piątek, 27 marca 2015

"scena"

Wszystko następujące wydarzyło się nie dalej niż tydzień temu. Nie zachowuję kolejności chronologicznej.

Dostałem pierwszą w życiu propozycję zarobkową, w ramach której robiłbym bezpośredni użytek z mojego wykształcenia. Niestety opiewała na czynność nie spełniającą moich standardów moralnych, toteż z automatu odmówiłem. Czasu brak poza tym, głodem też nie przymieram. Na marginesie, równiutko tydzień temu skończyłem tymczasową pracę fizyczną, przez trzy tygodnie której zarobiłem więcej niż zarobiłbym na potencjalnie wymarzonym stanowisku w tzw. branży. To zupełnie nieważne, odczuwam po prostu przyjemność z lania wody na młyn potencjalnych krzykaczy o tym jak w mym domu źle się dzieje. Chciałbym mieć się z kim pokłócić, bo cholernie tęsknię.
Dygresje na bok, zostałem specjalistą. Właściwie to zostanę, ale, jak nigdy dotąd, zdaje się to być droga po sznurku do celu. Na razie wciąż będę się wahał opowiadając do czego się odnoszę, jeśli powiem "scena", a do czego, gdy powiem to samo z pominięciem cudzysłowu. Ale to chyba przyjdzie z czasem, wreszcie sobie na to pozwoliłem. Fajnie jest myśleć, że wspomnianą wcześniej decyzję moralną podjąłem, bo tak trzeba. Nie można sobie jednak tak folgować, można natomiast stwierdzić, że akt wyboru był tożsamy (funkcjonalnie, niekoniecznie jako motywacja) ze sprzeciwem wobec oszukiwania jednego z nich:
1. Jej, której sposób ubierania się pozostawał przez długi czas niezrozumiały. Jej, która chyba jedyna tak dobitnie pozwoliła mi poczuć się jak gówno, zupełnie niespodziewanie wskazując mi moje miejsce w szeregu. Nigdy od tego czasu nie rozmawialiśmy, zmieniłem się, nie było szans, żeby mnie poznała. Zupełnie komfortowo mogłem pójść posłuchać jak mówi do ludzi. Przypomniała mi smutek, który już kiedyś rzucił mi się w oczy, który mnie w swoim czasie zafascynował, który sprawił, że jej zaufałem. Wiem już, że jeśli komuś wtedy odbiło, to byłem to ja. Nie miała złych intencji. O ile tym razem znalazłem dużo więcej empatii w sprawie ubrań, o tyle na temat smutku mogę wciąż tylko snuć przypuszczenia. Chcę wierzyć, że przykro jej w związku z miejscem w którym się znalazła. Ona, najbardziej wpływowa kobieta kontynentalnej Europy.
2. Jego, którego z definicji nie dało się lubić. Z miejsca zaskarbił sobie moją sympatię, by po długim niewidzeniu wkurwić jedną uwagą, podniesioną przeze mnie do rangi manifestacji przemyślanego i konsekwentnego neoliberalizmu, któremu to poglądowi od pewnego czasu, bez najmniejszych wyrzutów, przypisuję odpowiedzialność za całe zło współczesnego świata. To nie ma znaczenia, jesteś filozofem, nie politykiem. A ja dzisiaj znowu czytałem Russella, tym razem po niemiecku. Jedyne co mogę, to bez bicia przyznać, że jest bardzo śmieszny. I mądry. Bardzo się cieszę, że to twój ulubiony filozof. 
3. Jego, na którego jadu nigdy nie sączyłem. Niezmiennie mnie cieszy ta blond czupryna gdzieś w tłumie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz