wtorek, 26 lipca 2022

Witek

Wszystko było kiedyś

Frytki

*Jedząc w McDonald’s, nakładał keczup na poszczególne frytki bezpośrednio z plastikowego opakowania.

**Wracaliśmy samochodem z OFFa. Zaczęliśmy myśleć o jedzeniu. Ktoś zaproponował McDonald’s, co spotkało się ze sprzeciwem wegetarian (w tym mnie). Zasugerował, że przecież możemy jeść frytki.

 

Gry

*Miałem go za bezwzględnego gracza. Jak powszechnie wiadomo, prawie zawsze ogrywał gości, których zapraszał na granie. Któregoś razu wykonałem bardzo agresywne posunięcie, które ostatecznie doprowadziła mnie do wygranej. Było zupełnie w granicach zasad, tylko nieco niemiłe wobec innych graczy. Z wyrzutem spytał, czy naprawdę chcę to zrobić, bo nie o to chodzi w tej grze. Powiedziałem, że tak, że mi chodzi o wygraną. Do końca wieczora był widocznie urażony.

**Czasami nie chciało mi się chodzić do niego na gry. Brakowało mi przy nich rozmów niezwiązanych z rozgrywką. Poskarżyłem się kiedyś na to Z, która mu to przekazała. Zaprosił nas niedługo później na obiad.

***No ogólnie chyba nigdy za bardzo mi się nie chciało grać w gry z nikim innym niż on.

 

Herbata

Pewnego razu, gdy przyszedłem coś od niego pożyczyć, spotkałem go malującego sufit w przedpokoju. Poprosili go o to rodzice po tym, jak oblał rzeczony sufit herbatą.

 

Kanapka

*”Nie chcę kupować kanapki z Subwaya, bo mogę sobie zrobić taką samą w domu.”

 

Księżyc

*Byłem z kilkoma osobami na koncercie Księżyca. Po koncercie wspomniałem, że mówił, że jedna z pań z zespołu uczyła go angielskiego w Batorym. G się obruszyła, że ohoho, to właśnie taka typowa informacja na temat dorastania w Warszawskim liceum. Następnego dnia dowiedziałem się, że nie żyje.

 

Muzyka

*Pierwszą piosenkę, którą pamiętam, że puścił w moim towarzystwie była EPka „Rawwar” Gang Gang Dance. Było to u M, na kilkanaście dni przed śmiercią kapitana Beefhearta.

**Niedługo później puścił „Hounds of love” na imprezce u K. Nie pasowało mi to do niego, ale od tamtej pory żadne jego wybory muzyczne mnie nie zaskakiwały. (Tego lata ktoś za oknem puszcza „hounds of love” na cały regulator.)

***Jako nastolatek stworzył kilka składanek CD, nazwanych kolorami, po różnych wersjach Pokemon. Wydaje mi się, że kiedyś pozwolił mi je zgrać na starego kompa. Mam nadzieję je kiedyś odkopać.

 

Narkotyki

*Chciał kupić narkotyki, więc poszliśmy na przyjęcie, na którym ktoś je miał. Poznałem tam H, bo to było w jego domu. Wyszliśmy po niespełna godzinie. Dopiero sporo później zorientowałem się, że byli tam głównie ludzie, z którymi on się blisko trzymał.

**Kupowałem mu kiedyś narkotyki. Spóźniłem się z tego powodu na kolokwium i musiałem je potem poprawiać.

***Kupowałem kiedyś narkotyki od chłopaka, z którym się pokłócił, bo uznał, że tamten go oszukuje. Tamten chodził do gimnazjum z moim kolegą z podstawówki.

 

Proszek mango

*Podczas krótkiej rezydencji na Białołęce zaprosił nas na obiad. Zrobił pyszne danie w stylu curry, niestety z mleczkiem kokosowym, którego staram się unikać. Tajnym składnikiem było kwaśne sproszkowane mango, po które specjalnie pojechał do specjalistycznego sklepu. Chciał nam oddać resztę opakowania, bo nie był pewny, czy będzie miał sporo okazji do użycia go w przyszłości.

 

Przyjęcia

*Absolutnie zawsze zgłaszał się do pomocy w przygotowywaniu przyjęć.

**Prawie zawsze wychodził z nich zdecydowanie za wcześnie.

 

Rower

*Nie umiał (chciał? mógł?) jeździć na rowerze.


autorka zdjecia: ZJ

Słowa

*Słowo „rowerowe” zawiera dwukrotne powtórzenie sylaby „rowe.”

**Bo „doktor” to tytuł naukowy, a „doktór” to lekarz.

***Bardzo lubił Halę Wola. Chyba dlatego, że jej nazwa rzekomo się rymuje.

 

Spacer

*W liceum obaj późno się kładliśmy spać i wiedzieliśmy to o sobie nawzajem. Pewnego razu napisał do mnie o pierwszej w nocy, czy nie chciałbym się spotkać. Odmówiłem, bo byłem zmęczony. Napisał „proszę.” Zgodziłem się i było bardzo fajnie. Pamiętam tylko jeden inny przypadek w moim życiu, gdy ktoś mnie poprosił, żebym coś zrobił, pomimo deklaracji, że nie chcę. Też było fajnie.

 

Świnki Morskie (a.k.a kawie)

*Zorganizował kiedyś przyjęcie in memoriam swojej świnki, Tosi Prosi. Punktem kulminacyjnym – planowanym oryginalnie na północ, a odbywającym się w końcu około drugiej w nocy – było przywrócenie Tosi Prosi do życia. Polegało na spożyciu placka mięsnego sporządzonego przez niego, będącego raczej górą ciasta wypchaną pięcioma rodzajami mięsa.

**Ostatni raz mieliśmy się zobaczyć w zeszłe wakacje. Odwołał na 20 minut przed umówioną wizytą, mówiąc, że musi sprzedać klatkę dla świnki morskiej.

 



 

 

 

środa, 24 lipca 2019

Łokieć

STADION
Rozgrywki z góry skazane na porażkę. Względnie stara i popularna gra, której zasady mało kto jednak do końca rozumie.

Kapitan przyjezdnej drużyny jest potworem. To znaczy raczej człowiekiem, ale nikt nie jest w stanie  wykluczyć możliwości, że nie do końca.

Siedzi na trybunach i bacznie, acz z niepokojem, obserwuje rozwój wydarzeń. Pierwsze dwie zagrywki szybko zwieńczone są łatwymi punktami dla przyjezdnych.

Z niewyjaśnionych dla siebie przyczyn, chwilowo tłumi wrodzone tchórzostwo i - zgodnie z regułami gry, które akurat jemu świetnie są znane - zgłasza wniosek do arbitra o grę na zasadach tradycyjnych. Wie doskonale, że wniosek taki musi zostać rozpatrzony pozytywnie.

Dla przypadkowego widza zasady tradycyjne mogą wydawać się tylko zbędnym przedłużeniem gry. Jedyną bowiem modyfikacją, jaką wprowadzają, jest ustanowienie dodatkowej procedury, której zadaniem jest każdorazowe rozstrzygnięcie, która drużyna będzie zagrywać w następnej kolejności (zgodnie z regułami nowoczesnymi, zwanymi również prostymi, drużyny zagrywają na zmianę; prawo pierwszej zagrywki przysługuje natomiast przyjezdnym).

Ci, którzy prześledzili dokładnie historię tego, było nie było zapomnianego, sportu, wiedzą jednak, iż wniosek o reguły tradycyjne niejednokrotnie diametralnie zmieniał wynik meczu (zdarzało się również, że prowadził do przypadków trwałego kalectwa).

To, która drużyna zagrywa ustala się w następujący sposób. Każda drużyna wyłania ze swojego grona po dwóch zawodników, zwanych determinatorami. Obowiązkowo, jednym z czwórki determinatorów jest osoba zgłaszająca wniosek o grę na zasadach tradycyjnych. Następnie, za pomocą losowania, kapitan ustala, determinatorzy z której drużyny jako pierwsi będą mogli zawalczyć o prawo zagrywania dla swojej drużyny.

Determinator wybranej w ten sposób drużyny zostaje wyposażony w kamienny dysk. Jego zadaniem jest trafić nim w determinatora drużyny przeciwnej. Zadaniem determinatora drużyny przeciwnej jest z kolei tego dysku uniknąć; innymi słowy - doprowadzić do sytuacji, w któej dysk dotknie ziemi, zanim dotknie jego. Drużyna otrzymuje prawo zagrywania, gdy jej determinator dwa razy pod rząd trafi dyskiem determinatora drużyny przeciwnej. Jeżeli chybi, prawo do rzucania dyskiem przechodzi na drużynę przeciwną.

Nie zasady, a zwyczaj, zadecydowały że on, wnioskujący, będzie rzucał pierwszy. Jego celem natomiast - kapitan-potwór drużyny przyjezdnej. Ku zaskoczeniu wszystkich, oprócz jego własnego, zręcznie podkręcony przez niego dysk dwukrotnie, bez wysiłku dosięga celu.

Tym sposobem drużyna gospodarzy zdobywa sześć punktów, by przy siódmej zagrywce chybić. Nastąpił czas na kolejną rundę, mająca za zadanie ustalić, kto będzie zagrywał następny. Tym razem dyskiem rzuca kapitan gospodarzy. Już przy pierwszym podejściu znacząco chybił. Prawo rzutu przecgidzu na przyjezdnych. Rzuca kapitan-potwór, unika on, wnoskodawca. Po dziesięciu minutach wycieńczającej pogoni między kolumnadą stadionu, zasady bowiem nie mówią nic o tym, by dyskobol i jego cel nie mogli się przemieszczać, potwór w końcu oddaje rzut, którego on tylko o włos unika.

Kolej na jego rzut.  Czuje na sobie oczy całego stadionu. Ruszając po dysk czuje mocz, niekomfortowo zbierający się już od jakiegoś czasu w jego pęcherzu. Podnosi do góry ręce, złożone w literę T, świadom jegnak, że arbiter - pod wpływem presji tłumu - może nie być skory do zarządzennia regulaminowej przerwy.

Jednak gwizdek. "Ale szybko".

FOYER
Wbiega po imponujących, zaokrąglonych schodach. Przemierza znany mu korytarz tylko po to, by utwierdzić się w przekonaniu, iż nie zdąży przed końcem przerwy. Zaczepia go niezbyt bliski znajomy. "Przepraszam, nie mam dla ciebie czasu", odpowiada i opuszcza budynek.

PARK
Wchodzi na znajome rekreacyjne tereny. Zza furtki wychodzi znaajome małżeństwo seniorów, z włosami pofarbowanymi na czerwono. Jego twarz prostokątna, jej natomiast bliżej do kwadratu. "Zestarzałeś się", zagaja senior. "Tak jak wszyscy", odpowiada. Senior przygląda mu się (tylko chwilę) i z kamienną twarzą ucina: "Nie, ty bardziej niż wszyscy."

Nie zatrzymując dosyć leniwego kroku, senior zagaja jeszcze "wpadnij kiedyś do nas". "Czekam na zaproszenie", odpowiada. "Wpadnij kiedyś do nas, niedługo umrzemy", wtóruje seniorka, jak gdyby ignorując jego poprzednią wypowiedź, najpewniej dlatego, że jej nie usłyszała.

Porozumiewawcze spojrzenie wymienia z nim piękna chyba dziewczyna, która przez cały czas bez słowa idzie krok za seniorami. Robi mu się ciepło, gdy we trójkę wychodzą przez bramę.

ŁAZIENKA
Mocno zestresowany próbuje przez dłuższy czas bezskutecznie wycisnąć z siebie resztki moczu zgromadzone w jego pęcherzu. Ze stanu pełnego skupienia na tej fizjologicznej czynności wybija go pukanie do drzwi łazienki dobrodusznego, lecz naiwnego wujka Erniego (który jako jedyny z osób jakkolwiek zaangażowanych w rozgrywkę wie o jego lokalizacji). Dopiero wtedy zdaje sobie sprawę z istnienia drugiej muszli klozetowej, ustawionej do tej, na której obecnie siedzi. Przez chwilę tylko pochhyla się nad niecodziennością jego rozwiązania (W szczególności nad faktem, iż drzwi do łazienki umieszczone są po środku dłużzszego boku tego prostokątnego pomieszczenia), by zaraz zakomunikować swoją niegotowość i poprosić wujka Erniego o odejście. Co ten przyjmuje z właściwą sobie pokorą.

FINAŁ
Zmęczonym krokiem podąża w kierunku stadionu. Jest gotowy podjąć dalszą rozgrywkę, ale podskórnie czuje, że gra dobiegła już końca. Zza kolumien i sztandarów wyłania się przestarzały telebim, a chaotyczne litery powoli układają się w jego imię oraz ...OF THE MATCH.

Zaraz, SELL OUT ASS OF THE MATCH. Minęły 3 dni. Wprawdzi wygrali grę, jednak przegrali mecz.

Odpowiada  na tyle głośno, by kilkanaście osób zgromadzonych najbliżej niego usłyszało: HAVE FUN KIDS.

czwartek, 24 marca 2016

*

Warszawa dokładnie tak smutna jak śmierć w rodzinie.
Warszawa tak smutna jak to, że słabości zdarza się maskować butą.
Warszawa tak smutna jak ciało, które cieszy się na wiosenne słońce.
Warszawa tak smutna jak nie aż tak stary stary kot w kartonie po nowej torebce.
Warszawa tak smutna jak samotne szlajanie się godzinę z piwem przed koncertem.
Warszawa tak smutna jak to, że nikt mi nie mówi o tym, co należy do istoty ludzi bliskich; precz z istotą.
Warszawa tak smutna jak okolicznościowe spotkania, na których nie sposób się zbliżyć na odległość dwóch łokci do tematów naprawdę ważnych.
Warszawa tak smutna jak chwile naszego najbardziej teoretycznego nastawienia, w których zdarza nam się kwantyfikować po istotach; chodzi o istotne cechy, zdarzenia, czy chociaż momenty.
Warszawa tak smutna jak doszukiwanie się informacji kluczowych: gdzieś między słowami sporadycznych podań rodzinnych.
Warszawa dokładnie tak smutna jak brak miłości tam, gdzie najbardziej chciałoby się ją mieć.

Niektórzy twierdzą, że jakby się uprzeć, to wszystkie ludzkie emocje da się wypisać w punktach i tych punktów będzie nie więcej niż sześć. Ich zdaniem reszta to tylko kombinacje tych uczuć z listy. Ja ciągle nie jestem pewien, czy istnieją w ogóle emocje poza Warszawą.

piątek, 1 maja 2015

wzorzec

Oceniać jest dobrze, kto ocenia jest daleko od nudy
kto tolerancji pragnie, nie pragnie niczego
dyskusja ma walor, gdy wyrasta ze zgody
a na pewno nie jest tej ostatniej przyczyną

krytycznie podchodzę, bo życie za krótkie
definiuję pobieżnie, pośpiesznie koryguję
już niewiele kwestii na temat których brak zdania
nawet jeśli byłoby to świadome wstrzymanie

porządek tak piękny, chaos zadziwia
ludzie, którzy mówią tak jakby od rzeczy
i bardzo dobra wola i chcemy kochać,
być blisko jak na pierwszej randce
z kimś jednak chujowym

zrozumiałem już

Interpretacja
-> to słownik, to zasady, to wartości przez pryzmat których można oceniać
-> lubimy się, czasami mówimy przez siebie jednak
->odkryłem mój wzorzec, to tata
->siedzimy na kanapie, pijemy piwo
->oczyszczam niespójności
->widzę jego oczyma, że odwołuję się do zdań spoza systemu
->mówię bez sensu
->on problem stopu
->ja chciałbym tańczyć, nikomu nie dałem pierwszej randki
->co się w nich nie mieści - to wszystko bez sensu

pół tygodnia mogę
być zdrowy, nie jeść bułek z szynką
dwa dni tak mniej więcej
na trzy czwarte ten jeden
zawsze tak miło rozpierdala

piątek, 27 marca 2015

"scena"

Wszystko następujące wydarzyło się nie dalej niż tydzień temu. Nie zachowuję kolejności chronologicznej.

Dostałem pierwszą w życiu propozycję zarobkową, w ramach której robiłbym bezpośredni użytek z mojego wykształcenia. Niestety opiewała na czynność nie spełniającą moich standardów moralnych, toteż z automatu odmówiłem. Czasu brak poza tym, głodem też nie przymieram. Na marginesie, równiutko tydzień temu skończyłem tymczasową pracę fizyczną, przez trzy tygodnie której zarobiłem więcej niż zarobiłbym na potencjalnie wymarzonym stanowisku w tzw. branży. To zupełnie nieważne, odczuwam po prostu przyjemność z lania wody na młyn potencjalnych krzykaczy o tym jak w mym domu źle się dzieje. Chciałbym mieć się z kim pokłócić, bo cholernie tęsknię.
Dygresje na bok, zostałem specjalistą. Właściwie to zostanę, ale, jak nigdy dotąd, zdaje się to być droga po sznurku do celu. Na razie wciąż będę się wahał opowiadając do czego się odnoszę, jeśli powiem "scena", a do czego, gdy powiem to samo z pominięciem cudzysłowu. Ale to chyba przyjdzie z czasem, wreszcie sobie na to pozwoliłem. Fajnie jest myśleć, że wspomnianą wcześniej decyzję moralną podjąłem, bo tak trzeba. Nie można sobie jednak tak folgować, można natomiast stwierdzić, że akt wyboru był tożsamy (funkcjonalnie, niekoniecznie jako motywacja) ze sprzeciwem wobec oszukiwania jednego z nich:
1. Jej, której sposób ubierania się pozostawał przez długi czas niezrozumiały. Jej, która chyba jedyna tak dobitnie pozwoliła mi poczuć się jak gówno, zupełnie niespodziewanie wskazując mi moje miejsce w szeregu. Nigdy od tego czasu nie rozmawialiśmy, zmieniłem się, nie było szans, żeby mnie poznała. Zupełnie komfortowo mogłem pójść posłuchać jak mówi do ludzi. Przypomniała mi smutek, który już kiedyś rzucił mi się w oczy, który mnie w swoim czasie zafascynował, który sprawił, że jej zaufałem. Wiem już, że jeśli komuś wtedy odbiło, to byłem to ja. Nie miała złych intencji. O ile tym razem znalazłem dużo więcej empatii w sprawie ubrań, o tyle na temat smutku mogę wciąż tylko snuć przypuszczenia. Chcę wierzyć, że przykro jej w związku z miejscem w którym się znalazła. Ona, najbardziej wpływowa kobieta kontynentalnej Europy.
2. Jego, którego z definicji nie dało się lubić. Z miejsca zaskarbił sobie moją sympatię, by po długim niewidzeniu wkurwić jedną uwagą, podniesioną przeze mnie do rangi manifestacji przemyślanego i konsekwentnego neoliberalizmu, któremu to poglądowi od pewnego czasu, bez najmniejszych wyrzutów, przypisuję odpowiedzialność za całe zło współczesnego świata. To nie ma znaczenia, jesteś filozofem, nie politykiem. A ja dzisiaj znowu czytałem Russella, tym razem po niemiecku. Jedyne co mogę, to bez bicia przyznać, że jest bardzo śmieszny. I mądry. Bardzo się cieszę, że to twój ulubiony filozof. 
3. Jego, na którego jadu nigdy nie sączyłem. Niezmiennie mnie cieszy ta blond czupryna gdzieś w tłumie.

sobota, 14 lutego 2015

Kac, lub o tym jak wywieść 'powinien' z 'jest'

Mówiło się ostatnio trochę o alkoholu, problemach z nim związanych i wychodzeniu z tychże problemów. Szczególnie przemawia do mnie argument o obniżaniu kryteriów, jak się czegoś słucha czy jak się coś czyta. Pisanie to już kompletna bzdura. Zastanawiałem się w związku z tym jakby to wyglądało gdybym nie pił. Nie było mi szczególnie trudno sobie to wyobrazić, ostatecznie nie pijam ostatnimi czasy zbyt często, a jak już piję to wcale nie jest pewne, że mi smakuje. Na ten przykład nie czerpałem szczególnie dużej przyjemności z piwka wczoraj. To brzmi jak książkowy przypadek hipokryzji, należy jednak zwrócić uwagę na niuans - wcale nie piwka wyglądałem z niecierpliwością przez ostatni tydzień intensywnej walki.
Takie miłe, gdy do celu prowadzi sprawdzona recepta - w moim przypadku - najpierw wóda, potem piwo. Zamieszać, odstawić i gotowe. Pierwszy raz od kiedy pamiętam wstałem bez pomocy budzika, nawet wcześniej niż zamierzałem. Nie było krztyny wątpliwości co do tego czy należy iść na ostatni w semestrze wykład z matmy. Ruszyłem, by przekonać się, że jestem odosobniony w tym przekonaniu. Chyba tzw. różnice kulturowe. Pani z biblioteki wciskała mi książki na dłużej niż mógłbym zamarzyć, a ze skrzynki pocztowej wysypały się dobre wiadomości. Na ulicach pustki, nie ma komu doceniać po-ostatkowych pogorzelisk.

O ile asercja, jako operacja logiczna zwracająca wartość prawdziwościową zdania, zawsze wydawała mi się interesująca, o tyle w praktyce jest raczej domeną ludzi nudnych. Zazwyczaj przychodzi mi do głowy przykład jechania samochodem z kimś niemającym za wiele do powiedzenia. I w takim milczeniu nie ma przecież nic złego, lecz nasza archetypowa osoba zaczyna jednak odczytywanie na głos wszelkich szyldów czy fraz wyczytanych na bilbordach. Można tego nie lubić, można być obojętnym. Raczej ciężko jest mi sobie wyobrazić, że ktoś to lubi. W każdym razie ja staram się od tego stronić. Oczywistości raczej nie przystoi na głos wypowiadać. Myśleć - co innego, trochę to od nas niezależne, twarde podstawy zresztą na czymś trzeba budować.
Ale oczywiście na samych asercjach opierać się nie idzie, co z nimi zrobimy to nasze, ile możemy z nich zrobić chyba trochę odzwierciedla kim jesteśmy. Tego dnia moje procesy poznawcze przebiegały zaskakująco regularnie. Wszystko wymagało namysłu, więc wszystko było świadome. Nie czułem presji czasu, także każdej czynności poświęcałem dużo uwagi. Można to zgrabnie przedstawić za pomocą funkcji: zdarzenie - ujęcie go w myślach - dodanie operatora 'dobrze, że'. Na przykład: otworzyłem skrzynkę i znalazłem w niej listy. "O, są listy" pomyślałem. "Dobrze, że są listy" pomyślałem. Albo: spragniony zastanawiałem się co z mojej lodówki nadaje się do spożycia. "Mam kefir w lodówce" pomyślałem. "Dobrze, że mam kefir w lodówce" dodałem. No i po kilku godzinach, postrzeganych w owym czasie jak kilka dni spore prawdopodobieństwo uzyskuje walor aktualności. Świadomość kieruje myśli na zasadniczą różnicę pomiędzy ludźmi i zwierzętami. Zaczyna przyglądać się upływowi czasu. Tutaj idzie trochę oporniej, "Czas płynie". Pomimo dłuższego wahania, z pełną mocą oznajmić można "Dobrze, że czas płynie": z każdą chwilą jest lepiej.

Nie zachęcam do picia alkoholu, staram się tu tylko zrobić porządek.

niedziela, 8 lutego 2015

Mosty

Wakacje 2014:

Dzisiaj dzień sprawozdawczy, zdałem sobie sprawę z wielu rzeczy.

Nazwa imprezunia dla playlisty jest strasznie chybiona, pewnie nigdy nie puszczę jej na imprezie. Nie nadaję się zresztą do puszczania ludziom muzyki. Zestaw piosenek okazał się jednak świetny do subtelnej obwózki na rowerze pustymi ulicami. Imprezunia w istocie jest jednym i tym samym co jeżdżenie na rowerze w niedzielę wieczorem.
Nigdy też nie czułem takiego wglądu w istotę przyjaźni, jak gdy zacząłem myśleć o przyjaciołach. W kontekście kontrfaktycznej analizy światów możliwych bez problemu pojmuję dlaczego o tych, a nie innych osobach lubię myśleć jako o przyjaciołach. W kontekście ich potencjalnej reakcji na to zdanie widzę jak bardzo moja jest filozofia. Filozofia przyjaciołom, przyjaciele filozofii. A wszystko razem Tomkowi, piękna sprawa.

***

Listopad-Grudzień 2014

Do szału doprowadza mnie brak bliskości z drugim człowiekiem. Tak właśnie zamyśliłem sobie napisać, ale zrezygnowałem, bo uznałem, że to za dużo. Uczuć nie sposób zostawić na później do opisu, wnioski logiczne się da. Taki jeden zapadł mi w pamięć z tego okresu: Nie strzelę samobója jak długo mam świadomość istnienia gdzieśtam ludzi, którzy reprezentują te same, bardzo konkretne, ale nigdy dokładnie nie nazwane wartości. Warunki prawdziwości zdania daje się bardzo elegancko ująć poprzez okres kontrfaktyczny. Śpieszę z tłumaczeniem: Jak wszyscy umrą to strzelę samobója.

***

Wiecie dlaczego z taką pasją tłumaczę wszystkim naokoło światy możliwe? Bo nie jestem sobie w stanie pomyśleć możliwej osoby, która by to dobrze kumała i którą bym lubił. A z głębi serca podzielam Leibniza przekonanie, że żyjemy w najlepszym z możliwych światów.