czwartek, 28 listopada 2013

neque abest suspicio

Znowu zaspałem, co z tym telefonem? Czarny ekran, odzwyczaiłem się już od ładowania go. Tylko raz na jakiś czas pokazuje mi jakiś bliski numer. Co gorsza, niektórzy przedsiębiorcy nauczyli się imitować bliskie numery: rozsuwam klapkę „Halo, halo”, cisza, „haaalo, halo dzieńdobry”, coraz bardziej żartobliwym tonem zaczynam pokrywać swoje zakłopotanie, na wypadek, gdyby to moja słuchawka była winna. Dopiero niedawno zorientowałem się, że państwo z telemarketingu znaleźli w międzyczasie podatniejszy grunt.

Są smsy, bardzo krótkie, nie tak jak moje – bardzo długie. Nie wiem co gorsze. Najczęściej, że coś z zajęć, w końcu jestem teraz pilnym uczniem, ludzie czegoś ode mnie chcą. Mnie jednak nie chcą. To nie jest roszczenie, ja nic od nich nie chcę, za to miło jak ode mnie chcą. Ich nawet chcieć nie powinienem – za daleko, dużo za daleko, to jasne. Myślę tylko, czy jak mówię, że tęsknie za Tobą to tęsknię za człowiekiem i wiem, że tylko Ty jesteś teraz dla mnie człowiekiem. Dzisiaj pomyślałem, że Ty jesteś do kochania. To był taki błysk, oświecenie. Wszystko stało się jasne. Ale chwila: Ja mam kochać czy być kochanym? ¬¬O Ciebie nie pytam, o Tobie nie piszę. [B-B-B-B-B]

Piszę, bo piszę. W końcu, na to czekałem. Dobrze czy źle? Raczej źle, ile można pisać o pisaniu. Mimo to powtarzam: dobrze, że piszę. Dobrze, bo jeszcze miesiąc temu byłem nieprzystępnym abnegatem. Dobrze, bo niedawno byłem jednym z idoli, pijanym. Dobrze, bo ostatnio byłem dosyć modny, dziewczyny się za mną oglądały. Dzisiaj jestem zmęczonym nazistą z krostami. Zyglew, zawsze jak ciebie widzę masz inną fryzurę! No w końcu się staram! Szokować się staram | masa notatek po zeszytach, zdań na przekór tak dalece, że nikomu nie chce się już nawet o nie spierać. Boję się czy chcę być wykluczony? Dobrze, och, jak dobrze, roztopić się w sobie!



piątek, 13 września 2013

Przepraszam

Przepraszam, że tak dużo czasu minęło zanim pojawiła się u mnie choćby iskierka samoświadomości. Niby tak jest zawsze, ale tym bardziej boli, że właśnie powtarzalność powinna być kluczem do unikania kolejnych błędów. KŁAMIESZ, KŁAMIESZ, TY CIĄGLE KŁAMIESZ. Tak kiedyś komuś powiedziałem, a słowa nie wybaczają. Czy naprawdę tylko obojętność nie będzie się mściła? A może to właśnie kosmiczna równowaga racji i braku racji. Ciągłości tak bardzo pragnąłem niejednokrotnie, a teraz z radością oderwałbym się od wszystkiego co robię, od wszystkiego, co nieuchronnie skieruje się przeciwko mnie. Przeraża świadomość, że naprawdę niedługo ta paskudna publiczna spowiedź przestanie wystarczać. Odraża mnie fakt, że oczyszczenie mogłoby przyjść tylko z treściami, które zabiorę ze sobą do grobu. Cierpienie stopniowo, ale nieodwracalnie przeradza się w nieustający strach. A to on każe mi walczyć na łokcie ze światem. A potem łokciem w brzuch, łokciem w oko dostaję. Gong, chwila wytchnienia z tytułu sentymentów, które ludzie dużo piękniejsi ode mnie z niejasnych przyczyn do mnie odczuwają, a może tylko chcieliby odczuwać i dlatego się oszukują. No i pusto jest. Bez konsekwencji, bez jakichkolwiek podniet, wszystko w sferze deklaracji. Szeroki uśmiech na ustach i napawanie się status quo. Ciągle knuję, od drobnych przeinaczeń się zaczyna, za dużo mówię. Przepraszam, przepraszam w noc przed. Noc-przed tak straszną, jak i cenną. Cieszę się, że tak trudno będzie mi Cię ciągnąć na dno na odległość.

niedziela, 8 września 2013

Płynie płynie

Przedtem:
Już przed powiedzeniem pierwszego słowa boję się tego fantastycznego, pawiego wręcz, ogona metafizycznych konsekwencji wszystkiego co padnie. Taka moja pokrętna religijność, bo o ile chyba w miarę obczajam już co można robić ludziom, a co nie za bardzo, to myśleć sobie, a co gorsza mówić to - ciągle się boję. Ale wybór jest prosty, mimo że podwójnie zły. Kto ma mówić jeśli nie ja. Osiągnąłem ideał szczęścia w obrębie tych wszystkich pożądań i wzorców, pośród których żyję,  a potrzebowałem ponad siedmiu tysięcy kilometrów, żeby móc sobie bezkarnie wobec moich wszystkich lokalnych szczęść to powiedzieć. Teraz mogę tylko brnąć w szczęście dalej albo ustawiać zasady szczęścia od nowa. A to drugie zupełnie się nie opłaca, tak duże szanse, że to nie wypali. Jeden kompromis, jeden wybór: tak długo tego szczęścia budować pomniki, żeby potem nie było szkoda, kiedy przyjdzie mój moment na zmiany. Nic się nie stanie, jeśli pójdę przez to na dno, nie jestem jedynym szczęśliwcem, zaskakująco nas wiele, globalna suma się nie zmieni, zawsze ktoś się znajdzie na moje miejsce.

T:
Tak bardzo mi było dzisiaj smutno, akurat na koniec lata. Z wielką pompą się zaczęło, by stopniowo wyssać moje siły. Tak bardzo było smutno, że po linie wciągał mnie symfoniczny metal puszczany gdzieś z parteru, zapach pizzy i w końcu światło zza bloków. Pochodziłem sobie tam i z powrotem i ze mnie zeszło, dobrze, że mój iPod ukrył się gdzieś w czeluściach pokoju. Przykro na myśl o tym wakacyjnym obijaniu się o ludzi, nic nie zapamiętałem, przeleciało, nic dużego. Zatopione, spóźniłem się, ale jest plan gry. No i smutek, tydzień do zmian, tak dużych zmian. Ale z dna najlepiej się na przyszłość knuje.

Poradnik przyszłego pisania:
  1. Medytacja - nic dużego, żeby trochę czasu mieć dla siebie. Bez muzyki, 3 godziny w tygodniu. Bieganko albo basen wydają się ekstra.
  2. Nie zwracać uwagi na detale, kto chciał, ten widział jak bardzo mi to nie wychodzi.
  3. Dość radochy z powierzchni, spróbowałem, jestem zjebany. Pewnie nie ja jeden, a nawet jeśli to nie przecież nie chcę być zjebanym. Patos zajebiście, emocje zajebiście, rozbuchane zajebiście. Bardzo mi duszno. Poza tym jeju tak długo już to trwa, pływy się chyba jakoś odwrócą.
  4. Ustawiam sobie cele, dużo zmieniam, to będzie konflikt. Znowu jestem na przegranej pozycji, a zatem na najlepszej pozycji.
  5. Unikać deklaracji pisanych, słowne często i gęsto.
I znowu zostało wszystko na czym mi nie zależało, to chyba znaczy, że uwikłałem się w ludzi trochę za bardzo, albo na niczym mi nie zależy, albo pora zacząć robić plany. Straszne gówno, nie da się uchwycić.

sobota, 10 sierpnia 2013

podróż3

Z 4 tanich długopisów ostał mi się tylko jeden. Reszta wylała, więc najwyższa pora brać się do rzeczy. Będzie o nawykach tytoniowych w Rosji, a właściwie to moich nawykach tytoniowych, tyle że w Rosji.
Dostałem jego adres email sporo wcześniej, ale zlałem temat. Organizowanie za dwie osoby to już sporo roboty, po co trzecia. Podróż zweryfikowała moje przypuszczenia - bez większych ekscesów dotarliśmy na miejsce. Pierwsza noc w akademiku utwierdziła pociągowe przekonania - tu się nie sypia wygodnie. Dotarliśmy w okolicach 4:30: zimny prysznic, długo Bader, ćwiczenia fizyczne i w końcu Bader do końca dopiero pozwoliły mi usnąć. Tu się nie będzie spać, łóżka tylko będą potwierdzały oczywiste: czy ze skrajnie sztywnej drewnianej dechy, czy z przesadnie rozciągniętych sprężyn zgodnie będą jakby przekrzykiwać to konieczne minimum snu: przyjechałeś tu żyć, nie umierać (choć mogło ci się wydawać na odwrót). Istotę snu jednak uchwyci dopiero kto inny. Nieśmiałym głosem, ze swoim zajebiście śmiesznym i uroczym niemieckim akcentem powie, że jemu ocien' nrawitsja spat' na plaży. Krótkie zdanie, sporo śmiechu. Nie mojego, ale to nieważne. Oto istota gier językowych: nie próbować powiedzieć więcej niż się potrafi, zgrabnie napierać na swoje granice. On to załapał.
On zmaterializował się, gdy w drodze nad jezioro zrobiliśmy przystanek, żeby kupić Silvio papierosy. Prosił o 3 paczki. Węsząc podstęp i sobie wziąłem dwie na zapas. Jak się później okaże - najzupełniej słusznie. Obkupieni w papierosy wróciliśmy do babskiego autka, które, hren jewo znajet paczemu, pomimo prawostronnego ruchu, kierownicę miało po prawej stronie. Mijając coraz rzadsze zabudowania resztę drogi spędziliśmy na koślawych z mojej strony próbach rozmawiania po rosyjsku i koślawych z ich, Maszy i Loli, strony próbach rozmawiania po angielsku.
W obozie oddano nas, mnie i P, w ręce D, który zobowiązał się oprowadzić nowych po miejscu, gdzie przyjdzie im spędzić dziesięć najbliższych dni. Około dwudziestu domków ustawionych w rzędzie, w domkach dzieciaki pełne groźnych spojrzeń, przed domkami jacyś frajerzy w koszulkach 'szkoła liderstwa'. Koszulki, rzecz jasna, po rosyjsu. Patrzcie, umiem cyrylicę. Obejrzeliśmy krany, kible obejrzeliśmy. Pierwsza skucha: to klasyczna latryna. Żeby zamaskować, jasno wypisane na mojej twarzy zmieszanie, skłamałem, że byłem harcerzem i to dla mnie normalka. D się uśmiał, do dziś nie wiem czemu. Luźny strzał: scout to dla niego dziewczynka z ciastkami, dlatego chichotał parafrazując mnie: "so you were a boy scout?".
Potem się jakoś rozmyło, w końcu wyprosiłem swoją drogę na szluga. Silvio Ci pokaże. Zrobił to ochoczo, ale jak się okazało, gówno wiedział na temat tego, gdzie palić można, a gdzie nie. Już przy drugiej fajce nakrzyczał na nas dziesięcioletni dzieciak. Zanim zorientowaliśmy się, że mówi do nas nielzja suda kurit', zgasiliśmy papieroski, bo w końcu nielzja przy dziecku kurit'. Ale zaprowadził nas pod samą bramę, gdzie czekały 3 łaeczki, kosze na śmieci i quasi-miejsce na ognisko, które również pełnić będzie rolę kosza. Nieopodal stała wiata, tak na 4-6 osób, z której oczywiście korzystaliśmy w razie deszczu, ale tylko intensywnego, nie idzie w końcu w Rosji być leszczem.
Skumaliśmy się bardzo szybko. Na tyle szybko, że nawet nie zdążyłem poczuć momentu, w którym zacząłem go lubić. Może lubiłem go od zawsze. Większość wolnych chwil spędzaliśmy we wspomnianym miejscu, wspólnie niezdarnie próbując odpowiedzieć na pytania spotkanych tam palaczy. Szybko chłonęliśmy nowe zwroty: U was jest zażygalka, pajdiom pakurim, może jeszo odna? Czasem pozwalaliśmy sobie na archaizmy, ot dla odmiany: Dajtie, pażałusta, mahorku! Ale to tylko, gdy nuda doskwierała. Nie co dzień w końcu można zgrywać jakiegoś nieokreślonego łagiernika z zasłyszanej pieśni, który przez cały utwór próbuje zrzucić żelazne kajdany, bo w pośpiechu uciekał i nie ogarnął tego wcześniej.
Kiedy padało to przedostatnie, zawsze była tylko jedna odpowiedź: da, kanieszna. Podobnie jak na pytanie czy mamy papierosa. Zawsze mieliśmy. Byliśmy tam królami papierosów. Jako gościom z zagranicy przysługiwało nam pierwszeństwo w zamówieniach na zakupy z pobliskiej wsi lub odległego miasta, jeśli ktoś już się do niego wybierał. Nieważne czy chodziło o papier toaletowy, którego nigdy nie było w miejscach publicznych, browary, których zawsze brakowało, bo kto nie lubi wypić browara czy właśnie papierosy.
Papierosy zawsze miały pierwszeństwo. Papier dosyć szybko nauczyliśmy się podkradać ze stołówki bądź wypraszać od dzieciaków, które dobrze wiedziały jak jest. A browary? Można się przecież dobrze bawić bez alkoholu. Choć bez nich na pewno dużo mniej żartów z tego jak ktoś rozleje czy radości z chowania ich w naprędce, gdy któreś dziecko, w ramach bezsenności, postanowiło złożyć wizytę w domku opiekunów. To właśnie tam zawsze kończyliśmy: po bani - rosyjskiej saunie, gdzie panie raczej się nudziły, a panowie swe nagie ciała okładali wienikiem z gałązek młodej brzozy. Również po długich partiach debla, a przy dobrych wiatrach - także wariata. Obowiązkowo krzywa siatka i ktoś grający ręką, wcale nie odpadający jako pierwszy. Kończyliśmy tam również po grillu z kiełbaskami i piwem wespół z obozem liderów, skąd uciekaliśmy przedwcześnie, gdy zaczynali śpiewać piosenki, które lubili, a nikt nie znał albo takie, które wszyscy znali, a nikt nie lubił. Niezależnie co kończyliśmy, zawsze kończyliśmy w karty. Najpierw nie śmiało w głupka, by potem rozegrać się w sto adno. Długa to była gra, czasami robiła się nudna, szczególnie gdy ktoś zbyt częśto kończył na damę, nie daj Boże pik, odejmując tym samym 40 punktów ze swojego konta. Ale zawsze dogrywaliśmy partię.
Gdzie się jednak zwykło kończyć, tam też się czasami zaczyna. Tam właśnie ją poznałem. Sprzedałem przydatne info odnośnie podróży koleją transsyberyjską, którą jako jedyny w anglojęzycznym gronie miałem już za sobą. Była to rada na temat tzw. sanitarnych zon. Żeby dodać sobie wiarygodności, wzbogaciłem radę o anegdotę. Szło to mniej więcej tak.
Bo sanitarna zona to taka instytucja w rosyjskiej kolei, że zamykają kible na jakiś czas przed i po wjeździe do miasta. A ja dopiero co wypiłem piwo z żołnierzem.
I tu śmiech współtowarzyszy zniechęcił mnie do opowiadania finale grande historii. Rzeczowo rzuciłem tylko, że dreptałem tak około dwóch i pół godziny, co szybko zostało podchwycone jako stały motyw żartów, gdy którykolwiek z panów opuszczał karciany stolik, by załatwić swoje potrzeby za domkiem. Bo panie chodziły do odległej toalety, ale nie tak znowu często, bo piwa nie piła. Jedna - alergia, druga nie lubi.
Dużo było żartów wokół tego sikania, a co gorsze - narastały, by w kulminacyjnym momencie zaproponować ugaszenie mnie w sposób pionierski, bo za blisko ogniska siedziałem. To był potężny cios, ze dwie godziny chodziłem po lesie rozważając czy oby na pewno nie powinienem był ich o to poprosić. Ale kiedy wróciłem, wszyscy chcieli się już zbierać i właśnie mi zaproponowano zaszczyt pionierskiego gaszenia ogniska. Dawai, ruska tradycja. I wszystko było już w porządku.
Dużo też było żartów o naszym paleniu i od palenia uzależnieniu. Rosjanom jednak szybko się przejadły, w końcu niepalenie jest tam rzadkością, a i każdy z obecnych prawdopodobnie palący epizod w swoim życiu miał. Co innego ona, z kraju w którym ludziom w głowach się przewraca od dobrobytu, a przynajmniej tak mówią ludzie, co niejeden kraj widzieli. Bo w Austrii na stopa ponoć najtrudniej. Rozpłakać się ponoć można, a każdy wie, że autostopowicze raczej miękcy nie są. Podobnie jak ja. Ale wychowana przez młodych rodziców podobnie jak ja, bo do twardzieli przynajmniej ja nie należę. I na tym podobieństw koniec, może tylko zgoda w kwestii sympatii do suszonych kalmarów przełamała niekończące się niezgody. Śmiała się długo z naszego wychodzenia na fajkę w każdej, choć częściowo, dogodnej chwili. Ale długo nigdy nie trwa wiecznie. Palić, nie zaczęła palić, ale kończąc obiadową dyskusję, bo przy obiadach zawsze byliśmy we trójkę najbardziej wytrwali, zapędziła się z nami, za nami do naszego królestwa i wyjść nie mogła z podziwu ile osób w tych okolicznościach poznaliśmy. Zasadniczo powiedziała, że wyjść nie może z przerażenia, ale przecież na jedno wychodzi. Od tamtej pory nie krępowałem się już prosić o pomoc w tłumaczeniu. 5 lat studiów dawało jej solidną przewagę, ale z niemałą satysfakcją pozostałem jedynym łapiącym wulgarne żarty. Chociaż brzydkie słowa pokojowo dzielić możemy ze wschodnimi braćmi.

podróż2

Start, trochę panikuję, ale nie jestem pewien, czy chcę się modlić. Myślę o N. Ciekawe czy ciągle boi się latać. W myślach apostrofuję do Boga, żeby nie stało się nic głupiego, po czym uświadamiam sobie absurd tej prośby. Takie 50-50 na stronę nie-umierania. Życie jest fajne, ale nie mam pojęcia czemu ktoś włożył tyle wysiłku, żebym mógł sobie podróżować nad tysiącami moskiewskich domków poupychanych ciasno między wodami a lasami.
Czytam Badera, już kilkadziesiąt stron. Zupełnie mu nie wierzę. Mam wrażenie, że porobił zdjęcia i powymyślał historie do nich. Ale czytam, bo wciąga.
Niepokój, imiona bliskich dominują myśli, do każdego przyklejone impresje i wspomnienia. Chyba tylko twarz Z potrafię odtworzyć, bo noszę jej zdjęcie w portfelu. Pusta głowa, po co tu się pcham. Z pazerności poprosiłem stewarda o colę, bo na lotnisku kupiłem 1.25L wody za równowartość dwóch paczek fajek (w tym samym sklepie). Pięknie upewnił się piękny steward czy chcę tego, co mu się wydaje, że chcę, po czym dał mi kubek i PUSZKĘ. Po prawej eter, po lewej zachód, pode mną chmury.
Myślę czy przez życie sercowe spoczęła na laurach czy będziemy mieli jeszcze kiedyś o czym pogadać. Myślę czy ja spocząłem na laurach czy napiszę coś, co jest sens czytać. Rozpycham się wygodnie w fotelu, bo na mnie też się rozepchnięto.
"Ale z was bohaterowie książek" powiedziała Z, nożykiem rżnąc karton. Albo piankę, albo tekturę, nie znam się, troszkę mnie to nie obchodzi co nożykiem rżnie, za to konstrukcja wygląda coraz efektowniej. "No co Ty, czemu?" - Pyta T odwrócony do niej plecami, bo wybiera muzykę z kompa. Zerka zaraz po tej kwestii, bez sensu. Bez sensu, bo jest wesoły, dumny i myśli.
Myślę o nas próbujących coś stworzyć. Smaruję chleb dżemikiem-żelikiem. Myślę, że tylko się zgrywami i że gówno z tego wyjdzie. I że naprawdę opowiadanie nie jest bombowe. Czemu? ja tak bardzo to lubię i lubię pogardę do przysłowiowego ruchania lasek na imprezach. Ale tworzenia nie będzie. Zrobię zaraz fotkę kanapkom, żeby się upokorzyć.
Myślę o nas oglądających filmy z youtube'a. Myślę o karierze prawniczej i górze pieniędzy. Myślę o planowaniu wakacyjnych wyjazdów na pół roku przed. Myślę, że nie mogę przestać myśleć. Batonika zostawiłem na później, batonika nie ma na zdjęciu. Batonik będzie symbol triumfu, wespół z papierosem od F. Myślę, że jeśli przestanę myśleć to nic nie będzie dobrze. A mam ostatnio takie zakusy. Takie zakusy, żeby przestać myśleć i być skurwysynem, takim skurwysynem, że nigdy nie mógłbym pomyśleć, że kiedyś będę. Ale jak zawsze. Dostałem szansę, jak zrobię swoje, wszystko będzie dobrze. Wszystko-wszystko. Cel na horyzoncie. Jestem gotów, trzymaj kciuki.
Myślę w końcu o Z, nie wiem czemu tak późno. Myślę, że ona trzyma poziom i dlatego tak bardzo ją kocham.


podróż1

Muszę się w końcu zabrać za digitalizację i usystematyzowanie tych notatek. To strasznie trudne, wkurwię wszystkich-nielicznych kolejnym wykopaliskiem z tomiku "jestem tym, co jem". Złe strasznego początki.

Wieża z jedzenia // lot

Serek - trochę twardy, udaje pleśniowy
Szynka - chyba wędzona, co ja wiem o mięsku
Masło - żeby była kanapka (po rosyjsku)
Chlebek - pieczywo dla kanapki
Chlebek - największa tajemnica kanapki
Serek - ten miękki, znany z kanapek
Chlebek - lądowisko składników
Bułka - w sąsiedztwie oliwki-piłki

Ale zabawnie pani obok ułożyła
i zasnęła.
A potem przynieśli herbatę
obudzili ją, i zjadła
od pierwszego chlebka w górę

czwartek, 20 czerwca 2013

gore

Gwiazdki, gwiazdeczki
nie płaczcie
Dusze i duszki
czy istniejecie?
w ogóle, a jeśli
tak to czy mieszkacie w ludziach
czy w gwiazdkach
z mlekiem
z czekolady
nie płaczcie
nikt was nie zje
gwiazdki, gwiazdeczki
jestem już dorosły
jem:
jajka, naleśniki, jogurty,
bułkę, masło i dżem
KANAPKI
kanapeczki

uczę się epistemologii

I łzy napływają mi do oczu. Nie ma to związku z moją nauką, istnieje tylko korelacja. A jednak w człowieku nie chodzi o nic więcej niż przyczyna i skutek.


sobota, 15 czerwca 2013

spokopolicja

Urodziny przyjaciela, cuda się zdarzają. Tego dnia każda możliwość obracała się w akt.  Nie było miejsca na jakiekolwiek planowanie.  Zmęczonym, ale trzeźwym okiem widziałem\bawiących się dorosłych i bawiącą się młodzież. Tworzących dorosłych i bawiącą się z tej okazji młodzież. Dorosłych zagadujących młodzież. Młodzież bawiącą się w młodzież. Dorosłych, traktujących zabawę na poważnie. Wróciłem z trasy, będzie ponad sto kilometrów. To nie dużo, ale na zielonym listku robi wrażenie. Przepełniony wszystkim, a w głowie ciągle szum nocy poprzedniej, wątpliwej przyjemności bycia najbardziej pijanym i niewątpliwej widzenia tylu miłych twarzy w jednym miejscu. Ptaki od dobrych dwóch godzin śpiewają, słońce już się przymierza, a ja nerwowo drepczę w windzie. Chce mi się sikać i pisać.

"Ej, chłopaki, widzę podwójnie. Naprawdę!" Kolega pierwszy odwieziony, nie mogłem spuścić z niego wzroku. W pomarańczowej koszulce z wakacji ode mnie, po raz pierwszy od niepamiętnego czasu odchodził uśmiechnięty. Błyszczący w słońcu, w przymałych spodenkach, zniknął w pawilonie pomiędzy żarciem dla papug, a nie za dobrym kebabem.

SPOKO-POLICJA

Kolega drugi zasnął zanim zdążyliśmy ustalić trasę. Nic dziwnego, bezapelacyjnie najgłośniejsza postać dnia, wieczoru i nocy, pomimo prawie miesięcznej ciszy. Chciał, żeby odwieźć go dalej, wygodniej dla mnie. Tak naprawdę to nie do końca wygodniej, ale doceniam gest. No ale nie ma nic lepszego niż odwożenie śpiącego pod dom no i tak postanowiłem zrobić. Ustawiam się w kolejce za autobusem, żeby skręcić tuż za przystankiem. Trzy zerknięcia. Raz - radiowóz. Dwa - włączył światła. Trzy - skręcił za nami. Przy czwartym wcisnąłem już hamulec. Stać chłopaki, jesteście aresztowani za bycie zbyt spoko. Zajęło mi chwilę, zanim onieśmielony zdjąłem z głowy czapeczkę AC/DC.

SPOKO, POLICJA

Kierowniku, wstajemy. Mmmmm, oooo, już? Stary, uciekaj. Już. Dzień dobry, dowód rejestracyjny, prawo jazdy, ubezpieczenie.  Na pewno zostawiłem w domu, nigdy nie przywiązywałem do tego wagi. Lęk trwał tylko chwilę, zresztą nie miałem siły na lęk. Doszukałem się. Patrzy szybko na ubezpieczenie, ja chyba bardziej nie dowierzam niż on. A pan skąd jedzie? Na Bielany, odwożę kolegę z imprezki. Stary, wysiadaj poradzę sobie. Wszystko w porządku? Spoko, policja.

SPOKO??? POLICJA

Widziałem ostatnio taki film.
Pił pan coś? Nie, może pan sprawdzić. Odwoziłem kolegę. 250 zł i pięć punktów karnych. Skuliłem głowę, dużo razy powtórzyłem przepraszam. Ja pierwszy raz w takiej sytuacji. Jadę, solidnie już zmęczony, już od centrum z myślą o łazience. Plac pusty, strzałka mówi, że prosto, gdzieś w oddali przejechał autobus, przejechał też radiowóz. Plac pusty. Skręcam w lewo. Proszę otworzyć bagażnik. To co, na ile wypisujemy? Spojrzał po wnętrzu wozu, szacując ilość i wartość przewożonych przedmiotów. Myślę, że fajansiarska torba uratowała mi dupę. Negocjator wsiada, wysiada skryba. 'Jedzie pan.' Więcej nie powiedział.


niedziela, 2 czerwca 2013

hono

Woda w czajniku szumi, ale jeszcze nie bąbluje, ja zaniepokojony chodzę w kółko, pomimo wygodnych ciuchów, stanie w dosyć modnej kuchni przyprawia mnie o dreszcze. Wspinam się delikatnie na palce, potem na pięty, potem na wyprostowanych rękach zawieszam się ponad zimnym blatem, by bezsilnym w końcu zejść na kolana, wspiąć się z powrotem na wysokość blatu i znowu klęknąć. ‘Honor, honor, honooor’ jęczę sobie, nazywając to, co straciłem.

Boję się wracać z kawusią. Mój dom jest pełen luster. Boję się ponownie zobaczyć, to z czego zdałem sobie sprawę już w okolicach południa. Moje rysy łagodnieją, zwiększa się rozstaw oczu, w których próżno już szukać jakiegokolwiek wyzwania. Włosy, co prawda, układają się, ale zupełnie nieciekawie. PRZTYK, woda gotowa, zalewam kawę, uzyskując roztwór nasycony, jakby miało mi to w czymkolwiek pomóc. Jest ciemno, w sumie. Wracam. Błąd. Hooonor, hooonoor. Przed moimi oczyma niewinna buzia człowieka, którego nie powinno być. Czemu mi się to zdarzyło.

Dopalają papierosy, czerwonego i białego. Nie mogą być zbyt głośni, żeby imprezowicze nie zdali sobie przedwcześnie sprawy z ich przybycia. Tomek się krępuje, wie że to nie jego miejsce, choć, jak zazwyczaj, dosyć butnie przekonany jest, że zrobi na kimś wrażenie. Z jego obskubanej lnianej torby wystaje zieloniutki szczypior cebuli dymki, co, gdyby nie nerwy, wydałoby się Tomkowi wystarczająco pociągającym elementem jego osoby traktowanej jako sumę człowieka i stylówy. Zuzia cierpiąca, ale spokojna. To ona prowadziła, nie będzie dzisiaj piła. Bez większego zastanowienia wyrzucają żarzące się jeszcze kiepy do kosza w altance śmietnikowej, choć woleliby do lasu. Zresztą Tomka ubolewanie nad nowymi regulacjami kwestii śmieciowej znajduje upust na imprezie: po 3 piwach proponuje, żeby wystawić śmieci na klatkę schodową. Po czterech powiedziałby, że na wycieraczkę sąsiada, ale zanim do tego doszło, zaczął pić wódkę.

Gdy już wyszło na jaw, którzy z gości są mięczakami i nieprawdziwymi przyjaciółmi, towarzystwo zebrało się na balkonie. Muzyka cicho, ale nie za głośno. Nie za ciekawa też, ale nie jest już chyba modnym narzekać na muzykę na imprezach.

xxxxxxxxXXXXxxxxx
xxxxxx
xXXXxx
xxxxx
xxzXX

-halo?
-to chyba koniec mojej dobrej formy, lecę w dół
-to niedobrze


wtorek, 2 kwietnia 2013

Manifest przeciwko rodzinie

1. Nie powinno się mówić nic złego na rodzinę, ale jak czasami jest się bardzo złym to się przeklina na rodzinę.
2. Czasami jak jest smutno to rodzina robi tak, że przestaje być smutno, ale czasami jest tak niemożliwie smutno, że nie da się pomyśleć człowieka, który mógłby cokolwiek zdziałać w tej sprawie.

Prenumeruję osobę, która nie zrozumie tego opacznie.

niedziela, 31 marca 2013

śniadanie i obiad, czyli ciocia i wujek

Pachnący, ogolony, w koszuli od cioci, do cioci poszedłem. Już od dobrych kilku lat czuję dużo radości z bycia jednym z głównych animatorów tego typu spotkań rodzinnych. W gruncie rzeczy nie jest to ani niewdzięczne, ani specjalnie trudne. Trzeba tylko pamiętać, żeby nie zranić cioci, która podobno kiedyś miała iść do klasztoru. Ostatecznie wyszła jednak za inżyniera. Zdecydowanie najwięcej przeczytał z całej tej szeroko pojętej rodziny. Studiów też najwięcej skończył. I najwięcej lat skończył. Co jakiś czas dostaję ciche przesłanki, że nie jest zbyt lubiany przez mamę i jej siostrę, ale w naszej rodzinie o takich rzeczach głośno się nie mówi, co jest niezłą taktyką współżycia, bowiem od kiedy moja pamięć sięga, nikt nigdy nie odmówił obecności w tego typu dorocznym spotkaniu z powodów innych niż zdrowotne.

Spóźniliśmy się piętnaście minut, ale nie my jedyni. Już w przedpokoju wesoła atmosfera ku uciesze zarówno rodziców, jak i rodziny dalszej. Nie jedna babcia a druga babcia to novum pierwsze tego roku. Nie jajka razem na talerzu, tylko już rozdane - to novum drugie. Ciocia słusznie zauważyła, że to nie opłatek, więc wielkiego podzielenia dokonała za nas. I zapłakała. Chwilę tylko myślałem, że to nerwy związane z Wielkanocą - jedyną do roku okazją zostania babcią. Bo swoich dzieci nie ma i mieć już nie będzie. Ale nie. Ciocia zapłakała za babcią. To dopiero jej przemowa nad grobem w zeszłym maju napędziła łzy do moich oczu.  Wcześniej byłem twardy, chyba tylko papierosów z babcią nie paliłem, prawie jakbym kumpla żegnał. W końcu po maturze chodziliśmy na cmentarz. Pierwsza śmierć tej Wielkanocy. Żarciki poszły w odstawkę, lekko poddenerwowany podawałem rozmaite dania z lewej części stołu osobom z prawej i z prawej części stołu osobom z lewej. Ale jak się zastanawiam bardzo ładne było to zmartwychwstanie babci przy stole, ciociu dziękuję. Jeszcze bardziej niż za książkę i największe czekoladowe jajo, jakie kiedykolwiek miałem w rękach (w podstawówce słodycze jadłem tylko we wtorki).

Przerwa na cmentarz, do babci właśnie, dziewczyny zostały pomóc cioci zmienić zastawę. Obiad wolny od wrażeń, za to bardzo smaczny. A po obiedzie kawa, szybkie spróbowanie wszystkich ciast i do końca już tylko wujek. Słabo słyszy i nie ma aparatu, więc więcej mówi niż słucha (mama mówi, że jest trochę egoistą, sam pewnie tego chciał), ale w gruncie rzeczy to dobrze. W przeciwieństwie do mnie, prośba o kawałek baby w trakcie dyskusji, nie wyprowadza go z równowagi. Wujek pomylił Leibniza z Lagrangem i był zachwycony, że to zauważyłem. Polecił mi wywiad z Hellerem, powiedział, że studiuję i nie mam czasu go przeczytać, więc żebym rzucił okiem na 4 linijki, które, jako najciekawsze, podkreślił (czerwonym długopisem!). Był zachwycony książką, którą dostał ode mnie na święta, przeczytał ją ciurkiem i chętnie opowiadał. Ale teraz już nie czyta, bo zajmuje się kotami i działką i wynoszeniem śmieci, bo ciocia niezbyt może. Wujek powiedział, że za rok lub dwa umrze.

Obejrzałem ściganego, pogadałem z kochaną i leżę sobie smutny na łóżku, a za oknem puszek.


niedziela, 3 marca 2013

piątek

Jak ktoś chodzi do kościoła albo na lekcje polskiego w zakresie podstawowej edukacji, to domyśla się, że czwartek był analogiczny do początku książki. Ludzie mają to do siebie, że trzeba im pokazać, co to znaczy dobrze, zanim zaczną przystępować do zjebywania tego. Mi na marginesie trochę wstyd, bo do kościoła zdarza mi się chodzić, a i tak częstokroć wykazuję się dużo słabszą znajomością książki od ludzi szafujących nią na potrzeby całkiem bekowych interpretacji, do W w szczególności teraz piję, bo u niego bardzo to lubiłem, myślę, że ciężko go pobić. Ale problem odkładam na później, bo dziś ruszyłem do Kościoła i skończyłem krążąc wokół niego z Drums and Wires na słuchawkach, prawdopodobnie po raz pierwszy doświadczając tego, tak jak Michał tego doświadcza. No i oglądałem niebo, cieszyłem się jesienno-wiosenną kurtką-swetrem, tym że mi zimno i tym, jaki jestem pomysłowy. Kończymy margines. Nie byłbym sobą, gdybym zniósł nadmiar pozytywów i piwa z dnia poprzedniego, toteż dzień piąty był karnawałem odbijania się od ścian. Łapka do góry w kim szukałem pociechy, ale byłem zbyt nachalny, żeby móc cokolwiek z drugiego człowieka wyciągnąć. Światełkiem dla Tomka okazał się być Tomek, który jako jedyny zrobił dokładnie to czego potrzebowałem. Uśmiechnął się uroczo, życzył miłego dnia, a ja tak bardzo lubię, jak ludzie sobie dobrze życzą. Dobrze, że nie został, bo chciałbym od niego więcej i więcej.
Wieczór to nie dzień i wszystko zmieniło tempo, nagle stałem się jakoś nieprzyzwoicie potrzebny i chciany, taki ze mnie Demiurg. A potem po linie znowu do edenu, jak to jest - nie wiem. Ale nie wytrzymałem. Na odchodnym splunąłem z mojego raju na wszystkich, którzy nie mają do niego dostępu. Zacząłem kurwić na drobnomieszczaństwo, a w ich obronie stanęła ta, na której zawsze testuję moje zdolności w byciu złym człowiekiem. Idzie o boguduchawinnego ochroniarza, który psioczył na jeszcze bardziej boguduchawinną panią gospodarz i dzikie imprezy tam się odbywające, a potem o bardzo smutną podróż autobusem. Z pokonała mnie moją własną bronią i chwała jej za to.

czwartek

Panorama mojego studenckiego życia, gdyby mnie ktoś lubił i uważał za ciekawego to mógłby skleić ładny filmik promujący uw i podłożyć pod to muzykę, którą oboje lubimy i tak bardzo ubolewamy, że nikt jej nie zna, choć wstyd się przyznać, bo nie można być muzycznym snobem w końcu, ale takie coś właśnie by nam w duchu grało. Szczególnie wdzięcznym tematem byłby ten czwartek, bo nie dość, że uprawiałem nadprogramowe karate w godzinach wieczornych, to zrobiłem sobie pyszne kanapki na śniadanie, a ludzie jakoś mają słabość do pysznego jedzenia, na które jakoś nigdy nie znajduję czasu, ani pieniędzy, nie mówiąc już o kreatywności w gotowaniu, której tak dużo się widzi ostatnimi czasy w moim domu z moją rodziną w telewizji. Chyba jest tak, że ludzie czują pod skórą, jeżeli jest się nieszczerym w stosunku do jedzenia, myślę, że to może być obecnie najlepszy powód, żeby mi nie ufać. Myślałem, że gram na bezpiecznej strunie przynosząc ciepłego loda do ludzi, ale dało się wyczuć, że nie było w tym entuzjazmu choćby w połowie tak dużego, jak ten, którym darzę lazanię i jajka z majonezem albo chleb z masłem i z jajkiem i z majonezem i łososiem (opcjonalnie wędzoną szynką, ale lepiej z łososiem) albo awokado posolonym tak bardzo, że tak naprawdę je się tylko sól albo z bardziej perwersyjnych smaków to smak mydła w kostce, ale tego ostatniego dawno nie czułem, bo przez ostatnie pół roku wybitnie zależało mi, żeby być traktowanym poważnie. Piwo i papierosy po wysiłku fizycznym też darzę sympatią, możliwe, że głównie dlatego się spotkaliśmy, taki ze mnie Demiurg.

trzy dni z alkoholem

Od czterech godzin próbuję zaczepić się na czymś w obrębie mojego pokoju i terytoriów przyległych. Proste gierki na kompa, notoryczne mycie zębów, wsłuchiwanie się w bąbelki z żywca zdroju (przyjemne), referat na studia i docelowo spisanie oświecenia, które rzekomo przejść miałem poprzedniego dnia. Czuję, że jedynym zadaniem, jakie przede mną stoi jest napisanie czegoś o tym małym świecie, którego czuję się członkiem. Michał głośno mówi o 4 osobach, ja pod skórą czuję, że w możności jest ich więcej, ale czas mija, a realizacja nie następuje. Ludzie doskonali, najbardziej pomijani w historii słowa pisanego. Z rodzin, które w byciu rodzinami osiągnęły wszystko co się dało. Jakąś parę drzwi, dwa zakręty i piętnaście metrów dalej przysypia do smażonego łososia w telewizorze moja mama. A ja w swoim zagubieniu palę papieroski i z każdym kolejnym boję się, że przy kolejnej wizycie w łazience spróbuje nakłonić mnie do snu, przyłapując syna na gorącym uczynku. Dobrze wie, że palę, dobrze to znosi w sferze milczenia. Prawdopodobnie najbardziej by chciała przeczytać to, co tu piszę, ale jej zabroniłem. Tylko tyle dobra mogę z siebie wykrzesać po doświadczeniach, taki ze mnie Demiurg.

środa, 23 stycznia 2013

Mowa okolicznościowa

Nie byłby patos patosem, gdybym nie miał do niego słabości. Kończę 20 lat i czuję, że to dobra linia demarkacyjna. Ostatni rok stanowił niezłe podsumowanie w kontekście całego życia. Świat wreszcie stracił potrzebę bycia zagadkowym i nieustannie objawiał przede mną swój ogrom. Wyszło na jaw, że kultura jest tylko marginalną jego składową. To ważne, bo złudnie gloryfikuje człowieka. Nowe, nieodkryte źródła nicości. Pomysłów za mało, by tworzyć rzeczy wielkie. Moje płucka za małe na takie ilości papierosów. Mój zapał za mały na sportową sylwetkę. Moja głowa za mała na wielkie uniwersytety. Moja wiara zbyt mała, by nie zgubić się wśród cząstek elementarnych. Moja małość za mała, by być prawdziwie pokornym. W końcu moje słowa za małe, by być wypowiedzianymi. Ale to właśnie ludzie, którzy ich nie wysłuchają nieustannie pozwalali żyć mi w przekonaniu, że jestem duży, że znaczę. Dobrze mieć takich ludzi. Ktoś się za oknem wysikał na drzewo. A mój patos to drzewo, podobnie jak człowiek to drzewo, tyle tylko, że odwrócone. Dziękuję mu za to. Słucham sobie tej płyty i czas zatacza koło. Bezpieczeństwo. Bezsenność.