niedziela, 20 lutego 2011

Doskonale poczułem się dopiero słuchając Slinta

i podlewając kaktusa.

Chyba jednak nie jestem zbytnio społeczną istotę. I nie chodzi nawet o problem socjalizacji. Butnie stwierdzić muszę, że dawno go nie doświadczyłem. Sprawa zasadza się w zupełnie innym miejscu. Dopiero obecność innych, nawet miłych mi ludzi, powoduje nasilenie się ciężaru egzystencjalnego i zanikanie poczucia sensu. Esencjonalnego przeżycia z tego gatunku doświadczyłem na zeszłorocznym koncercie the Flaming Lips na off festivalu.

Koncert stanowiący niejako ziszczenie utopijnej dotychczas wizji powszechnego dwugodzinnego szczęścia, okazał się jedną z większych mentalnych tortur, jakich dostąpiłem. Na wyrost trochę to stwierdzam, aczkolwiek sądzę, iż nie z woli przypadku właśnie tę sytuację zapamiętałem. Najpewniej rozchodzi się o moją wybitnie zaskakującą, wręcz prowokacyjną interpretację tego powszechnie wychwalanego wydarzenia.

Nie mam pojęcia, jak zespół tego dokonał, ale fontanna balonów, konfetti, trochę tancerzy, jakieśtam wizualizacje i muzyka na poziomie przeciętny+ wywołała niesamowitą euforię u tłumu, rozumianego jako każdą jednostkę z osobna. To właśnie podczas tej fiesty kolektywnie egoistycznej radości, najlepiej dało się poczuć autonomię jednostki. najlepiej.

Ciężko, ciężko się istnieje, także ciężko, ciężko piszę. Porządki w głowie robię.

Zamknąwszy dygresję, lepsze bądź gorsze wnioski odnośnie mojej osobowości wyciągnę. Niebywale trudno jest mi podzielać nastrój grupy, w której się znajduje. To ludzka radość jest tym, co uświadamia mi jej ulotność. Negatywne natomiast emocje u innych zwykły budzić u mnie nieuzasadnioną radość, poczucie absurdalności ludzkich udręk i mąk. Mam szczerą nadzieje, że nie wynika to z wrodzonego złorzeczenia względem kogokolwiek. Chyba właśnie z wymienionych powodów trochę panicznie lgnę do wszystkich, którym nieobca jest prawdziwa trwoga. To w niej można się jednoczyć, a ta ekstatyczna radość, dopadająca mnie od czasu do czasu, jest niczym innym, jak jej pochodną. Czymś w rodzaju przeeksploatowania. G'woli jasności, jestem doskonale świadom, że czerpię tutaj, plagiatuję, a najprawdopodobniej degeneruję tutaj założenia znanych filozofów z szeroko pojętego nurtu egzystencjalnego. Mam nadzieję, że w moim lgnięciu, intymności nie stanę się nikomu ciężarem. Wyrażam ją, gdyż odniosłem smutne wrażenie, iżbym odsuwał się od klasyka: "boję się obcych ludzi". PAMIĘTAMY.


do jakiego stopnia zdecydowanie i zaparcie w realizacji potrzeb jest usprawiedliwione? czy bezwzględnie należy unikać ścieżki egoizmu?
którędy droga?

2 komentarze:

  1. "To ludzka radość jest tym, co uświadamia mi jej ulotność. Negatywne natomiast emocje u innych zwykły budzić u mnie nieuzasadnioną radość, poczucie absurdalności ludzkich udręk i mąk." Aż wyciągnęłam swój pamiętnik, żeby zobaczyć, jak bardzo pokracznym językiem opisałam swoje przemyślenia, gdy właśnie to miałam na myśli... wbrew pozorom nie jest tak, że jedyne co w tym momencie mam do napisania to to, ze nie umiem wyrażać o co mi chodzi. Choć chyba nie stać mnie teraz na wiele więcej. W każdym razie naprawdę dziękuję, że tu piszesz.

    OdpowiedzUsuń
  2. nie będzie to niczym oryginalnym, ale niesamowicie miło jest słyszeć, że ktoś po prostu myśli podobnie:)

    OdpowiedzUsuń