Zresztą nie do końca o to chodzi. Nie jest to jeszcze latanie w kosmos, ale zwyczajnie słucham sobie Pavement i nic szczególnie mnie nie przejmuje.

Piszę częściowo, żeby wypełnić niepisane zobowiązanie, choć ze względu na jego naturę, nie mogę być specjalnie ostentacyjny. Ten kto ma zrozumieć zrozumie, reszta JAK ZWYKLE MNIE NIE ZROZUMIE.

Skoro już się zrobiło śmiesznie, to nakreślę, co dzisiaj. Tak sobie istniałem, w sumie za dużo ponad spanie i kupowanie wody nie robiłem. Powinno być depresyjnie, ale wyszło jakoś tak na opak. Chyba po prostu ludzie są super, a w najgorszym wypadku Ci dookoła mnie. Serio. Ale wracając do dnia dzisiejszego, powinienem był się uczyć, ale myśli całkiem lgnęły do mojej głowy, co skutecznie uniemożliwiło mi przyswajanie czerwonego terroru.

Po pierwsze - W swoim czasie dawałem nieprecyzyjne sygnały o czymś większym. Pisanym. Myślałem o fascynacji innymi ludźmi. Dzisiaj nawet przeszła mi przez myśl podła forma dziennika, jednak nie trzeba się długo przyglądać mojemu życiu, by nazwać je obiektywnie komercyjnie nieatrakcyjnym. Ale wiązało się to z rozterką: na ile mogę sobie pozwalać na opisywanie tu osób z mojego otoczenia. Zdarzyło mi się to kilka razy, jednak zawsze bez imion. Co po niektórym wytłumaczyłem o co chodzi, jednak myślę, że intensywność wspomnień, mogłaby być dla większości przytłaczająca. Bo ja takich lubię obarczać misją. Pytanie, czy są tego świadomi. Nieważne. Impuls przyszedł z najmniej spodziewanej strony. I nie wyszedł ani od pewnego popularnego w stolicy homoseksualisty, hejtowanego lewicowego grafomana, ani dziewczyny o najlepszym poczuciu humoru ever (którzy okupowali moje myśli ostatnimi czasy). Od kogo wyszedł, od tego wyszedł, w każdym razie całkiem onieśmieliła mnie ta osoba. Na razie jestem na etapie perwersyjnego śmiechu z mojej beznadziei, ale przytłacza mnie to, jak fajnie można żyć nie będąc mną. I to w absolutnie wszystkich aspektach. Nie jesteś jedyna, ale jesteś symbolem pewnej grupy. Choć na chwilę obecną, całkiem dobrze mi z moją bezużytecznością względem społeczeństwa.

Drugi wniosek kwitł we mnie już od pewnego czasu i chyba całkiem dojrzał. To taka obserwacja, o której myślałem, że przypiszę ją mojemu bohaterowi-kreacji, ale doszedłem do wniosku, że jeśli przypiszę ją teraz sobie, to sam zostanę bohaterem. Rozchodzi się o pomieszanie ról płci i te sprawy. Bowiem uderzyło mnie, jak bardzo cenię u kobiet bardzo mgliste pojęcie zdrowego rozsądku. Nie ma nic gorszego niż taka właśnie zdroworozsądkowość u mężczyzn. Wiąże się ona z potrzebą władzy, imponowania, a przede wszystkim z przeświadczeniem o własnej wyższości. Choć ważniejsze od tego jest, z czym się nie wiąże, a mianowicie - z chęcią pomocy innym. Albo inaczej. Chęć pomocy innym jest niebywale interesowna, ponieważ pomagać komuś znaczy dla takich ludzi czuć się od tego kogoś lepszym. Na ile taka pomoc bywa efektywna - nieistotne. Nie ma co ukrywać, lubię jak mężczyźni mają w sobie coś z cioty bądź też pizdy. Natomiast tak pojmowany zdrowy rozsądek, gdy występuje u kobiet, jest dla mnie jak doświadczenie absolutu. I wcale nie mam intencji być w tym miejscu szowinistą. Jednak, gdy jest - jest przeszywająco prawdziwy i szczery, niezależnie od tego czy krytyczny. Trochę z głębi duszy świata.



piątek, 11 listopada 2011

chłodno

Dzisiaj całkiem prozaiczne przemyślenia. Ale muszę przyznać, że swoją wątpliwą logiką sprawiły mi radość.

Dotyczą one temperatury na zewnątrz. Lubię jak jest zimno. Ma to w sobie coś z wolności. Bowiem nawet fizyka wskazuje, że aby otrzymać ciepło, potrzebna jest praca. Dlatego chłód traktować można trochę, jak stan wyjściowy, coś co jest nam dane za darmo. I oczywiście, jak jest zimno, nie jest lekko. Bo się marznie! Co więcej, zazwyczaj jest też ciemno. Taki pakiet minimum, można powiedzieć. Ale za darmo!

Ale z drugiej strony, ciepło, jako reprezentant pracy jest bardziej wiążące. Nie da się z nim tak szybko poradzić, i do tego, kiedy zaczniemy już je miłować, nie będzie nam tak łatwo przyzwyczaić się do sytuacji odwrotnej. Natomiast marznąc na dworze nieustannie marzę o ciepłym kącie. Kurcze, to ważne w moim życiu, aby zachowywać rozdarcie między tymi dwoma stanami. A jak już wykazałem - esencją tego jest jakieś takie podświadome umiłowanie fizycznego dyskomfortu wiążącego się z chłodem.

Argument ostatni nawet nie ma pretensji do logicznej spójności. Jednak jest w tych chłodnych dniach coś metafizycznego. Nie wiem na czym to polega, jednak w niskich temperaturach z aurą dzieją się rzeczy niezwykłe. Z doświadczeń dzisiejszych: słońce przebijające się przez mglisty chłód, aby oświetlić oszronione tory tramwajowe, które na swój sposób aspirowały do nieskończoności. Doświadczenie dalsze: zielone niebo. To mówi samo przez się, jednak najfajniejsze jest nie to, że niebo było zielone, a to że moja świadomość była wtedy na tyle zaburzona wczesną porą, że nie jestem w stanie stwierdzić czy rzeczywiście doświadczyłem tego ewenementu czy padłem ofiarą autosugestii. Bowiem, gdy obudziłem się 2 godziny później, nie było już śladu po tym efemerycznym wspomnieniu. To ładne, ale nieważne, bo trudno przyjąć pozę odbiorcy, jeśli rozchodzi się o opisy przyrody. A przynajmniej mi ciężko, mimo że natura potrafi dostarczyć mi bardzo intensywnych wrażeń. To chyba kwestia mocno indywidualnego charakteru doznań estetycznych i niemożności ich transferu na płaszczyznę myślową drugiego człowieka.

I to właśnie, w te dni przełomu jesieni i zimy, dzieją się rzeczy zupełnie niecodzienne, a chłód powietrza męczy umysł dostatecznie, by ten otworzył się na nowe perspektywy. W cieple też jest miło, ale jak jest miło, to łatwo to stracić:S


czwartek, 10 listopada 2011

Wesele pt II

HEH, tym razem, dla odmiany, ja nawaliłem. Tak jak pisać można tylko intymnie, podobnie bytowanie ma sens również przez drugą osobę. Nie jest to moja myśl, ale też humanizm nie powinien się poczuć urażony, bowiem w dosyć ubogi sposób zapożyczyłem tu ich pomysł. A rozchodzi się o to, że jeśli jestem uzależniony od czegoś, to tak naprawdę nie od czegoś, tylko od kogoś. A ów ktoś, paradoksalnie, nie jest kim, bowiem jest każdym. Chodzi o ludzi. Przytłacza mnie ilość roszczeń i oczekiwań, jakie między nami powstają. Presja wydaje się być nieustanna i wybitnie silna. Ale sęk w tym, że nie do końca wiem, czy tylko wydaje się, czy faktycznie jest.

A po bełkocie niech nastąpi streszczenie: kto jeszcze tego nie wie, niech słucha. Oczywiście, jeśli ktokolwiek, poza mną nie jest tego świadomy - zbiorowe relacje międzyludzkie nie istnieją. Możemy mówić o wspomnieniach czy o kręgach zainteresowań, jednak w naszych czasach, a może po prostu - naszym wieku, jedyne co ma wartość to relacje indywidualne. Tożsamość grupowa przyjdzie sama z siebie. A przynajmniej taka myśl jest moim obecnym źródłem nadziei.

A obrazek sugeruje trochę cykliczność czasu. Stare tendencje wizualne powracają, w przeciwieństwie do tych myślowych. Za to i moja wola porusza się po okręgu. Praca i autokreacja, szeroko pojęte carpe diem, piękne użalanie się nad sobą.