niedziela, 29 lipca 2012

wszystko na swoim miejscu.

Dzisiaj tak hipotetycznie mógłby nastąpić koniec tego pisania. Pierwszy raz od prawie dwóch udokumentowanych lat robię co chcę i nie tworzy to we mnie dysonansu. Oczywiście nie trzeba się specjalnie starać, żeby znaleźć zalążki problemów, ale przymykam na to oko. Pierwszy raz od dwóch lat, zupełnie poważnie. Nawet na siłowni byłem z tej błogości, a nie z potrzeby spełniania czyichkolwiek oczekiwań.

Mimo to chcę pisać, tak samo jak patrzeć, ściskać, drapać, głaskać i nieudolnie poszukiwać subtelności. Pierwszy raz po mojemu-naszemu, pierwszy raz bez dewiacji, pierwszy raz w hołdzie normalności. Rower w pokoju, kanapka rano, dziękuję bardzo, rączki całuję!

czwartek, 26 lipca 2012

próżnia

No hej, muszę czytać książki albo iść na studia, bo nic ze mnie nie wyciągniecie. Ciągle nie wiem czy to dobra diagnoza, ale praca mnie zniszczyła. To w ogóle nie uszlachetnia, co najwyżej uczy rezygnować z roszczeń. Jest źle źle źle, mam wszystko wszystko wszystko. Ulokowałem uczucia, spełniam oczekiwania rodziców, na studia mnie przyjęli, nawet pieniędzy nie brak (Jebane pieniądze). Dlatego właśnie nic nie powiem. I have no mouth and I must scream.

wtorek, 24 lipca 2012

adresat

Chciałbym umieć pisać jak Ty. Nie raz to powtarzałem, zdarzyło mi się pewnie też napisać. Ale szczególnie chcę się powtórzyć w tym właśnie momencie, bo po dzisiejszym wieczorem jestem pewny. Wielkiego wysiłku wymaga ode mnie mówić inaczej niż z Tobą lub o Tobie. Ale to właśnie chyba ten wysiłek sprawia, że w ogóle mogę mówić. Głupek ze mnie trochę, co nie?


sobota, 7 lipca 2012

Tomek

Poprzedni wpis jest wybitnie długi jak na mnie, przez co może stracić na atrakcyjności dla ewentualnych czytelników, ale przyznać muszę, że niezwykle cieszę się, iż więcej czasu zajęło mi spisywanie snu niż wyśnienie go, bowiem około godziny minęło pomiędzy moim zaśnięciem na (bardzo dobrych!) Buddenbrookach, a tym, jak tata przekręcił klucz w zamku budząc mnie tym samym. Jestem już starszy niż Jeff Mangum, gdy tworzył swoje arcydzieło, natomiast młodszy niż Tomasz Mann, gdy napisał swoje i pewnie dlatego raczej będę próbował pisać niż nagrywać. Tani ze mnie człowiek, ale padłem ofiarą taniej potrzeby bycia postrzeganym jako wyjątkowy zważywszy na wiek. Jednak co by nie mówić, w obliczu wszechogarniającego mnie wcześniej bezsensu, wiek jest takim samym wyznacznikiem wartości, jak wszystko, co można sobie wymyślić.

Dobrze mi, jakaś chmurka sobie świeci na nocnym niebie, zgłupiała chyba.


miałem sen

Wszedłem do mieszkania pełnego belek pionowych i poziomych, dzielących je na mniej lub bardziej regularne graniastosłupy. Na tyle duże, by nie móc o przestrzeni powiedzieć, że była klaustrofobiczna, jednak na tyle małe, by skutecznie krępować me ruchy. Podświadomie wiedziałem, że mieszkanie jest moje, toteż zdziwiłem się widząc sławomira sierakowskiego siedzącego w jednym z graniastosłupów, na plastikowym, choć wygodnym, krześle tuż obok lodówki. Sama jego obecność postawiła mnie w stan gotowości, jednak interakcję ograniczyłem wyłącznie do obserwacji. Wtedy przypomniałem sobie, że paliłem marihuanę, ale nie z W., bo nikt nie umiał skręcić porządnie blanta.

Moje ciało zaczęło powoli lgnąć do ziemi, jednak na tyle powoli, by zorientować się, że poza SS, krzesłem i lodówką, gigantyczny ten pokój jest w miarę regularnie umeblowany, a pośród mebli moi bliżej niezidentyfikowani znajomi, chyba tylko K. poznałem. Pewnie dlatego, że ostatnio spędziliśmy ze sobą tyle czasu. I to właśnie chyba on oznajmił mi, że słonie faktycznie są tu w liczbie trzech. Spojrzałem w kąt pokoju i dojrzałem dwa słonie, natychmiastowo zorientowawszy się, że czarnego brak. Wtedy byłem już przy podłodze. Wybornie się złożyło, bowiem mogłem od razu sprawdzić czy go nie ma zarówno pod lodówką, jak i pod krzesłem krytyka. Blondyn uznał całe zamieszanie za najlepszą okazję, by wziąć sobie piwo z lodówki, choć nie był przy tym wcale zażenowany. Trochę pożałowałem, że na wejściu odłamałem filtr ze zgniecionego papierosa, żeby wyglądać na człowieka, który zna się na rzeczy. Olałem typa.

Wspiąłem się z pomocą belek do pozycji pionu tak, jak sobie wyobrażam, że zrobiłby to stary wąż. Skierowałem ostatnie spojrzenie w kierunku słoni, by przenieść się do drugiego pokoju. Drugi pokój byłby sypialnią z bajki, gdyby nie niezwykle niski sufit. Siedziało w nim dwóch Aleksandrów, obaj z mojej byłej klasy. Jeden śmiał się, że drugi kupił kokainę, drugi natomiast nieporadnie próbował efektywnie wciągać biały proszek z odmętów pościeli wyściełającej cały, dużo mniejszy niż poprzedni, pokój. Okna zastępowały ściany, co pozwoliło mi ucieszyć się, że znajdujemy się na drzewie, a w najgorszym wypadku wśród konarów drzew. Trzy razy spytałem czy serio, jednak bez gwałtowności, bo taka nie przystaje po marihuanie, nie wiem czy w ogóle jest możliwa. Trzy razy otrzymałem pozytywną odpowiedź pełną tego charakterystycznego śmiechu będącego wyrazem raczej entuzjazmu względem zaskakującego zachowania drugiego niż faktycznego ubawienia. Mimo to nie wierzyłem, z największym wysiłkiem wgramoliłem się do pokoju, by zwęszyć w proszku kwiatową nutę. Powiedziałem, że się zjarałem, ale nikogo to nie obchodziło.

Powiedziałem, że utknąłem, zaczęli mnie wciągać, aż do momentu, gdy zza okna wychynęła niespecjalnie piękna dziewczęca dłoń trzymająca osobliwy przedmiot. Nim zorientowałem się w sytuacji, W. wyrzucił dłoń wraz z niezidentyfikowanym przedmiotem za okno i powiedział, żeby spierdalała. Uśmiałem się, na co D. powiedział: "Typowa reakcja". Ale nie mówił o narkotykach, bo chyba mnie wkręcali a poza tym W. sobie z proszkiem ostatecznie nie poradził. Gdy myśli osiadły gdzieś w mózgu dojrzałem przedmiot w miejscu, gdzie pojawiła się ręka. W. chciał ją wyrzucić tak samo, jak zrobił to przed chwilą, jednak złapałem go za nadgarstek i powiedziałem, że tak się nie robi. Po chwili perswazji mogłem się przyjrzeć przedmiotowi. Była to tandenta ceramiczna figurka przedstawiająca dziewczynkę ze sporymi, acz bez groteski, oczyma przytulającą się ufnie do równie ufnego smoczątka. Smoczątko siedziało jak człowiek, było niewiele większe od dziewczynki, a całość przywiodła mi na myśl delfina, którego kupiłem kiedyś nieironicznie mojemu tacie, jako pamiątkę z Zakopanego.

-------

Cholera, lubię moją świadomość. Dużo czytelnych symboli, nawiązań do ostatnich doświadczeń czy też, zwyczajowo, osobisty morał. Dodatkowo pierwszy raz byłem świadom używania w trakcie snu. Fajne.

G'woli szczerości - sen zaczynał się dosyć nietypowym doświadczeniem erotycznym z bardzo odległą znajomą, trochę się krępuję to opisywać, może przez sztuczną wstydliwość, a może przez przekonanie o braku interesujących elementów tam. Gładka skóra, nagie plecy, tyle.

wtorek, 3 lipca 2012

ciągłości@

Jakaś straszna rozpacz mnie po cichu rozsadza. Siedzę na materacu, tak jak to zwykłem dosyć regularnie robić, jednak jak, z powodu wakacyjnych wojaży, na jakiś czas zaniechałem. Opieram się o ścianę nie mogąc się zebrać do włączenia jakiejkolwiek muzyki. Wstrzymanie się zostało nagrodzone omami słuchowymi - zza okna the cure, zza ściany marchewki i duchy.

wróciłem

Po najintensywniejszym dniu od dawna. Myślę o wspaniałych ludziach, z którymi się nim cieszyłem, jednak wyślizgują mi się szybciej lub wolniej. Każde w końcu przelatuje nad moją głową, by spaść dziesięć pięter niżej przez okno właśnie. Nie mogę znieść myśli, że nie ma ciągłości. Wszystko przemija, a ja się staram tylko na potrzebę chwili.

To super śmieszne, że ledwo zrzuciłem z siebie ciężar myślenia o sobie, jako o złej jednostce, by przerazić się bardziej uniwersalnie. Ej - wyjazd się udał. Byliśmy jednostkami. Nikt z przypadku.

Ja chyba też przestałem być rzucony.  Mniej będę krzywdził chyba, wiem że tak trzeba, ale niestety własnym kosztem. Teraz nikt mnie nie wiąże i tak jak nigdy stoję sam wobec istnienia.

Życie jest ładne bardzo jak się pije piwo i leży w przyjaciołach. Życie jest ładniejsze chyba tylko jak się je obiad z cudzymi dziadkami. Tęskno mi, ale chyba do niczego się nie nadaję.