piątek, 11 listopada 2011

chłodno

Dzisiaj całkiem prozaiczne przemyślenia. Ale muszę przyznać, że swoją wątpliwą logiką sprawiły mi radość.

Dotyczą one temperatury na zewnątrz. Lubię jak jest zimno. Ma to w sobie coś z wolności. Bowiem nawet fizyka wskazuje, że aby otrzymać ciepło, potrzebna jest praca. Dlatego chłód traktować można trochę, jak stan wyjściowy, coś co jest nam dane za darmo. I oczywiście, jak jest zimno, nie jest lekko. Bo się marznie! Co więcej, zazwyczaj jest też ciemno. Taki pakiet minimum, można powiedzieć. Ale za darmo!

Ale z drugiej strony, ciepło, jako reprezentant pracy jest bardziej wiążące. Nie da się z nim tak szybko poradzić, i do tego, kiedy zaczniemy już je miłować, nie będzie nam tak łatwo przyzwyczaić się do sytuacji odwrotnej. Natomiast marznąc na dworze nieustannie marzę o ciepłym kącie. Kurcze, to ważne w moim życiu, aby zachowywać rozdarcie między tymi dwoma stanami. A jak już wykazałem - esencją tego jest jakieś takie podświadome umiłowanie fizycznego dyskomfortu wiążącego się z chłodem.

Argument ostatni nawet nie ma pretensji do logicznej spójności. Jednak jest w tych chłodnych dniach coś metafizycznego. Nie wiem na czym to polega, jednak w niskich temperaturach z aurą dzieją się rzeczy niezwykłe. Z doświadczeń dzisiejszych: słońce przebijające się przez mglisty chłód, aby oświetlić oszronione tory tramwajowe, które na swój sposób aspirowały do nieskończoności. Doświadczenie dalsze: zielone niebo. To mówi samo przez się, jednak najfajniejsze jest nie to, że niebo było zielone, a to że moja świadomość była wtedy na tyle zaburzona wczesną porą, że nie jestem w stanie stwierdzić czy rzeczywiście doświadczyłem tego ewenementu czy padłem ofiarą autosugestii. Bowiem, gdy obudziłem się 2 godziny później, nie było już śladu po tym efemerycznym wspomnieniu. To ładne, ale nieważne, bo trudno przyjąć pozę odbiorcy, jeśli rozchodzi się o opisy przyrody. A przynajmniej mi ciężko, mimo że natura potrafi dostarczyć mi bardzo intensywnych wrażeń. To chyba kwestia mocno indywidualnego charakteru doznań estetycznych i niemożności ich transferu na płaszczyznę myślową drugiego człowieka.

I to właśnie, w te dni przełomu jesieni i zimy, dzieją się rzeczy zupełnie niecodzienne, a chłód powietrza męczy umysł dostatecznie, by ten otworzył się na nowe perspektywy. W cieple też jest miło, ale jak jest miło, to łatwo to stracić:S


4 komentarze:

  1. brzmi masochistycznie, ale to pewnie przez moje lenistwo (motywację przedstawia mi w negatywnym świetle)

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie żebym ja miał motywację, ale całkiem wierzę, że wmawianie jej sobie czy też doszukiwanie się w zewnętrznych czynnikach może mieć całkiem pozytywne skutki:S

    OdpowiedzUsuń
  3. Zatem samo doszukiwanie się motywacji to już dużo... i już stanowi coś, przeciw czemu lenistwo się będzie buntować, uznając za niewygodne.

    OdpowiedzUsuń
  4. Haha, jak to jest, że nie dajesz mi się źle ze sobą poczuć:S bo ja na przykład dziś słyszałem, że coś takiego to dekadencja. A że szukamy motywacji - to naturalne?

    OdpowiedzUsuń