środa, 24 lipca 2019

Łokieć

STADION
Rozgrywki z góry skazane na porażkę. Względnie stara i popularna gra, której zasady mało kto jednak do końca rozumie.

Kapitan przyjezdnej drużyny jest potworem. To znaczy raczej człowiekiem, ale nikt nie jest w stanie  wykluczyć możliwości, że nie do końca.

Siedzi na trybunach i bacznie, acz z niepokojem, obserwuje rozwój wydarzeń. Pierwsze dwie zagrywki szybko zwieńczone są łatwymi punktami dla przyjezdnych.

Z niewyjaśnionych dla siebie przyczyn, chwilowo tłumi wrodzone tchórzostwo i - zgodnie z regułami gry, które akurat jemu świetnie są znane - zgłasza wniosek do arbitra o grę na zasadach tradycyjnych. Wie doskonale, że wniosek taki musi zostać rozpatrzony pozytywnie.

Dla przypadkowego widza zasady tradycyjne mogą wydawać się tylko zbędnym przedłużeniem gry. Jedyną bowiem modyfikacją, jaką wprowadzają, jest ustanowienie dodatkowej procedury, której zadaniem jest każdorazowe rozstrzygnięcie, która drużyna będzie zagrywać w następnej kolejności (zgodnie z regułami nowoczesnymi, zwanymi również prostymi, drużyny zagrywają na zmianę; prawo pierwszej zagrywki przysługuje natomiast przyjezdnym).

Ci, którzy prześledzili dokładnie historię tego, było nie było zapomnianego, sportu, wiedzą jednak, iż wniosek o reguły tradycyjne niejednokrotnie diametralnie zmieniał wynik meczu (zdarzało się również, że prowadził do przypadków trwałego kalectwa).

To, która drużyna zagrywa ustala się w następujący sposób. Każda drużyna wyłania ze swojego grona po dwóch zawodników, zwanych determinatorami. Obowiązkowo, jednym z czwórki determinatorów jest osoba zgłaszająca wniosek o grę na zasadach tradycyjnych. Następnie, za pomocą losowania, kapitan ustala, determinatorzy z której drużyny jako pierwsi będą mogli zawalczyć o prawo zagrywania dla swojej drużyny.

Determinator wybranej w ten sposób drużyny zostaje wyposażony w kamienny dysk. Jego zadaniem jest trafić nim w determinatora drużyny przeciwnej. Zadaniem determinatora drużyny przeciwnej jest z kolei tego dysku uniknąć; innymi słowy - doprowadzić do sytuacji, w któej dysk dotknie ziemi, zanim dotknie jego. Drużyna otrzymuje prawo zagrywania, gdy jej determinator dwa razy pod rząd trafi dyskiem determinatora drużyny przeciwnej. Jeżeli chybi, prawo do rzucania dyskiem przechodzi na drużynę przeciwną.

Nie zasady, a zwyczaj, zadecydowały że on, wnioskujący, będzie rzucał pierwszy. Jego celem natomiast - kapitan-potwór drużyny przyjezdnej. Ku zaskoczeniu wszystkich, oprócz jego własnego, zręcznie podkręcony przez niego dysk dwukrotnie, bez wysiłku dosięga celu.

Tym sposobem drużyna gospodarzy zdobywa sześć punktów, by przy siódmej zagrywce chybić. Nastąpił czas na kolejną rundę, mająca za zadanie ustalić, kto będzie zagrywał następny. Tym razem dyskiem rzuca kapitan gospodarzy. Już przy pierwszym podejściu znacząco chybił. Prawo rzutu przecgidzu na przyjezdnych. Rzuca kapitan-potwór, unika on, wnoskodawca. Po dziesięciu minutach wycieńczającej pogoni między kolumnadą stadionu, zasady bowiem nie mówią nic o tym, by dyskobol i jego cel nie mogli się przemieszczać, potwór w końcu oddaje rzut, którego on tylko o włos unika.

Kolej na jego rzut.  Czuje na sobie oczy całego stadionu. Ruszając po dysk czuje mocz, niekomfortowo zbierający się już od jakiegoś czasu w jego pęcherzu. Podnosi do góry ręce, złożone w literę T, świadom jegnak, że arbiter - pod wpływem presji tłumu - może nie być skory do zarządzennia regulaminowej przerwy.

Jednak gwizdek. "Ale szybko".

FOYER
Wbiega po imponujących, zaokrąglonych schodach. Przemierza znany mu korytarz tylko po to, by utwierdzić się w przekonaniu, iż nie zdąży przed końcem przerwy. Zaczepia go niezbyt bliski znajomy. "Przepraszam, nie mam dla ciebie czasu", odpowiada i opuszcza budynek.

PARK
Wchodzi na znajome rekreacyjne tereny. Zza furtki wychodzi znaajome małżeństwo seniorów, z włosami pofarbowanymi na czerwono. Jego twarz prostokątna, jej natomiast bliżej do kwadratu. "Zestarzałeś się", zagaja senior. "Tak jak wszyscy", odpowiada. Senior przygląda mu się (tylko chwilę) i z kamienną twarzą ucina: "Nie, ty bardziej niż wszyscy."

Nie zatrzymując dosyć leniwego kroku, senior zagaja jeszcze "wpadnij kiedyś do nas". "Czekam na zaproszenie", odpowiada. "Wpadnij kiedyś do nas, niedługo umrzemy", wtóruje seniorka, jak gdyby ignorując jego poprzednią wypowiedź, najpewniej dlatego, że jej nie usłyszała.

Porozumiewawcze spojrzenie wymienia z nim piękna chyba dziewczyna, która przez cały czas bez słowa idzie krok za seniorami. Robi mu się ciepło, gdy we trójkę wychodzą przez bramę.

ŁAZIENKA
Mocno zestresowany próbuje przez dłuższy czas bezskutecznie wycisnąć z siebie resztki moczu zgromadzone w jego pęcherzu. Ze stanu pełnego skupienia na tej fizjologicznej czynności wybija go pukanie do drzwi łazienki dobrodusznego, lecz naiwnego wujka Erniego (który jako jedyny z osób jakkolwiek zaangażowanych w rozgrywkę wie o jego lokalizacji). Dopiero wtedy zdaje sobie sprawę z istnienia drugiej muszli klozetowej, ustawionej do tej, na której obecnie siedzi. Przez chwilę tylko pochhyla się nad niecodziennością jego rozwiązania (W szczególności nad faktem, iż drzwi do łazienki umieszczone są po środku dłużzszego boku tego prostokątnego pomieszczenia), by zaraz zakomunikować swoją niegotowość i poprosić wujka Erniego o odejście. Co ten przyjmuje z właściwą sobie pokorą.

FINAŁ
Zmęczonym krokiem podąża w kierunku stadionu. Jest gotowy podjąć dalszą rozgrywkę, ale podskórnie czuje, że gra dobiegła już końca. Zza kolumien i sztandarów wyłania się przestarzały telebim, a chaotyczne litery powoli układają się w jego imię oraz ...OF THE MATCH.

Zaraz, SELL OUT ASS OF THE MATCH. Minęły 3 dni. Wprawdzi wygrali grę, jednak przegrali mecz.

Odpowiada  na tyle głośno, by kilkanaście osób zgromadzonych najbliżej niego usłyszało: HAVE FUN KIDS.