wtorek, 26 czerwca 2012

utopia

Mam tylko nadzieję, że wystarczająco dużo razy powiedziałem, żeby nie szukać ironii w moich słowach, bo z niej korzystać nie umiem. A jak już próbuję to wszyscy się obrażają.

Wiedziałem już o niej dużo wcześniej niż usłyszałem. Ale dopiero, jak usłyszałem poczułem się zobowiązany coś z nią zrobić. To naprawdę przerażające, jak dużo utopii mogę przeżywać, chętnie bym się podzielił. Co gorsze, każda kolejna zdaję się cenić jeszcze bardziej od poprzedniej. I pytam, czemu kurwa tylko ja tak mam? Nie jest ze mnie specjalny altruista, ale nie mogę jeść, jak widzę głodnych. Lewicowe gadanie. Kupuję.

Na bardziej praktycznym gruncie - wcale nie wiem czy to ciągle jest tak blisko. Wiem za to, że tego chcę. Chcę się móc komuś poświęcić. Ale boję się, że jeśli pierwszy raz się odważę i nie spełnię oczekiwań to nie będę miał już żadnego wytłumaczenia względem poszkodowanego. Wyjdzie na jaw zachłanność i egoizm. Dlatego i tylko dlatego łatwiej jest mi tęsknić. Łatwiej brnąć w bycie ofiarą i gonić problemy. Boję się zwyczajnie, że byłoby nam zbyt dobrze. A nic nie wkurza tak, jak cudze naiwne szczęście. To jakaś kosmiczna potrzeba równowagi szczęść i nieszczęść. Być z kimś - cierpieć? Ale też przyjemność z cierpienia i perwersji. Sam nie wiem. Chyba chciałem powiedzieć, że chaos.

Tyle gwoli usprawiedliwiania się. Wstyd mi za siebie. Wszyscy się na mnie zawodzą, wszystkie rzucają. Nie wiem czy warto się we mnie zatopić. Ja na sobie polegam, ale to chyba normalne. Ode mnie o mnie niczego się nie dowiesz. Dlatego, tak chcę, żebyś poznawała.

Ale miło gówniarsko. Napisałem, mogę się upić i czuć jak Geoffrey Firmin.

Jakbym umarł to umrę w Mediolanie, prawie dobrze.

nieświeże i niedobre, ale chyba ważna treść. nie umiem przekazywać treści


Nie zwykłem opisywać sytuacji, bo czuję, że tego umiem. Teraz zrobię wyjątek, bo znalazłem się w piekle 20 minut pomiędzy pobudką a śniadaniem. Zgaduję, że piekło to jest wszystkim dobrze znane, ja przynajmniej często do niego trafiam, istotna tym razem jest nie pora, a miejsce. Tomek pojechał do Mediolanu. Niczym w dziecięcej grze boi się teraz wystawić nogę poza obręb swojego hostelowego łóżka numer 1603. To chyba właśnie obecność matematyki uświadomiła mu porażające podobieństwo tego miejsca do więzienia. Oczywiście - zakładając, że czyściec jest więzieniem.
Nikt go nie bije, nikt go nie rzuca, nikt się z niego nie śmieje, choć raz zdarzyło się komuś zatrąbić. Zamiast obojętności – poczucie osamotnienia i desperackie szukanie jakiegokolwiek celu, bo wszystkie poprzednie umykały mi jeden za drugim. Był mecz, ale nikomu nie zależało na nim na tyle, żeby postawić pub z piwem i telewizorem. Mecz więc obejrzałem z Turkami, którzy krzyknęli „Schneider, Robben”, radzi z tego bezpiecznego punktu odniesienia do egzotycznego miejsca, z którego przybyłem. Chyba myśleli, że jestem za Anglią, dlatego nawet nie egzekwowali ode mnie, i tak sporadycznych u siebie, krzyków po co ładniejszych akcjach.
Były angielskie pielęgniarki na wczasach, każda rzecz którą dla mnie zrobiły była dobra. Począwszy od kilku bletek na początek, poprzez pochwałę mojego angielskiego i wskazanie supermarketu, na poklepaniu po plecach na dobranoc skończywszy. Wymieniać można długo, jednak przede wszystkim były pierwszymi ludźmi, do których mogłem otworzyć usta po wylądowaniu w Mediolanie. Nie licząc desperackich telefonów do Polski, których jednak postaram się unikać, bo podobno są drogie i nie napiszę książki jak tak dalej będę sobie folgował. Angielki i tak poszły spać. Paliły zanim się urodziłem, dlatego nie odważyłem się porwać ich do tańca, który był moim niespełnionym pragnieniem przez cały wieczór.
Siedziałem więc z książką i piwem, świadom towarzyskich atrybutów obu przedmiotów. Siedziałem i się rozczarowałem. Nikt przez dziesięć godzin nie chciał nawet ode mnie kurwa drobnych na pociąg.
Chcę tylko palić papierosa, ale go nie mam. Pot zrósł się z moim ciałem już prawie tak samo, jak z ciałami tubylców.

środa, 20 czerwca 2012

pan na zagrodzie

Nawet nie wiecie jakim królem świata czuję się o 4:10 siedząc na parapecie w samych bokserkach. Świat się wreszcie pode mną ugiął i jest dokładnie takim jakim bym go chciał. Myślę o niespełnionym jeszcze toście z szynką i nie dopuszczam do siebie myśli, że tak naprawdę ugiął się pod burzą, bo ze mnie zbytnia pierdoła, żeby cokolwiek podporządkowywać sobie. Dorzucę książki do plecaka i mogę się pokazywać.

buża

Leżę spocony od oczekiwania na pobudkę, która już za 15 minut. Anka będzie zła, powoli zasypiam. Czuję wygięty kark, pot na nim i nic więcej. Powoli odpływam, świadom już mojego spóźnienia. Wizja się rozmazuje i nagle trzask. Zamiast zasnąć, obudziłem się. Spokojnie, jest burza. Spokojnie, jeszcze 2 godziny do pobudki. Deszcz zbliża się niepozornie, acz skutecznie. już po 2 minutach jest wszędzie, dosłownie. Słyszę jak cieknie po ścianach, ale ciagle mnie nie dotyka. Drzewa pękają, nie widzę, tylko słyszę. Podnoszę się na materacu.  Ale potem błyski, przez to, że nieregularne, bardziej efektowne od ulewy.  Przesuwam ręką po parapecie, by po raz pierwszy i ostatni doznać dzisiaj wilgoci. Zamykam okno, nie chcę mieć problemów. Ciągle dużo światła, można umierać, ale technika mi chyba nie pozwoli.

Problemy gdzieś daleko, chciałbym brzmieć mądrze i doznawać,  a rozbijam się o moją klawiaturę pędzony jedną smutną myślą - żeby coś napisać. Mogę się tylko cieszyć, że przez minutę byłem poza czasem.

czwartek, 7 czerwca 2012

autobus

Niech pan się przesunie z tym szkłem
Wszyscy stoją w przejściu
Ale nie wszyscy ze szkłem!

Ja stoję z torbą
proszę pani

piątek, 1 czerwca 2012

napoje

Piję jogurt i colę i wodę z sokiem i herbatę. Tak samo źle się czuję pijąc piwo za piwem za piwem i popijając jackiem danielsem. Naprawdę nie ma różnicy. Chociaż jest - wczoraj się śmiałem, bo było obiektywnie śmiesznie. Przynajmniej pada deszcz - to pobudza wyobraźnię, ale tylko na chwilę. Do tego fatalnego moment, gdy mój umysł traci zainteresowanie tym, jak należy palić, żeby wyglądać jak Marcello ze słodkiego życia, na rzecz problemu w jakiś sposób już uniwersalnego dla mnie.

To straszne, że nie pamiętam już pięknych chwil, w których, jeśli w ogóle w czymkolwiek, dopatrywać się należy źródeł mojego przywiązania. Całe moje życie to, zależnie od nastroju, ostatni miesiąc, 3 dni, poranek.

Najpierw mówili, że głupia, że za dobry byłem, że będą lepsze. Im więcej mówili, tym było mi lżej. Teraz już w ogóle nie jest mi lekko, nie chcę tego słuchać, to nie jest czarno-białe. Zresztą i tak przestali. Jestem zbyt słodkim życiem, żeby ze mną o tym rozmawiać.

Uniwersalnego dlatego, że każdą pojedynczą sytuację odnoszę do zdarzeń zeszłego poniedziałku. Nie mam już wyrzutów przychodzić pijanym do domu - w końcu zostałem zostawiony. Jestem złym człowiekiem, bo zostałem zostawiony. Nie chce mi się ruszać z miejsca, w którym mogę leżeć - bo zostałem zostawiony. Nie muszę mieć przyszłości, bo zostałem zostawiony. Etcetera etcetera

Nie wiem kto zawinił, nie wiem co o tym myśleć. Nie czuję się ani dobrze, ani źle. Istnienie zdaje się być równie pociągające, jak niebyt. Chętnie słucham muzyki. Tylko to pozwala mi siebie pozytywnie oceniać. Dajcie mi punkt podparcia, a będę dobry!