sobota, 24 marca 2012

Wiek niewinności

Czy to jeden tylko wieczór czy kilka kolejnych dni? I tak niedużo, a mimo to wystarczyło, by coś się we mnie przełamało. Wyszedłem spod klosza. Naprawdę. Przez 19 lat swojego życia xxxxxxxxxxxxxxx nie doświadczył zła ze strony ludzi. Przez 19 lat i jeden miesiąc też nie, ale po 19 latach i dwóch miesiącach swojego życia, pierwszy raz zszargano jego zaufanie. Nie powiem co się stało, bo nie jestem ekshibicjonistą. Poza tym byłby to opis pełen frustracji i sądów osobistych, niewątpliwie też bardzo stronniczy na moją korzyść. A mi się wydaje, że zło nie jest w poszczególnych osobach. Ono się po prostu wkradło w tą niebezpieczną szczeliną między mną, a drugim człowiekiem. Nić porozumienia została nim nasączona. I tak zawiodłem moją ukochaną, najlepszego przyjaciela, masę ludzi drogich mi i takich, których mam całkiem w dupie. Zawiodłem też siebie. Przestałem ufać ludziom. Nie będzie już lewicowych haseł o równości. Nie będzie zaufania. Przestałem się grzecznie uśmiechać, kiedy przysłuchuję się ludziom. Nie chcę się nikomu pokazywać, a dzień następny już nie jest dobry niezależnie od tego co przyniesie, a zły niezależnie od tego co przyniesie. Wszystko mnie przeraża. Czuję się egoistą nawet gdy przytulam się do najdroższej mi osoby, coś mi nie gra. Chciałbym spytać o dobro, ale to nic nie pomoże. Potrzebuję kopa w dupę. Ale jak było już nie będzie. Trzeba dbać o dzieci, doceniłem moich rodziców jak nigdy. Tyle dobrego (na koniec)

sobota, 10 marca 2012

Ance

Nie wypaliłem wszystkich papierosów świata
a bardzo chciałem
tak samo jak dostać w twarz od dobrze zbudowanych ludzi
którzy mną gardzą
ale inaczej niż ci, na których mi zależy

Pisałbym ładne rzeczy, ale zostawiam je za drzwiami
tak jak oczekiwania cudzej mamy
która chce dobrze
a ja rozumiem źle


słucham muzyki i ich nie słyszę
słucham neutral milk hotel i chciałbym je słyszeć
lubię ich bardziej niż moje pomysły



Jestem garbatym wielbłądem
którego zobaczyłem w internecie
na profilu Kamila
Przypomniał mi się mój smutek





Wstyd

Dzisiaj tak przypadkiem trafiłem do kina. Po niespodziewanym paśmie dobrych decyzji postanowiłem zrekompensować sobie brak filmów na dużym ekranie. Mój głód kinematograficzny był tak duży, że wystąpiłem bardziej przeciwko sobie, niż można to było sobie wyobrazić. Wybrałem więc znienawidzone centrum handlowe. Choć tak naprawdę to przede wszystkim skusiła mnie wizja podróży tramwajem z bliską memu sercu koleżanką. To tramwajowe współistnienie przyjęło bardzo dziwny charakter, bo tematów nam nie brakło, natomiast cechowały nas problemy z wejściem na pożądany poziom ciągłości. Nie wiem czy można to wytłumaczyć, jako echa poprzedniej nocy czy brak treści w naszym życiu. I tym sposobem skończyłem w multikinie w Złotych Tarasach. Film nazywa się wstyd, chyba jest całkiem głośny, biorąc pod uwagę, że reakcje moich znajomych na wzmiankę o nim nie były neutralne. Widziałem też afisz.

Wstydem są moje eseje z angielskiego, wstydem są moje posty, wstydem też nazwał swój film Steve McQueen. To jedyna informacja, jaką mogę przytoczyć, a i też nie daję głowy czy coś mi się nie pomieszało. Opisać go można najprościej temu, kto ma jakiekolwiek pojęcie o tym, jak moje eseje wyglądają. Zazwyczają poruszają całkiem nietypowe tematy, brakuje im jednak treści, która ukazałaby sedno osobie nie mającej nic wspólnej z wizją twórcy. Chyba tyle. Jakaś superowa para całowała się na początku, ale wyszli w trakcie. Wtedy właśnie stwierdziłem, że lubię złote tarasy za to, że sprzedały szczęśliwym ludziom tak nieprzyjemną niespodziankę. Bo jak to jest, że ja cierpię brak mojej lubej, a inni są szczęśliwi. Ja nie wiem. A może poszli się kochać. Ja nie wiem.

Wyszedłem i padał deszcz. Dlatego wyszedłem na dwór. Świat rozbolał, stwierdziłem że już pora stawić czoła egzystencji, dłużej nie można się jej bólowi wymykać. Wrażenie spotęgował brak słuchawek i jakiś kretyński konferansjer obsługujący konkurs dla snowboardzistów sponsorowany przez redbulla. W tramwaju otworzyłem więc "Obcego" i zapomniałem. Mam nadzieję, że z pewnych rzeczy się jednak nie wyrasta.

sobota, 3 marca 2012

Problem rozwiązany

Tomasz odkrył powód swoich niepowodzeń na przestrzeni ostatnich 48 godzin. Zabrakło mu to trochę czasu, bo już od początku czuł, że coś jest nie tak. Żeby nie wprowadzać niepotrzebnego suspensu, ujawnię od razu, że przyczyną jego męczarni, jak mu się pierwotnie wydawało, wewnętrznych jest szampon, który tata przywiózł mu z Izraela. Szampon z minerałów z, a może, z nad morza martwego. Już kiedy go zobaczył, wiedział, że nie może mu zaufać. Prawda jest taka, że nie idzie tu o to, że nie ufał on temu konkretnemu szamponowi. Po prostu, po 19 latach doświadczeń Tomasz nabył uprzedzeń do wszelkich szamponów, poza niebieskim Herbal essences, który służy mu od niepamiętnego czasu. Znaczy to ni mniej, ni więcej, że natura cierpień była, mimo wszystko, zewnętrzna. A przynajmniej, tak się Tomaszowi wydaje. Szampon ten zadziałał na niego, jak klątwa, bowiem od 48 godzin nie znalazł w sobie siły, aby ponownie umyć włosy. To również przez niego był wśród ludzi, których żywi tak dużą sympatią, a nie mógł im tej sympatii przekazać. Co więcej, był nieustannie spóźniony. Był też zaspany. Zaspany do tego stopnia, że zasnął wtulony w swoją ulubioną osobę, mimo że wolałby z nią porozmawiać, niż zasypiać w nią wtulony. Zasadniczo, nie miałby nic przeciwko zasypianiu w nią wtulony, gdyby z nią wcześniej porozmawiał. A kiedy ona poszła, Tomasz znowu spał. Nieprzyzwoicie długo. A wiedział, że ma co robić. Spędził też bardzo przyjemny wieczór przy komputerze, rozmawiając z bardzo uroczą zuzią, którą niewątpliwie cechowała dobra dyskusyjna forma, choć deklarowała, że jest zgoła inaczej. Pewnie nie wyczuł tego  z powodu szamponu. W międzyczasie zajadał się ulubioną babciną sałatką jarzynową. I cierpiał. Nie tylko pomiędzy każdą z uroczych rzeczy, ale i w trakcie. Potem już tylko cierpiał i zrobiło się nieprzyzwoicie późno. Miał już iść spać, kiedy uświadomił sobie, czemu jego życie od bliżej nieokreślonego czasu jest takie nieudane. I wtedy szampon znowu zaczął go męczyć. Stwierdził nawet, że gdyby zamiast umyć włosy szamponem z Izraela, wypił piwo z Izraela, cierpiałby mniej. To był dosyć komiczny wniosek, z racji tego, że lepiej myć włosy niż pić piwo. Zazwyczaj. No ale problem rozwiązany.

Tłumaczy się ten Tomasz czy odkrył sedno swoich niepowodzeń? Jedno jest pewne, niedługo będzie można go spotkać pod prysznicem. Oczywiście zakładając, że zapomni się pod tym prysznicem zamknąć. Chociaż pewnie, byłoby mu całkiem do śmiechu, gdyby ktoś był na tyle zdesperowany, żeby wyłamać drzwi do łazienki, celem spotkania go pod prysznicem. Ale spotkania nie podejrzenia, bo podglądanie kogoś pod prysznicem, nie dość, że wcale chyba nie jest tak atrakcyjne, jak mogłoby się wydawać, to jeszcze świadczy o dużej interesowności podglądającego. Chociaż w sumie niekoniecznie. Tego nawet narrator nie wie.

ale ze mnie pierdoła

Dzieje się dookoła mnie, a ja potrafię się tylko głupkowato uśmiechać do tego, jak słabo radzę sobie ze wszystkimi ważnymi momentami mojego życia. Ale niedługo tak pociągnę. Bo w pewnym momencie zaczyna się zazdrościć znajomym, którym się chce. Ja lubię mówić, że mi się chce. Raczej źle to o mnie świadczy. Czas na wprowadzenie się w ryzy. Na razie bardzo mnie to śmieszy, ale rano będzie niedobrze, jeśli nie podejmę poważnych kroków w pościgu za szacunkiem społecznym. No i wtedy znowu nikt mnie nie będzie lubił. Z drugiej strony, teraz też robię z siebie chodzący brak czasu, co definitywnie nie rodzi sympatii. I gdzie tu szukać stałości. Albo w jedną, albo w drugą. W kwestii zmian bardzo liczę na poniedziałek, ale może niedziela czymś mnie zaskoczy. Nie dojrzałem do rzetelnej pracy. Jeżeli ktoś go czyta - niech wie, że mam go na uwadze i z jednej strony, bardzo chcę przeprosić za brak poruszania tematów w jakikolwiek sposób istotnych, a z drugich podziękować za jego obecność - mam cichą nadzieję, że bicie się w pierś dobrze wpłynie na moją osobę. W sumie to wypadałoby podziękować idei wirtualnego społeczeństwa, bo to dzięki niej, nawet w obliczu braku czytelników, mogę przywiązywać jakąkolwiek wagę do słów, które tu publikuję. Lubię ten stan, ale podskórnie czuję, że nawet na to proste uczucie nie zasłużyłem. Idę wziąć prysznic, może kosmiczna świadomość będzie trzymać za mnie kciuki. A może chociaż pojedyncza osoba.